niedziela, 24 kwietnia 2016

26

Potem to ja zostałam zapoznana. Tadashi uśmiechnął się do mnie i wymieniliśmy parę żartów o Starku. Wyglądał jakoś dziwnie bez swojego białego kitla, a za to w eleganckiej marynarce i czapce z daszkiem, z którą się nie rozstawał. Honey miała długie blond włosy i ogromne okulary w różowych oprawkach, również chętnie dołączyła do wyśmiewania profesora, ale nie umknęło mojej uwadze jak otaksowała wzrokiem Willa.
Goście zostali wprowadzeni do względnie czystego dużego pokoju i usadzeni na kanapie. Podałam ciastka, a Violet zajęła się szybkim spaghetti składającym się tylko z makaronu, sera i śmietany. Po wymienieniu jeszcze kilku uprzejmości i żarcików wcisnęłam Tadashiemu i Honey moją kotkę Moon oraz album ze zdjęciami, który oglądałam pierwszego dnia, i pobiegłam do kuchni, w której stali ramię w ramię Violet i Will.
- Czemu ich tu przyprowadziłaś? Tak bez uprzedzenia? – wyszeptał Will soląc wodę na makaron. Violet rzuciła mi zdziwione spojrzenie.
- Nie powiedziałaś mu? – Zapytała szeptem, a ja tylko rozłożyłam ręce. Z dużego pokoju dochodziły nas zachwyty Honey nad zdjęciami i Moon. – No tak, bo z nim się nie da rozmawiać. Zapomniałam.
- Teraz będziesz mówić o mnie w trzeciej osobie? Dlaczego mam się zadawać z tymi ludźmi? – Zapytał Will trochę głośniej, wskazując na nią oskarżycielsko widelcem. Dodatkowo w drzwiach pojawił się Leo, w swoim domowym dresie.
- Co w naszym salonie robią Ci ludzie? - Zapytał przyglądając się Willowi, który wciąż trzymał widelec niebezpiecznie blisko Vi. Postanowiłam, że czas wkroczyć.
- Słuchajcie, mamy gości, więc proszę bez kłótni. Niestety musisz dzisiejszego wieczoru pozadawać się z tymi ludźmi. Przeżyjesz. Weź wiaminy z żelazem jeśli tak ci ciężko. – Rzuciłam rozzłoszczone spojrzenie Willowi. Zachowywał się jak rozpieszczony bachor! – A ty, Violet… Opowiesz nam co porabiasz całymi dniami z Tadashim i Honey. I o waszej znajomości. I ich znajomości. Dobrze? – Powiedziałam bardzo niewinnie, na co Leo westchnął. Zignorowałam go. Chodziło mi oczywiście o udowodnienie Willowi, że się mylił i doprowadzenie do pojednania. Gdy Will usłyszy to od samej Violi, na pewno przestanie być taki zazdrosny.
Zachwycałam się swoim żołnierskim komenderowaniem i spokojem. Popatrzyłam na ostatnią zagubioną w sytuacji osobę. - Leo, ty po prostu bądź miły i pilnuj Willa. Ten chłopak w salonie to Tadashi. - rzuciłam mu wymowne spojrzenie, a on nieznacznie pokręcił głową.
- Ja nie zamierzam tego słuchać. – Stwierdził ten głupek Will, więc obdarzyłam go kolejnym morderczym spojrzeniem. Skrzyżował tylko ramiona naburmuszony. Violet popatrzyła najpierw na Willa, potem na mnie, wreszcie na Leo i jej twarz nagle się rozjaśniła.
- Jasne, wszystko opowiem. Wiesz Theo, jak tak patrzysz to prawie podpalasz wszystko samym wzrokiem! – Uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością i zaniosła parujące spaghetti na stół. Pewnie domyślała się uczuć Willa. Wyszłam zaraz za nią, pozostawiając niezadowolonego chłopaka w kuchni. Leo jednak złapał mnie w przedpokoju.
- Nie uważasz, że to już przesada? - Wskazał na otwarte drzwi salonu, z których dobywały się śmiechy. Zacisnęłam usta.
- Rozmawiałeś z Willem? - Zignorowałam jego poprzednie pytanie. Leo skrzyżował ramiona i wyprostował się. Zawsze to robił, by podkreślić, że jest ode mnie większy i niezadowolony z czegoś.
- Nie, nie chciał o tym rozmawiać. Wystarczająco skutecznie go nastraszyłaś, panno najmądrzejsza swatko. Tyle lat już żyjesz, powinnaś wiedzieć, że swatanie rzadko daje dobre rezultaty!
- Co? Skąd wiesz? - Zapytałam zaskoczona. Nie sądziłam, że wie, że jestem nieśmi… nie stop, co mówił Mrok? Że żyję dłużej niż przeciętny człowiek. Leo przewrócił oczami.
- Przecież swatki zawsze patrzyły tylko na pieniądze i na koligacje dworskie i…
- Chodziło mi o to… co masz na myśli pod pojęciem „tyle lat już żyjesz”? - Zapytałam, przerywając mu. Leo spojrzał na mnie i zobaczyłam, że jego źrenice rozszerzyły się na chwilę. Odrobinkę się zmieszał, ale zaraz dalej udawał, że się na mnie złości, nie dawał nic po sobie poznać. Jedynie uszy trochę bardziej mu się zaróżowiły.
- No… szesnaście, czy siedemnaście… ile ty tam masz… - Czemu kłamał, że nie wie, że żyję dużo dłużej? Mavis mu tego nie powiedziała? To skąd mógł wiedzieć? - Chodźmy już tam lepiej.
Nie czekając na mnie poszedł do salonu. Całkiem nieźle udawał, tylko po co? Pozostawiłam te myśli na potem, teraz należało zachować czujność na kolacji.
Z początku posiłek toczył się spokojnie. Tadashi opowiedział jeszcze kilka dowcipów i nawet Will zaśmiał się parę razy. Pewnie zaprzyjaźniliby się, gdyby nie chorobliwa zazdrość Willa. Honey opowiadała nam o fantastycznym wynalazku dla kobiet, który sam rozczesuje włosy i jest połączony z lokówką, prostownicą i innymi bajerami. Potrafi również sam farbować włosy na dowolny kolor, jeśli tylko ma się jego próbkę. W pewnym momencie Honey zwróciła się do mnie, Leo i Willa.
- Dziwne, że dopiero teraz się poznajemy, ostatnio Violet siedzi u nas całymi dniami! - W jej głosie usłyszałam dziwny ton, jakby wcale do końca jej to nie leżało. Prawdopodobnie Will nie był tutaj jedyną zazdrosną osobą. - Tadashi i Vi są doprawdy pracoholikami, wciąż nad czymś pracują! Wręcz dniami i nocami! - Dodała jakby zgryźliwie, ale wciąż się uśmiechając i popatrując na swojego beztrosko wcinającego spaghetti chłopaka. Chciałam coś odpowiedzieć, ale ku nieszczęściu Vi pierwszy zareagował Will.

czwartek, 7 kwietnia 2016

25

Laboratorium było puste, więc pomyślałam, że przynajmniej zbadam kilka preparatów na trening u dr Bannera. Z początku byłam zła po kłótni, ale gdy potem o tym myślałam, wcale nie zdziwiła mnie reakcja Willa: zaskoczyłam go tym, że wiem o jego uczuciach i nawet nie wytłumaczyłam mu skąd mam te informacje o Violet i Tadashim. Myślał pewnie, że chcę go zdemaskować, albo wymyślam jakieś bzdury. Głupia pomyłka Willa mogła poskutkować tym, że Viola naprawdę by się wyprowadziła.
Siedziałam w laboratorium aż do wieczora, przyglądając się różnym substancjom przez mikroskopy i rozmyślając, jak to wszystko teraz odkręcić. Kiedy zużyłam już wszystkie preparaty leżące obok mnie, postanowiłam znaleźć nowe. Nie byłam pewna, w której szufladzie ogromnej szafy powinnam szukać, otwierałam więc wszystkie drzwiczki po kolei. W pewnym momencie przed oczami mignęło mi moje imię.
Zajrzałam więc jeszcze raz do najwyższej szuflady, gdzie znalazłam stertę papierów. Już sam ten fakt był dziwny, bo w Akademii praktycznie nie używano tak wątłych i niepraktycznych rzeczy jak papier czy długopisy. Wyjątek stanowiły czasem tylko książki. Wszyscy korzystali z supernowoczesnych, cienkich jak włos wyświetlaczy lub hologramów.
Oprócz tego, na stronie leżącej na wierzchu wypisane było moje imię i nazwisko, a pod spodem „ Jaki jest jej udział w tej całej sprawie?”. Musiałam wspinać się na palce, by coś przeczytać, lecz zanim wyciągnęłam teczkę z papierami jeszcze chwilę się wahałam. To prawdopodobnie nie było przeznaczone dla moich oczu. Doszłam jednak do wniosku, że jeśli ktoś pisze sobie moje personalia jakbym była zamieszana w jakieś morderstwo, to chyba mam prawo wiedzieć, kogo zabito.
Dokładnie sprawdziłam, czy nikogo nie ma na korytarzu i na wszelki wypadek zasłoniłam okna. Wytargałam z wąskiej szuflady grubą teczkę z kartką opisaną moim nazwiskiem przyczepioną na okładce.
Ostrożnie uchyliłam poły teki i ujrzałam starannie poukładane w koszulkach wycinki z gazet, kolejne kartki popisane markerem ze znakami zapytania i notatkami oraz kilka porządnie wydrukowanych pism. Przyjrzałam się tym ostatnim, bo z wycinków i notatek niewiele mogłam zrozumieć. Pierwsze, datowane na 2 lata temu wyglądało tak:
RAPORT
ze śledztwa w sprawie zniknięcia pocisków nuklearnych należących do AKADEMII na wyspie ****
Śledztwo w sprawie zdarzenia z dnia **** trwało ponad rok, tj. do dnia zawieszenia śledztwa w dniu ****. Pociski nuklearne o parametrach określonych w dowodzie nr 3 nie zostały odnalezione oraz nie został określony sprawca kradzieży.
O godzinie 00:30 akademicka grupa uderzeniowa została zaalarmowana przez władze więzienia Twierdzy o nagłym spadku temperatury w bunkrze zbrojeniowym, w komorze nuklearnej.
W momencie dotarcia grupy uderzeniowej na miejscu zdarzenia pozostały jedynie otwory w betonowo - żelaznej, grubości dwóch metrów ścianie, o średnicach pokrywających się ze średnicami pocisków. Założono, że zostały one wyrwane za pomocą zdolności telekinetyczno – magnetycznych, co potwierdzone zostało również zbadaniem miejsca zdarzenia, w którym nie stwierdzono obecności człowieka, potwora, ducha ani żadnej innej żyjącej istoty. Pociski zostały więc skradzione z zewnątrz, pomimo wszystkich zabezpieczeń przed mocami jak i tymi standardowymi.
Ślad pocisków urywa się przy powierzchni oceanu, grupa tropiąca założyła więc, że pociski zostały wciągnięte pod wodę. Przeszukanie dna morskiego w odległości 200 km nie dało rezultatów.
W śledztwie przesłuchani zostali strażnicy Twierdzy oraz więźniowie, (raporty z przesłuchań nr234555). Nie wynikły żadne nowe informacje.
Pociski nie zostały odnalezione, śledztwo zawieszono.
Kpt. ************


Pod spodem ktoś nabazgrał :
Potrzebuje energii jądrowej? Żywi się nią?


Zajrzałam do pierwszego wycinka prasowego, leżącego na dnie teczki. Był to spory artykuł z jakiegoś dziennika. Tytuł brzmiał : „Niespotykane trzęsienia ziemi i podwyższony czynnik zniknięć – ludzie na całym świecie zaczynają nazywać tę wyspę przeklętą”. Niestety nazwa wyspy była zamazana. Delikatnie odwróciłam cienki wycinek. Było tam napisane „ On powstaje”, a pismo było inne, niż pierwsze bazgroły. Ciekawe.
Miałam rację z tym morderstwem, ta teczka wyglądała na dokumenty jakiejś grubszej sprawy. Poczułam dreszcz podniecenia, choć nie powinnam, bo przecież ktoś najwyraźniej o coś mnie tutaj podejrzewał. Nie miałam pojęcia o co chodzi, ale postanowiłam dogłębniej przejrzeć te dokumenty.
Nagle przypomniałam sobie, że dziś Violet miała przyprowadzić swojego niedoszłego chłopaka i jego dziewczynę na kolację. A przez to całe zamieszanie z pomyłką Willa, zapomniałam mu o tym powiedzieć. Walcząc z natychmiastową chęcią przeczytania dokumentów, a uprzedzeniem Willa, wybrałam to drugie i wcisnęłam papiery do swojej torby. Jeśli zaniosę je jutro wcześnie rano, nikt nic nie zauważy.
Wpadłam zdyszana do mieszkania i zdążyłam krzyknąć tylko "Will!", gdy na klatce schodowej rozległy się śmiechy i w drzwiach stanęła Violet wraz ze swoimi znajomymi. Nie sądziłam, że spędziłam w Akademii aż tyle czasu. pokoju wyjrzał Will, a gdy zobaczył kto wszedł oczy mu się przyciemniły. Starał się jednak zachowywać swobodnie i nawet uśmiechnął się, witając Honey. Niestety żadne z nich nie przedstawiło jej jako dziewczyny Tadashiego. Cóż, trzeba będzie Willa uświadomić później.

środa, 23 marca 2016

24

Przez następne dni Violet była praktycznie niewidoczna. Zrywała się najwcześniej i wychodziła, zanim zdążyliśmy wstać. Wracała też bardzo późno, a Will już nie zdawał się na nią czekać. Pierwszej nocy po kłótni chyba wcale nie wróciła. Dlatego niecierpliwie oczekiwałam treningu, na którym będzie potrzebna jej moc i na którym będę mogła z nią spokojnie porozmawiać.
Wreszcie, na jednym z treningów z doktorem Bannerem pojawiła się Vi, z podkrążonymi oczami i kubkiem kawy. Widocznie kwarantanna domowa jej nie służyła. Gdy dr Banner zajął się analizowaniem próbek nowo przybyłego vibranium, przestałam udawać, że skupiam się nad podgrzewaniem bulgoczących zlewek z dziwnym płynem i pochyliłam głowę do Vi.
- Viola. Dobrze się czujesz? – Zapytałam szeptem. Viola utrzymywała pole siłowe nad zlewkami, by uchronić wszystkich w razie wybuchu, ale wyglądała, jakby zaraz miała zasnąć. Uśmiechnęła się krzywo.
-Raczej średnio. A ty jak się trzymasz? Chcesz się już wyprowadzić?
- Przestań. Musimy o tym pogadać. Wybacz, ale po tej awanturze nie możemy udawać, że wszystko jest w porządku. Will zachowuje się dziwacznie, a ty znikasz na całe dnie. To wasza sprawa, ale powiedz mi, jak mam przejść z tym do porządku dziennego?
- Jasne, masz prawo wiedzieć. – Potwierdziła Violet z roztargnieniem. – Tylko, że ja sama nie wiem, co się dzieje.
- Myślę, - zaczęłam – że Will ma problem z Tadashim. A właściwie z tym, że znikasz z nim na całe dnie.
- Bez sensu. Nigdy się tak nie zachowywał. Ja tylko się z nim u… - ziewnęła. – uczę.
Pomyślałam, że chyba nic nie uda mi się z niej wydobyć. Była kompletnie padnięta i chyba rzeczywiście nie wiedziała co się wokół niej dzieje. Leo mógł mieć sporo racji, Will był po prostu zazdrosny. Chorobliwie. Może traktował Violet jak siostrę i nie chciał jej oddawać nikomu innemu, ale ja podejrzewałam, że to zupełnie coś innego. Nie był jednak sensu drążyć tematu, nie zamierzałam mówić o moich podejrzeniach Vi. Wpadłam jednak na pewien pomysł.
- Może po prostu zaproś Tadashiego do domu? – zaproponowałam. Viola uniosła na mnie zdumiony wzrok. – Wiesz, żeby oczyścić atmosferę. Może jak Will przekona się, że nie spotykasz się wieczorami ze złoczyńcą w meloniku, to da ci spokój?
Opowieść o złoczyńcy w meloniku była jedną z ulubionych Willa. Gdy miewał lepszy humor, często wspominał o tym, jak bohatersko pokonali demoniczny melonik wraz ze swoim nastoletnim ojcem, oraz jak nawrócili jego złego właściciela na dobrą drogę. Za każdym razem Will trochę zmieniał tę historię, opisując coraz więcej swoich zwycięskich walk z gigantycznymi dinozaurami i robotami.
- Tak sądzisz? Mogę spróbować. Choć wolałabym nie widzieć Willa przez najbliższy czas… Właściwie chciałabym, żeby zniknął.- Poprawiła z namysłem pole siłowe i jakby się ożywiła. Pomyślałam, że to nie za dobrze wróży dla ich wspólnej przyszłości. – Przyprowadzę też koleżankę, nazywa się Honey. To dziewczyna Tadashiego, bardzo miła. Konstruuje z nim różne…
- Czyja dziewczyna? – zapytałam zaskoczona. Vi znów zaczynała się robić ociężała i senna. Mój mózg zaczął natomiast pracować bardzo prędko.
- No, Tadashiego, a kogo? Czemu my ciągle o nim rozmawiamy? – Ziewnęła przeciągle i ospale wzięła łyka kawy.
- Theo. – Głos dr Bannera wyrwał mnie z rozmyślań i dostrzegłam, że ogień pod zlewkami zgasł. Szybko go przywróciłam i uśmiechnęłam się przepraszająco do doktora. – Proponuję zająć się waszą plazmą, a nie rozmowami na temat cudzych związków. Violet, dzisiaj masz przespać całe 10 godzin, inaczej jutro nie wpuszczę cię do laboratorium.
- Z wielką chęcią, doktorze. Łóżko to najlepszy wynalazek ludzkości. - Wymamrotała Violet i oparła głowę na ręce, przymykając oczy. Dr Banner rzucił nam jedno ze swoich 'zmartwionych' spojrzeń i wrócił do pracy. Inni adepci unieśli głowy, ale nie wydarzyło się nic ciekawego, więc musieli być zawiedzeni. Ja natomiast pogrążyłam się w rozmyślaniach nad głupimi pomyłkami, które mogą zepsuć komuś życie.
Tego samego dnia po południu wpadłam do pokoju Willa. Przez rozmowę, którą dziś odbyłam z Violet, nie mogłam usiedzieć spokojnie na reszcie treningów i nic mi nie wychodziło. Nie przejmowałam się tym- widziałam, że mogę uratować przyjaźń moich współlokatorów i nawet pomóc im stworzyć coś więcej. Czułam się jak prawdziwa bohaterka. Gdy z impetem otwarłam drzwi do pokoju chłopaka, ten podniósł spokojnie głowę znad komiksu.
- Wy jesteście zupełnie jak w jakimś 19 wieku! Pamiętam, miałam takich znajomych, którzy zachowywali się zupełnie tak samo, ale skończyło się szczęśliwie i nawet taka Jane opisała ich w książce... – Trajkotałam rozanielona, ale Will powstrzymał mnie ruchem dłoni.
- Theo, o czym ty mówisz? - Zapytał z dziwnym uśmiechem.
- No o was! O tobie i Violet! - zawołałam. Will zmarszczył brwi. Komiks wylądował z impetem na biurku.
- Coś się jej stało? Dalej nie rozumiem o co ci chodzi!
- Ona nie chodzi z Tadashim, a ty musisz jej powiedzieć o tym, co czujesz! - Wyrzuciłam jednym tchem, zadowolona czekając na efekt. Will jednak, zamiast otworzyć szeroko oczy i krzyknąć : "Naprawdę? Lecę po kwiaty!", zacisnął tylko usta, jak zwykle, gdy był niezadowolony.
- Związki Violet mnie nie interesują, ale dobrze wiem, że Tadashi to jej chłopak. Przypadkowo widziałem ich jak się obściskują w kawiarni. –Rzekł obojętnie. Byłam pewna że nie przypadkowo. - Widocznie coś źle zrozumiałaś. I nie mam nikomu nic do powiedzenia.
-Ale przecież ty coś do niej czujesz! - krzyknęłam z mieszaniną żalu i zawodu. Will zacisnął pięści.
-Nie sądzę, że powinnaś wtrącać się w nieswoje sprawy, Theo! -Stwierdził przez zaciśnięte zęby. Stałam przez chwilę z uczuciem, że twarz mi buraczeje.
-Jesteś tchórzem. Nawet nie masz odwagi jej powiedzieć, a czepiasz się Vi. Zacznij od siebie! -odwróciłam się napięcie, ale zanim wyszłam z pokoju pomyślałam o czymś jeszcze. - I będę się wtrącać, bo dopóki tu mieszkam nie chcę wysłuchiwać awantur. Powiedz jej, albo pogódź się z jej wyborami.
Nie widziałam jego reakcji , bo wypadłam z mieszkania i wróciłam do Akademii. Szybko odnalazłam Leo, który kończył właśnie trening. Poczekałam na niego i niecierpliwie opowiedziałam mu o rozmowie z Willem. Leo jednak nie zgadzał się ze mną w kilku sprawach.
- Po co to zrobiłaś, Ti! - Krzyknął, a wychodzący z treningu ludzie popatrzyli na nas ciekawie.
- Przecież to prawda! Violet o niczym nie wie, a Tadashi nie jest jej chłopakiem! - Odparłam, wkurzona, że Leo nie pochwala mojego pomysłu.
- Oni muszą sobie to sami wyjaśnić, nie możemy się do tego wtrącać! I nie możemy mieć pewności, czy Will na pewno…
- Oh, przestań, sam to mówiłeś.
- Mogłem się mylić. A nawet jeśli nie, to mężczyźni nie przyznają się do tego tak łatwo. I muszą mieć pewność, że ta druga osoba też to czuje, to nie jest takie łatwe, rozumiesz? Teraz Will będzie jeszcze gorszy i będzie starał się to ukryć, bo jego sekret został odkryty!
- A co ty możesz wiedzieć o miłości? - Zapytałam go, co chyba bardzo go zabolało, bo zrobił okropną minę.
- Więcej niż ty. Idę do domu, naprawić to, co zepsułaś. - Prychnął mi w twarz i żwawo odszedł. Poczułam, jak gorąco odchodzi mi z twarzy i palców. Może rzeczywiście to był głupi wybryk, dałam się ponieść wizji szczęścia Vi i Willa, którzy tak świetnie do siebie pasowali. Oby tylko nie okazało się, że wszystko zepsułam.

wtorek, 15 marca 2016

23

Ostatnio Violet wydawała się bardzo zadowolona. Po treningach wcale nie wracała do mieszkania, a wieczorem przychodziła późno. Rano można było usłyszeć jak podśpiewuje w kuchni robiąc kanapki i często zdarzało jej się przypadkowo zniknąć, gdy się zamyśliła. To było bardzo dziwne, bo w domu zrobiło się też dużo spokojniej. Mnie osobiście to nie przeszkadzało, bo często spędzałyśmy razem czas na treningu – Violet asekurowała mój ogień swoim polem siłowym, jednak Will co dzień krążył niespokojnie po dużym pokoju. Raz czy dwa zrobił nawet Violi awanturę, że nie może wracać tak późno, choć na dworze było jeszcze jasno, a przecież byli w tym samym wieku. Najczęściej za dnia zamykałam się w swoim pokoju i ćwiczyłam albo wymykałam się gdzieś razem z Leo, bo nie mogliśmy już dłużej znieść jego ponurej miny i nerwowego kroku. Męczyło nas jego zachowanie, ale najbardziej cierpiała Violet, która obrywała twardymi spojrzeniami i docinkami. Ona jednak chyba starała się o tym zapominać, bo wciąż miała dobry nastrój i wracała coraz później.
Pewnego dnia nie wracała aż do północy. Tego dnia dostałam wiadomość od rodziców, że druga faza ich misji się rozpoczęła i nie będą mogli się ze mną kontaktować przez najbliższy czas. Myśląc o tym nie mogłam zasnąć i wreszcie wstałam, by wziąć z kuchni szklankę mleka. Gdy weszłam do dużego pokoju, światło było wciąż zapalone. Will siedział nieruchomo na jednym z krzeseł i patrzył przez okno, na oświetloną jasno ulicę. W pierwszej chwili nawet mnie nie usłyszał, więc cicho zastukałam we framugę.
- Ach, to ty. – Powiedział tylko na mój widok. Przysunęłam się bliżej.
- Jeszcze nie wróciła?
- Nie. – Will wzruszył ramionami. Pokiwałam głową w roztargnieniu.
- Jak myślisz, co ona może robić? – Zapytałam. Chłopak popatrzył na mnie zmrużonymi oczami.
- Vi ma chłopaka. Nie mówiła ci? – W jego głosie zabrzmiało coś dziwnie smutnego. Pokręciłam głową. – Dziwne. Myślałem, że wiesz od dawna. To trwa już miesiąc.
- Nie chciałam być wścibska, każdy ma prawo do swojego życia, a ona ma 22 lata…
- Nie, jeśli się mieszka w jednym mieszkaniu. Ona mogłaby zachowywać się jak ty, a nie szwędać się po nocy z jakimiś podejrzanymi typkami.I jej wiek nie ma tu nic do rzeczy. – Wycedził jakby sam do siebie. Stałam przez chwilę w milczeniu. Moje bose stopy zrobiły się zimne jak lód od chłodu kafelek.
- A wiesz kto to? Ten jej chłopak? – Zapytałam z wahaniem. Will podniósł głowę.
- Tadashi Hamada. Azjatycki wynalazca, nadprzeciętny. – Ostatnie słowo wypowiedział z prawdziwym rozgoryczeniem. Zaraz jednak ukrył to drwiną. – Jestem pewien, że nie umiałby naprawić czas-maszyny!
Nie chciałam powiedzieć mu, że on sam nie umie tego zrobić, bo najwyraźniej cieszył się myślą o niepowodzeniach Tadashi. Kojarzyłam tego chłopaka, był wysoki, czarnowłosy. Dowodził zespołem wynalazców u profesora Starka. Często chodził ze swoim młodszym bratem do Akademii i stołówki dla adeptów. Leo kiedyś chyba wspominał coś o jakimś jego fantastycznym wynalazku, ale nie umiałam sobie przypomnieć co to było.
W tym właśnie momencie w drzwich coś zachrobotało i do mieszkania wpadła Vi. Miała na sobie tę śliczną różową sukienkę, którą zakładała tylko na specjalne okazje. Podśpiewywała pod nosem i wyglądała, jakby wypiła coś mocniejszego. Leo błyskawicznie pojawił się w drzwiach swojego pokoju z potarganą fryzurą, jakby przeczuwał coś niedobrego. Nawet Moon wyjrzała zaspana z mojego pokoju i obwąchiwała nogi dziewczyny.
- Nie śpicie? – Zapytała Violet na nasz widok, lekko się zatoczywszy. Na twarzy Willa pojawił się rumieniec.
- Dobrze się bawiłaś? – zapytał, a w jego głosie czuć był nutę groźby . Violet roześmiała się beztrosko.
- Tadashi znalazł tajny schowek starej Mavis, więc my z Honey wyjęłyśmy kilka eliksirów…
- To mogło być niebezpieczne! Nie wiecie co to były za eliksiry! – Wpadł jej w słowo Will. Vi zachichotała.
- A od kiedy ty jesteś taki ostrożny?
- Od kiedy łazisz całymi dniami z jakimiś podejrzanymi ludźmi! – Odpowiedział ostro Will. Cała wesołość zniknęła z twarzy Vi. Zaczęłam czuć się niezręcznie i próbowałam dyskretnie przysunąć się do drzwi mojego pokoju. Leo popatrzył na mnie znacząco i wycofał się trochę w głąb, żebym mogła przekoczować nadchodzącą burzę u niego.
- TO nie są podejrzani ludzie! Tak samo jak ja uczą się w Akademii!
- A ja to się może nie uczę? Mimo, że nie jestem nadprzeciętny z jakiegoś powodu mnie tu ściągnęli. Może i jesteście sobie lepsi z Tadashim, ale nie zamierzam przez to zarywać nocy!
- Nikt ci nie każe na mnie czekać! I w ogóle nie oto mi chodziło… - Wrzasnęła Violet. Dotknęłam już klamki drzwi pokoju Leo, ale musiałam poczekać, aż Moon przeciśnie się przez szparę w drzwiach.
- Wybacz, ale ja, głupi, pozbawiony talentów, nie jestem w stanie wejść w twój wysokorozwinięty umysł! Jeśli zamierzasz się tak zachowywać, zamieszkaj z Tadashim!
- Przestań ciągle to mówić! NIE OBCHODZĄ MNIE TWOJE KOMPLEKSY! Daj mi żyć, sam też możesz się spotykać ze znajomymi. TYLKO, że TY CZUJESZ SIĘ GORSZY! Czemu? Tego nikt nie wie! – Ryknęła dziewczyna rozwścieczona. Jej skóra zaczęła migotać. Zacisnęła pięści. – I wiesz co? Zamieszkam z Tadashim! Dłużej nie wytrzymam ciągłego użalania się nad tobą!
Zaległa cisza. Violet oddychała głośno, wyczułam, że już teraz żałuje swojego wybuchu. Will zacisnął usta. Ja przyparta do drzwi znieruchomiałam, patrząc jak zahipnotyzowana na ich twarze. Napięcie w pokoju spowodowało, że powietrze było jakby gęste. Czułam się głupio, będąc świadkiem tej sceny i kilkakrotnie już obiecałam sobie w duchu poważną rozmowę z każdym z nich.
- Mogłaś wcale nie pomagać mi w Nowym Jorku. – Wyszeptał Will, a każde jego słowo było świetnie słyszalne w zupełnej ciszy. – Patrz, ile Ci to nieszczęścia przyniosło.
- Will. – zaczęła Violet, ale chłopak już zatrzasnął się w swoim pokoju. – Will!
Ale odpowiadała jej tylko cisza. Poczułam, że moje stopy zmarzły na kość, a gdy Violet spojrzała na mnie prośbą w oczach, ja rozłożyłam tylko ręce w geście bezradności i czym prędzej znikłam w pokoju Leo. Chciałam jak najszybciej zbiec z placu boju. Usiedliśmy na łóżku czekając, aż usłyszymy trzask drzwi pokoju Violet.
- Z Willem chyba nie wszystko w porządku. - Powiedział cicho Leo, rzucając przestraszone spojrzenie na drzwi prowadzące na korytarz. Zadrżałam z zimna i zdenerwowania, więc zarzucił mi na plecy koc.
- Jak myślisz, co to było? - Zapytałam, zbierając się do pójścia do swojego pokoju. Leo popatrzył na mnie i lekki uśmiech wpełznął mu na twarz.
- Miłość.
Tej nocy żadne z nas nie spało dobrze. 


Sorry za spóźnienie, ale mam Festiwal Teatralny. //Annie

poniedziałek, 7 marca 2016

22

- Ach tak? Przykro mi, że pragniesz umrzeć w męczarniach. - Powiedział Mrok za moimi plecami. Zatrzymałam się, uzyskał zamierzony efekt swoimi słowami. - Twoi rodzice podpisali pakt. Pewnie już ci to tłumaczyli. Przychodzenie do mnie to chyba nie taka wysoka cena? - Spojrzałam na niego, ale o dziwo nie uśmiechał się drapieżnie. Był zupełnie poważny, nawet jakby posmutniał.
- Tata mówił, że mieszasz ludziom w umysłach. Że potrafisz tym zabić.
- Stare, dobre czasy. - uśmiechnął się smutno. - Jak miałbym używać mocy poza tą klitką? Widzisz, jak moja aura się tu zbiera. Kiedyś pokrywała całe miasta, nawet kraje i była tak czarna, że nie dało się odróżnić dnia od nocy. - Pogładził ręką jakby zamglone powietrze w swojej celi. Zwiesił głowę i pokręcił nią w geście bezradności. Stanęłam znowu twarzą do niego i obserwowałam jak z dumnego, Czarnego Pana, który jeszcze przed chwilą wyśmiewał moją inteligencję, zmienia się w skurczoną, starą postać. Dobrze ukrywał przez ten cały czas, że jest tak słaby. Zrobiło mi się go żal. Potem przypomniałam sobie, co mi powiedział i to co mówili o nim rodzice. Że prawie ich zabił. Jakoś teraz nie umiałam sobie tego wyobrazić.
- Będę przychodzić dwa razy w tygodniu, może być? - Powiedziałam zaskakująco łagodnie. Popatrzył na mnie, a złote iskierki w jego oczach zabłysły.


Nawał informacji, który zalewał mnie od kilku tygodni po pewnym czasie zelżał. Wielokrotnie rozmyślałam nad rewelacjami Mroka, które raz uznawałam za kompletne brednie, to znów za całkiem możliwe. Chodziłam do niego, wraz z obietnicą, dwa razy w tygodniu. Czasami był naprawdę okropny, wyśmiewał mnie i rodziców, opowiadał o swojej dawnej chwale. Jednak były takie momenty, kiedy odkrywałam, jak bardzo niektóre moje myśli, których rodzice nie mogliby zrozumieć, są podobne do jego. Z czasem ten dziwaczny wuj z mroczną przeszłością, stał się mi bliższy niż mogłabym pomyśleć. Z początku bałam się, że igra z moimi myślami i uczuciami, ale po wizycie u profesora X, który nic takiego nie znalazł, a był specjalistą w tych sprawach, odegnałam podejrzenia.
Akademia przestała być dla mnie już zupełnie nowym miejscem, choć poruszałam się głównie pomiędzy salą nuklearną i stołówką. Nie musiałam długo czekać na kolejne zaproszenia do pomocy w treningach. Poza profesorem Starkiem uczyłam się teraz również w laboratorium profesora Bannera, gdzie odwalałam robotę palnika, u profesora Magneto, gdzie podgrzewałam kadzie pełne płynnego metalu, z którego jego uczniowie wykonywali różne przedmioty oraz tworząc ogniste bariery na poligonie pod opieką profesora Rogersa. Z tygodnia na tydzień przybywało więcej treningów i próśb o pomoc. Zaczęto też prowadzić badania na mojej mocy, które trochę niepokoiły profesora Storma.
Korespondencja z rodzicami była na razie płynna. Z tego, co przesyłali przez śnieżynki, byli w trakcie poszukiwań jakiejś tajemniczej energii. Była z nimi reszta Strażników i przekonywali mnie, że póki co nic im nie grozi. Chyba w to wierzyłam.
Najbardziej cieszyło mnie jednak to, że między mną a Leo było już dużo lepiej. Często towarzyszył mi podczas posiłków, zaprzyjaźnił się też szybko z Violet i Willem. Wreszcie wyglądało na to, że wszystko zaczęło się układać. Emma została moją dobrą przyjaciółką i nawet Stark przestał dokuczać mi z powodu „rudych” włosów, które są podobno „łatwopalne”. Nawet nie spostrzegłam jak minął pierwszy, a potem drugi, miesiąc.
- Theo, no powiedz! Naprawdę uważasz, że w Akademii nie ma nikogo interesującego? Tylu tu wynalazców… I chociaż są geniuszami to ich myśli są zupełnie takie same jak każdego faceta! - Perorowała Emma w stołówce. Ostatnio wciąż gadała o chłopakach, niczym dziewczyny w mojej poprzedniej szkole. Jak na tęgą osiemnastolatkę była niezwykle śmiała i sama często zagadywała, nawet dużo starszych, facetów. - Poparz chociaż na tamten stół, to supersiłacze! Wszyscy to chodzący supermeni. - Rozmarzyła się Emma. Potrząsnęłam głową.
- Ostatnimi czasy dosyć mi chłopaków, zresztą nie mam się co rozglądać za starszymi… - Powiedziałam moim zdaniem niewinnie, ale coś w moim głosie musiało zwrócić uwagę Emmy.
- Chyba ktoś wpadł w oko panny cnotki! Przecież widzę, przyznaj się Theo. Kto jest tym nieszczęśnikiem? - Zawołała, śmiejąc się. Potrząsnęłam głową.
- Emma, cicho! To nie… To głupota.
To była głupota. Bo Emma miała rację; choć obiecywałam sobie, że już nigdy nie zainteresują się żadnym facetem, to ostatnio, moje serce, jakby na złość, znowu zaczęło trzepotać. Najgorsze było jednak to, że to dziwaczne uczucie dopadło mnie w więzieniu. Tego dnia przyprowadzono nowego więźnia do celi obok Mroka. Był niezwykle przystojny, dużo przystojniejszy od Karola. Mrok widząc moje zainteresowanie, zapytał prowadzącego go potwora, o jego przewinienia, bo ja nie mogłam wydobyć głosu.
- Rozwalił Manhattan. Przysłali go tu na jakiś czas z Asgardu. - Nie miałam pojęcia, co to Asgard - Nasze cele są równie mocne jak u was, a może nawet mocniejsze, wiesz, kochanieńki? - Zwrócił się do więźnia, który rzucił mu tylko wściekłe spojrzenie.
- Jestem lepszy od was – splunął strażnikowi w twarz. - Jestem z rodu bogów.
- Wszyscy tutaj jesteśmy! - Powiedział do niego Mrok. Czarnowłosy nieznajomy popatrzył na niego uważnie, a potem jego wzrok padł na mnie. Przeszedł mnie dreszcz pod spojrzeniem tych zielonych oczu. I nagle dostrzegłam, że więzień uśmiechnął się do mnie. Po chwili został wepchnięty za pole siłowe.
Potem za każdym razem, gdy przypominałam sobie ten uśmiech ciepło rozlewało mi się po ciele. I to była głupota; facet musiał być grubo starszy, oprócz tego siedział w więzieniu. Było w nim jednak coś… Później dowiedziałam się, że nazywał się Loki i pochodził z innej planety. Podczas moich odwiedzin często w milczeniu przysłuchiwał się moim rozmowom z Mrokiem, albo komentował naszą grę w szachy. Jeszcze nie udało nam się wydobyć z niego historii z jego punktu widzenia, ale wiedziałam, że Mrok nad tym pracował.
Powiedziałam to w skrócie Emmie, która aż się zaczerwieniła z radości. Po chwili dołączył do nas Leo.
- Co się jej stało? - Zapytał, patrząc na chichoczącą Emmę.
- Theo… ona ma ciągoty do kryminalistów! - Wyrzuciła na wydechu Emma. Pokryłam się rumieńcem i odwróciłam wzrok. - Dobrze, że jest chociaż przystojny! Jak będziecie się spotykać? Przez kraty?
- Nie zamierzam się z nim spotykać i mówiłam Ci, że to głupstwo! - Rzuciłam wściekle, na co Emma zaczęła się jeszcze bardziej śmiać widząc wypieki na mojej twarzy i moją wściekłość.
- Jasne, jasne, uważaj tylko, żeby go nie przysmażyć jak będziecie się przytulać. A chwila, to będzie trudne, bo on jest w więzieniu! - Emma dała mi kuksańca w bok, a ja poczułam, że moje palce robią się ciepłe. Leo nic nie mówił, tylko zajął się swoją marchewką.
- Może skończmy już ten temat, co? Zgadnijcie co Misique kazała mi zrobić. - Powiedział w końcu od niechcenia, a ja z chęcią podchwyciłam temat. Emma przez tydzień rzucała mi znaczące spojrzenia, ale starałam się nie zwracać na nie uwagi. Potem moje myśli zaprzątnęło zupełnie coś innego.

środa, 2 marca 2016

21

- Jesteś sama?
Pokiwałam głową. Więzień przysunął swój fotel bliżej przedniej ścianki z pola siłowego.
- Nie wyglądasz do końca tak jak sobie wyobrażałem. Ale wreszcie mogę ci się przyjrzeć, bez tych niewydarzonych śniegusów… - Powiedział cicho, a ja poczułam, że się rumienię.
- Niech pan uważa, mówi pan o moich rodzicach! – Powiedziałam szybko, patrząc na czarną postać wrogo. Też mi rodzinka.
- Twoi rodzice też się pewnie nie spodziewali, że będziesz tak wyglądać, co? – Zignorował mnie Pitch Black łagodnie i popatrzył mi w oczy. – I mów do mnie Mrok. – zamyślił się, a na jego twarz wypłynął dziwny uśmiech – Albo nawet wujku Mrok.
Mrok przypominał człowieka, ale, podobnie jak moi rodzice, miał w sobie coś więcej. Oni byli co prawda bosko piękni – Mrok miał jednak jakoś nieproporcjonalnie zbudowaną twarz. Najbardziej niepokoiły w niej czarne oczy ze złotymi pobłyskami. Nawet jego włosy zdawały się nienaturalnie postawione w dziwaczną fryzurę, która jeszcze dodawała mu, i tak wysokiemu i chudemu, wzrostu. W jego celi było jakby ciemniej niż w innych – musiała stać za tym jego aura. Przerabiałam to z moimi rodzicami i innymi Strażnikami, tylko że u nich aura rozświetlała pomieszczenia. Mimo to nie czułam strachu, raczej lekki niepokój i mieszaninę zaciekawienia i sceptycyzmu.
- My naprawdę jesteśmy rodziną? – Zapytałam chłodno, a Mrok popatrzył na mnie chytrze.
- Czyżby rodzice nie opowiadali ci, co stało się wiele wieków temu?
- Owszem, ale wciąż nie wiem w jaki sposób zostaliśmy wtedy spokrewnieni.
- Hm, powiedzmy… - Mrok zastanawiał się chwilę. – I tak nie możesz zrozumieć magii jaką wtedy władano, ani mocy Eryna, dość, że musieliśmy… trochę powymieniać się krwią. Teraz mówi się na coś takiego transfuzja, tylko ludzie nie potrafią robić tego bez rurek i tym podobnych bzdur. – Odpowiedział pokrętnie, a mnie już to nie interesowało.
- Co miałeś na myśli, twierdząc, że nie tak sobie mnie wyobrażałeś? Nie spełniam standardów… wuju? –Zapytałam mrużąc oczy. Chciałam trochę poudawać odważną buntowniczkę, żeby ten cały Mrok nie myślał sobie, że łatwo można mnie omamić. Jednak zdawało się, że on dobrze wie, że to tylko pozory.
- Sprytna jesteś! Cieszę się, pewnie te dobre cechy masz po mnie! Słuchaj Theo, czujesz czasami pociąg do sadystycznego znęcania się nad jakimiś przedmiotami? A może nad istotami żywymi? – Zapytał Mrok udając, że jest podniecony, lecz tak naprawdę uważnie mnie obserwując. A więc oboje gramy w te gierki.
- Nie zmieniaj tematu. Moi rodzice też nie spodziewali się mojego wyglądu? Co to ma znaczyć? – Zapytałam twardo. Nie było trudno, bo Mrok znajdował się za polem siłowym, a u końca korytarza stróżował Slender. W innych okolicznościach nie byłabym taka buńczuczna.
- Uparta, to też pewnie po mnie. Ale inteligencji chyba nie odziedziczyłaś, a tak na to liczyłem! – Syknął Mrok i wyprostował się na krześle, wciąż jednak uśmiechał się dość przyjaźnie, jeśli można było tak określić jakikolwiek wyraz tej twarzy. – Moja droga, jeśli nie zauważyłaś twoi rodzice są jasnowłosymi aniołkami. Nigdy nie pomyślałaś, że trochę hm… różnisz się od nich? – Widząc mój zgłupiały wyraz twarzy, jeszcze szerzej się uśmiechnął. – Te dziwne plamki na policzkach…
- To piegi! – Powiedziałam urażona.
- Rude włosy…
- Kasztanowe!
- Wcale nie jesteś bosko piękna, księżniczko. Nie zadawałaś sobie pytania czemu? A charakter? Nie masz czasami dziwnych myśli, o których nigdy nie powiedziałabyś mamusi? Swojej nieskazitelnie dobrej mamusi i temu błaznowi tatusiowi?
- Nie mamy przed sobą tajemnic. – Powiedziałam nieprzekonująco, a czarne oczy Mroka prześwietlały mnie na wylot. Przypomniało mi się kilka momentów, o których nigdy nikomu nie opowiadałam. Jak mając dwanaście lat przypadkowo podpaliłam Londyn, ale korzystając z okazji pobiegłam do dzielnicy, w której widziałam pobitego na śmierć chłopca i tam rozpaliłam drugi ogień z premedytacją. To była najgorsza dzielnica… z ciasnymi uliczkami i wąskimi drzwiami. - Możesz sobie odpuścić.
- A ogień? - drążył dalej Mrok, - Dlaczego córka władców śniegu ma moc ognia? Nawet Księżycowy Człowiek nie jest aż tak nieroztropny, żeby zaprzeczać naturze! Jeśli powiesz, że nigdy się nad tym nie zastanawiałaś, to stracę wiarę w nasze pokrewieństwo!
Nic nie odpowiedziałam, tylko odwróciłam wzrok. Dobrze wiedział, że się nad tym zastanawiałam. Po chwili znów spojrzałam w jego czarne oczy.
- Wytłumacz mi w takim razie. Dlaczego taka jestem? - Zapytałam cicho, a na wargi Mroka wpłynął krzywy uśmiech.
- Tak naprawdę jedynie Eryn może odpowiedzieć na to pytanie, a on śpi. Nie wiem jak to zrobił, jak bardzo starożytna magia to była… - Wyszeptał, wpatrując się we mnie. - Eryn stopił się z tobą, pochłonął twoją księżycową aurę…
- Miałam księżycową aurę? Jak rodzice? - Zapytałam i dreszcz przebiegł mi po plecach. To ich aura była najważniejsza, dawała im kontrolę nad mocami i piękno. Ona czyniła ich Strażnikami. Ja nigdy jej nie miałam, przynajmniej tak myślałam.
- Oczywiście, jesteś przecież córą księżyca! A właściwie byłaś. - Powiedział Mrok złośliwie. - Eryn pożarł cię na śniadanie, bo byłaś ogromnym źródłem energii. I chciał pokazać Człowiekowi z Księżyca, że znowu może z nim walczyć. Nawiasem mówiąc, to bracia. Zmanipulował tego biednego chłopca, omamił go i…
- Księżycowy Człowiek ma brata? - wyrwało mi się znowu. Tym razem Mrok już nie wyglądał na zadowolonego.
- Jeśli chcesz wysłuchać całej historii, to nie przerywaj mi, choć przez minutę. I tak, są braćmi. - Popatrzył na mnie dziwnie. - Ty też jesteś tym nieświadomym nowoczesnym dzieckiem, które uznaje Księżycowego Człowieka za Boga? Pewnie rodzice ci to wmówili, oni zawsze byli nim zachwyceni. A tak naprawdę Księżyc, tak jak i jego brat pochodzą jeszcze z ery pierwszych ludzi. Są po prostu dużo potężniejsi niż Strażnicy, nic więcej. - Podniósł długi palec do góry i wykonał nim gest, mówiący „nie, nie”, jak do małego dziecka. - Wróćmy jednak do twojego „zmartwychwstania”. Właściwie nie było już dla ciebie nadziei, nikt oprócz mnie i tego dzieciaka Leonarda nie wiedział gdzie jesteś, ale ja nie lubiłem twoich rodziców, a on się wstydził. Wtedy wpadła mi w ręce stara księga, kilka ciekawych zaklęć, nic więcej. Było tam jednak coś, co miałem ochotę wypróbować, a twoja sytuacja się do tego idealnie nadawała. Pogadałem trochę z Erynem, wypróbowałem i puff! Uratowałem cię i musiałem oddać na to trochę własnej krwi!- Powiedział skromnie, uśmiechając się szeroko i udając, że przygląda się swoim paznokciom. Zaraz jednak spojrzał na mnie z zainteresowaniem.- Wróciło dziecko. Tylko już nie takie samo. Straciło wygląd małego aniołka, wyglądało bardziej jak pospolity człowiek. Zamiast .ogromnej mocy lodu został ci przerażający i niekontrolowany ogień, domena Eryna. No i odebrał ci nieśmiertelność…
- Jak to? Przecież żyję już półtora tysiąca lat. - Znowu wykrzyknęłam. Od kilku minut słuchałam z szeroko otwartymi oczami.
- Bo moja krew spowolniła twoje starzenie. Bardzo spowolniła. Ale nie zatrzymała. - odparł spokojnie Mrok. - Jesteś bardziej ludzka, niż twoi wspaniali rodzice, Theo. Masz w sobie zło, dużo zła. Większość z Eryna, trochę pewnie ze mnie. Tylko od ciebie zależy, czy je wykorzystasz…
- Kłamiesz! - Stwierdziłam niepewnie.
- No cóż, nie będę się z tobą kłócił. Fakt faktem, że jesteśmy teraz rodzinką. A co do twoich kolejnych odwiedzin…
- Już nigdy mnie tu nie zobaczysz! - Powiedziałam odwracając się już do wyjścia.

Sorry za spóźnienie///Annie

niedziela, 21 lutego 2016

20

Rano dobry humor zapewniła mi nieobecność Leo i zabawne żarty Willa, które przypominały mi poranki w domu z rodzicami. Dziś miałam po raz pierwszy iść na treningi do innych profesorów oraz pomagać innym uczniom. Profesor Storm ( kazał mi się tak nazywać, bo twierdził, że dodaje mu to powagi i elegancji) nauczył mnie podstawowych reguł podgrzewania stopniowego i wytyczania prostej linii płomienia.
- A jeśli poczujesz, że jakiś robal podchodzi ci do gardła, szybko uciekaj na korytarz lub do łazienki, bo inaczej osmalisz wszystkim brwi, albo inne części ciała. – Instruował mnie cierpliwie. Nie czuję się zbyt dobra w kontroli, ale w końcu to dopiero mój pierwszy tydzień.
Tego dnia dostałam mój elektroniczny wykaz treningów, które miały się zmieniać, w zależności od zapotrzebowania profesorów na moją pomoc. Na razie figurowały na niej tylko dwa nazwiska: Storm i Stark. Mavis tłumaczyła mi, że trenerzy czekają, aż będę miała za sobą trochę więcej lekcji, ale Will powiedział mi, że tak naprawdę większość boi się mnie i mi nie ufa. Będą używać maszyn do czasu, aż dowiedzą się od innych profesorów czy warto mnie wykorzystywać na zajęciach. Akademia działa na zasadzie marketingu szeptanego i wszyscy starają się mieć jak najlepsze opinie. Dlatego denerwowałam się przed treningiem z jedynym profesorem, który był na tyle odważny, by zaprosić mnie na swoje zajęcia już po tygodniu.
Profesor Stark był niskim facetem z bródką. Widywałam go na korytarzu, zawsze w otoczeniu inżynierów, a szczególnie dziewcząt. Jego laboratorium było pełne krzątających się uczniów i walających się po podłodze skrawków metali. Gdy weszłam oczy wszystkich zwróciły się na mnie.
- Proszę, proszę! Nasz nowy miotacz ognia. Działa na komendy, jest wystraszony jak cholera i może w każdej chwili wybuchnąć! Zapraszamy! - Stark stał na balkoniku powyżej maszyny zajmującej większą część pomieszczenia. Do maszyny siedziała przypięta wielka, tęga dziewczyna. Miała na głowie dziwne plastry z drucikami prowadzącymi do urządzenia. – Słuchaj, zastanawialiśmy się właśnie, czy umiesz zionąć ogniem na zawołanie, czy tylko jak zjesz chilli?
Zaczerwieniłam się, na co inżynierowie zaśmiali się złośliwie. Zacisnęłam palce mocniej na torbie.
- Cicho, bo dziewczę gotowe nam zaraz zapłonąć jak świeca. To kto ma zaszczyt ci mentorować? – Zapytał sarkastycznie.
- Profesor Johnny Storm. – Odparłam szybko. Stark roześmiał się w głos.
- Ten wypierdek każe tytułować się profesorem? Jeśli do niego mówisz profesorze to do mnie możesz się zwracać Wasza Wysokość lub Jaśnie Panie. Albo właściwie Wasza Miłość. Co o tym sądzicie? – Zapytał uczniów, a oni zaczęli krzyczeć na potwierdzenie. – Dobra, dobra, spokój, zajmijcie się robotą. A ty nie podniecaj się za bardzo Stormem – zwrócił się do mnie. – Facet ma rozbuchane ego i jest podejrzanie podobny do Steva „Bóg, Honor, Ojczyzny”. Myślę, że skrycie mogą być braćmi.
Zmarszczyłam brwi i dziewczyna siedząca na maszynie popatrzyła na mnie drwiąco.
- Panie Stark! Ona pomyślała, że to raczej pan jest podobny, ale do jego wrednej strony charakteru! I jeszcze pomyślała: „ i on mówi o wypierdkach”. – Wykrzyknęła na całą salę, a Stark popatrzył na mnie z udawaną groźbą. Popatrzyłam zdziwiona na dziewczynę i zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio.
- Widzę, że założyłem hodowlę żmij na własnej piersi! – Krzyknął z udawanym dramatyzmem. Byłam wtedy tak spięta, że nie zwracałam uwagi na to, że faktycznie żartuje. Czułam tylko rozgrzewające się palce. Stark kontynuował z ironią. - Nie myśl sobie, że wziąłem cię na swoje zajęcia bo jesteś jakaś specjalna! Po prostu ta skąpa Mavis obcina mi fundusze, a miotacze ognia i palniki też swoje kosztują. A ja muszę mieć pieniądze, moja dziewczyna ciągle coś ode mnie wyciąga, firma prosperuje, takie tam. – Westchnął teatralnie. – Przecież nie będę korzystał z moich prywatnie zarobionych miliardów! – Tu i ówdzie rozległy się śmiechy. Studenci krzątali się wokół maszyny i stołów z różnymi szpargałami. – Wy pracujcie, a ja idę się zdrzemnąć. Mogę już dziś nie wrócić. Lady „buraczana twarz i nieprzyzwoite myśli” ma się słuchać tego tam, Harady.
Stark odwrócił się, a do mnie podszedł chłopak o azjatyckim wyglądzie.
- Cześć, jestem Tadashi Hamada. Nie przejmuj się nim, on tak już ma, za tydzień nie będzie nawet cię kojarzył. Proszę, idź do Emmy, musisz ogrzewać oleje w silniku. Ona na nim siedzi. – Wskazał mi dziewczynę, która na mnie doniosła.
Gdy do niej podeszłam i zaczęłam udawać, że rozgrzewam palce, ona przez chwilę mi się przyglądała z uśmiechem na ustach.
- Słuchaj, sorry, że mu powiedziałam. Po prostu już tutaj tak mamy, że śmiejemy z nowych. Stark w gruncie rzeczy jest naprawdę spoko, no i to geniusz. A tak w ogóle jestem Emma, telepatka. – Wyciągnęła do mnie rękę, a ja ją uścisnęłam. Dziewczyna wydawała się być szczera i może faktycznie to nie było nic strasznego.
- Przeprosiny przyjęte, ale musisz zejść z tego silnika jeśli mam go podgrzewać.
- Chciałabym, ale właśnie testują maszynę do czytania myśli. Próbują przechwycić moje impulsy mózgowe, czuję się jak jakiś królik doświadczalny. – Emma nie przestawała paplać, ale pokazała mi z której strony ogrzewać, żeby rozgrzany metal nie stopił jej przytwierdzonego nad silnikiem siodełka. Modliłam się tylko, by pierwszym strumieniem ognia nie trafić przypadkowo w dziewczynę. – Wiesz, tutaj jest mało ludzi z prawdziwymi mocami, tak naprawdę większość z nich to chemicy, fizycy i wynalazcy o ponadprzeciętnie rozwiniętym mózgu. Jajogłowi. Nas traktują jak jakieś okazy z innej planety. – Nagle spojrzała na mnie z błyskiem w oku – Ty to dopiero będziesz miała. Będą cię testować na wszystkie strony. Taka przydatna i… zabójcza moc!
Reszty jej paplaniny już nie słuchałam, skupiona całą siłą woli na strumieniu ognia.

Wydawało się, że wszystko poszło gładko, bez katastrofy. Emma towarzyszyła mi w drodze na trening z moim mentorem i szybko ją polubiłam, choć trochę przerażało mnie to, że potrafi czytać w moich myślach. Emma zapewniła mnie, że potrafi to zrobić tylko, kiedy się mocno skupi i kiedy naprawdę tego chce i bez mojego pozwolenia już więcej tego nie zrobi. Nie uspokoiło mnie to do końca.
Kiedy rozstałam się z profesorem Stormem ( - Co za palant z tego Starka! Jak następnym razem coś Ci powie to walnij w niego kulką ognia!) postanowiłam wybrać się do więzienia. Nie, żebym jakoś bardzo o tym marzyła, ale Mavis przypominała mi już o tym kilka razy. Właściwie nie bardzo wiedziałam co mam myśleć o tej całej więziennej rodzince. Nie bałam się - twierdza była tak dobrze strzeżona, że nic nie mogłoby mi się stać. Uważałam też, że rodzice za bardzo histeryzowali. Czułam tylko lekki niepokój. Ta cała sprawa była ciągle bardzo dziwna i niejasna.
- Gdzieś się wybierasz? – Zapytał łagodnie głos za moimi plecami. Na przedostatniej stacji pociąg opustoszał, pozostawiając mnie sam na sam z oceanem nad głową. Prawie sam na sam.
Za mną siedział Leo. Nie zauważyłam go wcześniej, to dziwne. Zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem.
- A co, znowu mnie śledzisz? – Zapytałam zimno. Leo odsunął się i oparł plecami o siedzenie.
- Już nie mam na to ochoty. Nie chcesz, nie mów. Każdy ma swoje sprawy w twierdzy. – Powiedział zirytowany. Od razu poczułam się źle, zauważyłam, że wpadamy w błędne koło, jedno wkurza drugie. Ostatecznie byliśmy na siebie skazani. Pytałam Mavis, czy jest możliwość zmiany partnera, ale ona dość mocno się zdenerwowała i powiedziała, że nie będzie przewracać regulaminu Akademii do góry nogami, przez nastoletnie fochy. Nie spodziewałam się po niej tak gwałtownej reakcji, ale musiałam się pogodzić z faktami. Lepiej byśmy żyli z Leo przynajmniej we względnej zgodzie.
- Nie widziałam cię dzisiaj rano w mieszkaniu. – Zaczęłam gapiąc się w swoje kolana. – Will i Vi robią naprawdę dobre śniadania. – Spojrzałam na niego kątem oka. Dziś podjęłam decyzję, że nie będę się już z nim kłócić, więc chciałam zamazać mój pierwszy wyskok. Leo podniósł na mnie wzrok jakby się zastanawiał.
- Może jutro pójdę trochę później do Mistique. Ona i tak zawsze się spóźnia. I tak w ogóle…– Powiedział powoli. Przez chwilę nad czymś myślał, po czym znowu nachylił się do mnie. – Właściwie powinienem cię przeprosić. Za ten wyskok w pokoju i to wszystko… nie zaczęliśmy zbyt dobrze naszej znajomości. – Kiedy mówił z takim namysłem strasznie przypominał mi kogoś, kogo już długo znałam. Miałam wrażenie, jakby deja vu, ale nie mogłam uświadomić sobie na czym to polega. Czy już go wcześniej spotkałam?
- Masz rację, ja też nie byłam fair. Trochę mi się ostatnio zmieniało w życiu i nie za dobrze to znosiłam. – Potrząsnęłam głową.
- Zgoda? – Zapytał Leo wyciągając do mnie dłoń. Uścisnęłam ją.
- Zgoda.
Akurat dojechaliśmy do więzienia. Na szarych murach migotało niebieskie światło przeświecające przez wodę. Przed wejściem stał spokojnie zwalisty mężczyzna w brudnym rzeźnickim kitlu i z ogromnym, trójkątnym metalowym hełmem na głowie. Obok błyskała złowrogo gigantyczna maczeta, oparta o mur. Leo podszedł do niego pewnie i uścisnął mu dłoń, i choć nie widziałam twarzy potwora, to jego ręce zaczęły entuzjastycznie gestykulować, a z wnętrza hełmu wydobywał się chrapliwy głos.
- Red, to jest Theo. – Przedstawił mnie Leo kiedy podeszłam. Potwór przywitał się ze mną. Po chwili zauważyłam, że jego fartuch pokryty był krwią, podobnie jak ręce. – Znowu muszę poszperać w archiwum, Mistique nie daje mi spokoju.
- Cóż za kobieta… - Zacharczał Red marzycielsko. – Przynajmniej wie czego chce. Bądź dla niej miły i słuchaj się jej, chłopcze. I daj jej to ode mnie. – Włożył w ręce chłopaka małe zawiniątko. - A panienka ma przepustkę? – Zwrócił na mnie swą ogromną trójkątną głowę. Wyciągnęłam specjalny identyfikator i Red przepuścił nas do drzwi. Gdy weszliśmy do ciemnego korytarza posłałam Leo pytające spojrzenie.
- To Red Pyramid, znajomy z dawnych czasów. Wczoraj niespodziewanie wpadliśmy na siebie w miasteczku. Miał ciężkie życie, bo w młodości trafił w łapy satanistycznej wiedźmy, która zahipnotyzowała go i kazała mu zabijać ludzi. Założyła mu też ten hełm, ale Red nie może go zdjąć, bo w środku jest nabijany kolcami i wykrwawiłby się na śmierć. - opowiadał beztroskim tonem.
- Ciekawych masz przyjaciół…
- Red odpłacił wystarczająco za swoje winy, musi do końca życia nosić to żelastwo i czuć zapach krwi swoich ofiar. To naprawdę porządny potwór! I chyba czuje miętę do mojej mentorki…
- A jak się poznaliście? – Zapytałam, ale akurat dotarliśmy do rozwidlenia korytarzy, gdzie czekał już na mnie dawny przewodnik bez twarzy. Leo nie odpowiedział na moje pytanie i skręcił w drugi, niestrzeżony korytarz.

Slender ( takie imię widniało na identyfikatorze strażnika) pokazał mi, że będzie pilnował na końcu korytarza i że mam godzinę. Zastanawiałam się jak on obserwuje więźniów nie mając oczu, ale najwyraźniej widział.
Stanęłam przed celą mojego dziwnego krewnego. Pitch Black siedział wygodnie w fotelu czytając książkę. Kiedy podeszłam spojrzał na mnie uważnie.

wtorek, 16 lutego 2016

Głosujcie!

http://www.pkpzin.pl/index.php?strona=_material&kat=1

Hejo, bardzo was proszę, wejdźcie w powyższy link i zagłosujcie na ostatnie opowiadanie "Parodia Harry'ego Pottera". Oczywiście zapraszam też do czytania :)
Dzięki kochani!!!! ~~ Annie

niedziela, 14 lutego 2016

19

- Podoba się wam? – Zapytałam, rozglądając się po moim skromnym pokoju.
- Tak, ten chłopak jest bardzo przystojny! – Rzucił oczywiście tata, a ja spojrzałam na niego z politowaniem.
- Dziękuję za wsparcie, nie przyjechałam tutaj szukać sobie męża. – Mama zachichotała, ale wyglądała na smutną. Po chwili zauważyłam, że jej twarz poszarzała. Wyglądała starzej, jak prawdziwa matka, a nie moja koleżanka. Przysiadła na skraju łóżka i gładziła delikatnie patchworkową narzutę. Ojciec kręcił się na obrotowym krześle i rozglądał wokół.
- Twarde. Może kupimy ci nowe? Może przywieziemy z… z domu? – Jej głos był dziwnie przytłumiony, a po chwili po policzku spłynęła jej łza. Ojciec odwrócił się na krześle i spoważniał, a ja ostrożnie usiadłam obok niej.
- Mamo, przecież nic mi nie będzie. To tylko parę lat. Będę tu miała najlepszą ochronę i w końcu nauczę się normalnie żyć. Mamo. Macie do mnie wrócić. Za wszelką cenę.
-Theo, uważaj na siebie. – Mama chwyciła moją dłoń i mocno ścisnęła. Zapiekło mnie w gardle i poczułam gorąco. – Nie rób nic głupiego, cokolwiek byś usłyszała o naszych losach.
- Ja po prostu będę się martwić. – Odparłam cicho, a twarz taty złagodniała. Mama zerwała się i wzięła mnie w ramiona. Chłód jej palców uspokoił mnie i zmusiłam się do powrotu do normalnej temperatury.
- Musisz być silna, cokolwiek się zdarzy. Oboje z ojcem bardzo cię kochamy, Theo. Gdyby coś się stało u Mavis będziesz bezpieczna. Masz szesnaście lat. Poradzisz sobie. Nawet sama. – Wyszeptała tylko, a ja poczułam, że do oczu napływają mi łzy. Niesamowite jak jednocześnie szczupła i wiotka, była ciepła i miękka, ta moja niesamowita mama. Tylko jej dłonie pozostawały chłodne. Ojciec przytulił się do nas z drugiej strony i tak było mi dobrze, mogłabym tak zostać już na zawsze, wtulona w ich pachnące ubrania. Niestety tacie zadzwoniła komórka, która przerwała tę chwilę pożegnania. Mama spojrzała na niego z wyrzutem, ale tata zrobił tylko gest bezradności i odebrał.
- Wiesz, wrócimy. Dla ciebie pokonamy to, cokolwiek to jest. Nic się nie martw – przecież jesteśmy Strażnikami! – Zaśmiała się mama, ale wyraźnie wyczułam strach w jej głosie. Musieli się czegoś dowiedzieć o czekającym ich zadaniu, inaczej tak by się nie zachowywali. Poczułam, że serce wali mi głośno ze strachu.
- Musimy ruszać. Trzymaj się Theo, będziemy dzwonić. Staraj się u cioci Mavis! I ewentualnie zakręć się wokół tego chłopaka… –Rzekł ojciec. Parsknęłam. Gęsta atmosfera trochę opadła. Tata uśmiechnął się i jeszcze raz krótko mnie uścisnął. Mama dotknęła mojego policzka.
- Pamiętaj, że klucz do mocy jest w sercu. Sprzątaj regularnie pokój. Słuchaj starszych, nie wychodź zbyt często odwiedzić Pitcha, bo nie zasługuje. Pamiętaj o witaminach rano, nie ruszaj…
- Mamo! Mam szesnaście lat! I kilkanaście wieków. Potrafię o siebie zadbać. Lepiej pilnuj taty. – Odparłam tylko i mrugnęłam do ojca, który zrobił śmieszną minę. Matka posłała mi jeszcze jedno zmartwione spojrzenie i szybkim ruchem wyczarowała lodową figurkę, która stanęła na biurku. Przedstawiała naszą rodzinę. Była nawet Moon.
- Niedługo się zobaczymy! – Powiedziała. Każde z nas chciało w to wierzyć.
Gdy drzwi się za nimi zamknęły stałam jeszcze przez chwilę wpatrując się w nie. Przeszło mi przez myśl, że może to był ostatni raz kiedy ich widzę, ale skarciłam się za to. Przecież to zawodowcy. I moi rodzice, a przecież oni zawsze po mnie wracają.
Z westchnieniem wróciłam do salonu, w którym zastałam dziwaczną scenę. Violet zalana łzami wypłakiwała się w ramię Willa, który zanurzył głowę w jej bujnych włosach i mówił uspokajające słowa. Już chciałam się wycofać, ale Violet przetarła oczy i zobaczywszy mnie odepchnęła Willa. Przywarłam do framugi, bo dziewczyna zaszarżowała na mnie z rozwianymi włosami.
- Dlaczego nam nic nie mówiłaś?! – Krzyknęła przypadając do mnie z impetem.
- O czym?! – Zachrypiałam, bo zdziwienie odebrało mi normalny głos. Niezłe powitanie w nowym mieszkaniu, nie ma co.
- Że ty jesteś córką Frostów! Że jesteś Strażnikiem! Dlaczego? – Zapytała natarczywie, ale już ciszej Violet. Rzuciłam Willowi pytające spojrzenie, ale on tylko pokręcił bezradnie głową.
- Ja nie jestem...Myślałam, że wiecie…
- Mogłabym się jakoś przygotować! Przecież to zaszczyt! Mieszkać z córką Strażników, poznać ich, uścisnąć im ręce… A ja jestem ubrana w beżowy sweter! – Zaszlochała Violet, chowając twarz w dłoniach. Przez chwilę zdębiałam, ale poczułam, że powinnam coś powiedzieć.
- Ten sweter jest bardzo ładny… - Lecz na te słowa Violet zaszlochała jeszcze głośniej i opadła na fotel. Will posłał mi potępiające spojrzenie i przypadł do dziewczyny, by ją pocieszać. Nie wiedząc, czy swoim pocieszaniem nie pogorszę tylko sytuacji, opadłam na kanapę. Po ostatniej rozmowie z rodzicami nie bardzo miałam głowę do martwienia się problemami Violet. Zdumiewał mnie natomiast fakt, że poznanie moich rodziców doprowadziło ją do takiej depresji. Zazwyczaj na początku miało to zupełnie przeciwny skutek.
Na szczęście Violet uspokoiła się na tyle, że można było wydobyć z niej jakieś wyjaśnienia. Jeszcze przez jakiś czas pociągała nosem, ale wreszcie zaczęła mówić.
- Rodzice zawsze opowiadali mi o Strażnikach. To były dla mnie prawie mistyczne istoty, jacyś tajemniczy herosi. Strażnicy są niesamowici – powiedziała na widok moich uniesionych brwi. – Wpływają na umysł i są nieśmiertelni. My, zwykli superludzie mamy tylko moce, które możemy wykorzystać w różny sposób, a Strażnicy są z definicji dobrzy. Chronią dzieci. Są wysłannikami Człowieka z Księżyca!- Vi spojrzała na mnie wytrzeszczonymi oczami .- Słuchałam o twojej rodzinie opowieści! Znam mnóstwo historii o wspaniałej Królowej Śniegu i Mroźnym Chłopcu. Przecież ty też je znasz! Pomyśl tylko! – Dziewczyna zacisnęła dłoń na mojej ręce. I nagle zrozumiałam o co jej chodzi. Rzeczywiście, znałam te historie, ale jakoś nigdy nie łączyłam ich z rodzicami. Nagle wszystko okazało się jasne.
- To znaczy, że ludzie tworzą o nich… bajki? – Zapytałam. Vi lekko parsknęła.
- Zwykli ludzie muszą sobie jakoś tłumaczyć pewne zjawiska, a czasami historie o twoich rodzicach są tak stare, że zmieniają się w legendy, w które nikt już nie wierzy. My, którzy mamy moc, wiemy jednak, że jesteście prawdziwi! I oto właśnie stoi tu przede mną prawdziwa Strażniczka Księżyca! – Zawołała histerycznie, na co ja się wzdrygnęłam.
-Vi, ja nie jestem Strażnikiem! Tylko rodzice… - Powiedziałam i zamilkłam, bo Violet wyglądała na lekko zawiedzioną. Will przez całą rozmowę siedział u stóp jej fotela i przypatrywał się mi dziwnie.
- Czyli chcesz powiedzieć, że Frostowie to postaci z bajek? Tych o Królowych Śniegu i tak dalej? - Zapytał wreszcie podejrzliwie. – A o Tobie nie było żadnej historii? Z tego, co pamiętam, Królowa Śniegu nie była pozytywną postacią.
- Oh, bo to było zanim mama Theo została Strażniczką i nie umiała kontrolować swojej mocy! – Pisnęła Violet. Nagle trzepnęła Willa w ucho.
- Au! Za co?
- Nie waż się oczerniać Theo ani jej rodziców! – Warknęła. Z jej twarzy zniknęły już ostanie ślady po płaczu. – Powinniśmy się od nich uczyć.
Miałam na ten temat odmienne zdanie, ale wolałam nic nie mówić. Rodzice wcale nie byli aż takimi dobrymi autorytetami. Westchnęłam i podniosłam się z kanapy. Miałam dość rewelacji jak na jeden dzień.
Wieczorem rzeczywiście pojawił się Leo. Nawet nie zajrzał do mojego pokoju, żeby się przywitać. Czułam się trochę winna, Leo, mimo swojej lekko uciążliwej natury, nigdy nie chciał być dla mnie niemiły. Ja przez moje problemy rodzinne byłam zmęczona i od razu źle się do niego nastawiłam. Zdążyłam ochłonąć przez te kilka dni i teraz byłam chyba na etapie podświadomej wiary w to, że rodzice wrócą zupełnie bez szwanku z misji. Postanowiłam więc przestać myśleć o tym, na co nie mam wpływu i spróbować naprawić naszą znajomość.
- Cześć. – Zaczęłam, stając w progu jego pokoju. Pochylał się właśnie nad swoim jedynym kartonem, w którym miał książki. Obok leżała niewielka walizeczka z ubraniami. Zastanowiło mnie to. – Pomóc ci przy rozpakowywaniu?
- Chyba sobie poradzę. – Chłopak rzucił mi spojrzenie spode łba. Wciąż był obrażony, choć od kłótni minęło kilka dni. – To jakaś aluzja? Nie dość, że głupi i natrętny, to jeszcze biedny?
Otwarłam usta ze zdziwienia. Nie spodziewałam się takiego ataku. Poczułam ciepło w palcach.
- Ja tylko chciałam…
- Byłaś już u Mavis? Zmieniłaś wreszcie partnera? Może na jakiegoś przystojnego bruneta? Wreszcie byłabyś zadowolona i może nawet by cię nie wystawił! – Znowu szok. Czy on wiedział o balu? Pewnie powiedzieli mu co nieco, ale szczegóły dotyczące Karola? Skąd mógł wiedzieć? A może tylko tak mu się powiedziało? Nieważne, to był cios poniżej pasa. Zawrzał we mnie gniew. Jeśli nie chce się pogodzić, to nie.
- Chciałam cię przeprosić, ale widzę, że nie masz ochoty na moje towarzystwo. Mam inne problemy niż użalanie się nad tobą, nie myśl sobie! Nic mnie nie obchodzi jaki jesteś, a ty nie masz prawa wchodzić w moje prywatne życie. Nie wiem co ci powiedzieli, ale to nie powinno cię interesować! – Krzyknęłam i wybiegłam trzaskając drzwiami. Violet wyjrzała z kuchni, lecz dostrzegłszy mój wzrok wycofała się. Wpadłam do mojego pokoju i wtuliłam się w Moon. Jak na złość w tej cudownej szkole wszystko mi się sypało. 

 Sorry za nieobecność, przerwa feriowa :) Teraz znowu regularnie piszę aż do Wielkanocy :)/ Annie
P.S. Szczęśliwych Walentynek *.* Ja niestety sama... <3

poniedziałek, 25 stycznia 2016

18



-  Pewnie wiesz już dużo o akademii, dlatego Will teraz zajmie się ciastem – wysłała mu ostrzegawcze spojrzenie, gdy chciał zaprotestować – i pokażę ci parę zdjęć. W końcu masz z nami mieszkać.
Uśmiechnęłam się tylko w odpowiedzi. Ja nie przygotowałam żadnych zdjęć. Nigdy nie zapoznawałam się ze współlokatorami.  Violet otworzyła album na pierwszej stronie.
- To moja rodzina, Parr’owie. To znaczy, Iniemamocni.- Na zdjęciu Violet stała przy wysokiej, rudowłosej kobiecie, która prawdopodobnie była jej matką. Powoli przerzucała strony, pokazując mi swoje zdjęcia rodzinne. Kolejne zdjęcia z mamą, z młodszym bratem. Na jednym z nich stała pomiędzy bardzo podobnymi do siebie mężczyznami. Jeden z nich był wyraźnie starszy. – To mój tata, a to pierwszy brat. On też tutaj chodzi, ale mieszka w mieście.
-A jaką on ma moc?
- Oh, superszybkość. – Odpowiedziała, jak gdyby nigdy nic.- Drugi brat ma dopiero osiem lat i potrafi przybierać dowolny kształt. Ale dla niego jest jeszcze za wcześnie na naukę. -  Przerzuciła stronę albumu. Był tam wklejony wycinek z jakiejś gazety. Violet westchnęła, jakby znowu musiała coś tłumaczyć.
- Ogólnie, mnie ta szkoła jest absolutnie niepotrzebna. – Znowu rzuciła potępiające spojrzenie na Willa, który prychnął okruchami ciasta. – Dorastałam w czasach, kiedy zamknięto program superbohaterów. Od dziecka uczyłam się, by kontrolować moce i żyć normalnie. Ale niestety, Mavis nikomu nie odpuszcza.  – Zastukała w gazetę. Nagłówek brzmiał „ Już nie tak potrzebni?”.  Pokiwałam głową. Następne zdjęcie wysunęło się z albumu  i zanim Violet zdążyła je schować, przechwycił je Will.
- Vi, jak ty mogłaś spotykać się z takim palantem? – Zapytał, trzymając zdjęcie w dwóch palcach i odsuwając je z dala od Violet, która próbowała je odebrać.  Dziewczyna zarumieniła się i zrobiła się przeźroczysta. Słyszałam o tym, że w stresujących sytuacjach zdarzało jej się znikać. Will tak wychylił zdjęcie, że mogłam zobaczyć pięknie umalowaną Violet obok jakiegoś przystojnego rudzielca z błyszczącymi zębami.
- To było w liceum! Byłam nastolatką… - zaczęła dziewczyna. Will zamachał fotografią.
- A on był przystojny… Liceum było dwa lata temu! – Stwierdził zgryźliwie. – Jaki palant wystawiłby cię w dzień balu końcowego?
- Och, uwierz, znam gorsze rzeczy, które dzieją się na balach. – Wyrwało mi się nieumyślnie. Will i Violet spojrzeli na mnie ciekawie, a ja natychmiast zamilkłam. Nie chciałam wracać do wydarzeń ostatnich tygodni.  Violet na szczęście wykorzystała tę chwilę nieuwagi i wyrwała chłopakowi zdjęcie. Will krzyknął, ale Violet zniknęła. Pozostał tylko jej beżowy sweter i unoszące się dziwacznie w powietrzu zdjęcie, które przepłynęły spokojnie na fotel. Po chwili pojawiła się na nim również właścicielka owych przedmiotów. Will wyglądał na oburzonego, choć wyraźnie podniosły mu się kąciki ust.
- Teraz pokażę ci rodzinę Willa. – Warknęła Violet patrząca ze złością na Willa, chowając zdjęcie głęboko do albumu i przerzucając stronę. Ukazało mi się malownicze ujęcie roześmianych ludzi, stojących przed dziwnie pomalowanym domem. Kolory były na zdjęciu okropnie jaskrawe, a postaci wyglądały co najmniej ekstrawagancko.
- Tylko proszę, nie opowiadaj o nich wszystkich! To mogłoby potrwać. – Mruknął Will, wciąż lekko naburmuszony. 
- Nie mam zamiaru. – Odparła Violet. – Pewnie i tak niedługo ich poznasz z opowieści Willa i jego tekstów typu „ za moich czasów”…
-Przecież jesteście w tym samym wieku? – Zapytałam  zaskoczona. Violet przeczesała włosy palcami.
- Teoretycznie, ale w praktyce Will jest ode mnie młodszy. Pochodzi z przyszłości.
- Słucham?! – Nie mogłam powstrzymać okrzyku. Wiedziałam co to przeszłość, to ja byłam przeszłością. Ale nigdy nie widziałam człowieka podróżującego w czasie. I znającego przyszłość. I POCHODZĄCEGO z przyszłości.
- Ej, to nie takie dziwne. – Wtrącił się Will.  – Przecież tutaj jest mnóstwo ludzi z różnymi świetnymi mocami, umiejętnościami, zmysłami… I przez to, że miałem wypadek w czas-maszynie wylądowałem wśród nich. Przeciętniak. Nie mam w sobie nic fajnego.
- On ma  kompleksy. – Wyartykułowała do mnie bezgłośnie Violet, podczas gdy Will zasępiony przyglądał się zdjęciom. Zauważył to jednak i dał Vi przyjaznego kuksańca. Odchrząknęłam.
- Uważam, że to wcale nieprzeciętne. Znasz przyszłość! Wiesz, jaka to jest przewaga? I, czy ja dobrze zrozumiałam, istnieje takie coś jak „czas-maszyna”? – Will nie odpowiadał przez chwilę.
- Cztery lata temu rozwaliła ją taka wielka, czarna kula. To był jakiś robot, czy coś, pętał się po środku Nowego Jorku.  Na szczęście po jakimś czasie poznałem Vi. Pomogła mi jakoś w tym dziwacznym świecie. – Dotknął zdjęcia. Zauważyłam go, stał obok łudząco podobnej kobiety, z taką samą sterczącą fryzurą. Mógł mieć piętnaście lat. Nagle wstał szybko i wyszedł z pokoju.
- Mieliśmy po szesnaście lat. Kto w takim momencie zostaje pozbawiony rodziny? – Powiedziała Violet cicho, kręcąc głową. Milczałam. – Na szczęście szybko się przystosował i trzyma się myśli, że naprawi tę swoją maszynę. Z początku chciał znaleźć swojego ojca, ale gdy go znalazł, miał dopiero rok. Teraz chyba już o tym zapomniał.
- Ojca? – Zapytałam, bo wciąż nie mieściło mi się to w głowie.
- No tak, już kiedyś z nim rozmawiał, tylko że wtedy obaj mieli po 13 lat.
- Kto?
- No on i jego ojciec. – Violet znowu się uśmiechnęła. Widocznie wyczuła moje zupełne niedowierzanie.
- Ciekawa… - zaczęłam, ale w tym momencie do pokoju wrócił Will. Na jego twarzy znów malował się szeroki uśmiech.
- Chyba przegapiliśmy nadejście ekipy. – Rzucił tylko wskazując kciukiem na przedpokój. Rzeczywiście. W całym pokoju stało mnóstwo pudeł i moje walizki. Pomiędzy nimi stali moi rodzice.
- Theo! Jakie śliczne mieszkanie. Sprzątnij tylko te pudła, bo pewnie twoi współlokatorzy będą chcieli tutaj pochodzić. Elsa Frost. – Mama wyciągnęła dłoń do Violet, która uścisnęła ją zaskoczona. Oczywiście gapiła się na moich rodziców. Jak wszyscy.
- Willa już poznaliśmy. Ti ma dopiero szesnaście lat, musicie być delikatni. – Wyszeptał teatralnie tata, ściskając rękę zdębiałej Violi. – Jestem Jack. I zamknijcie drzwi od jej pokoju, gdyby chrapała.
- Oh, tato! – Przewróciłam oczami. Nigdy nie mogło się obyć bez jego żarcików. Will zareagował jeszcze szerszym uśmiechem, a ja poczułam, że się czerwienię. – Chyba zajmę się pudłami.
Przenosząc pudła słuchałam rozmowy na temat mojej osoby.
- Wiecie, jaką Theo ma moc? Jesteście przygotowani? Jej partnera jeszcze nie ma?– martwiła się matka.
- Moje pole siłowe blokuje ogień. I do tego mamy trzy gaśnice, w różnych częściach mieszkania. – Odpowiedziała szybko Violet, która wyglądała na dziwnie podenerwowaną.  – Chłopak ma się zjawić pod wieczór, już zajął swój pokój.
- A nie macie nic przeciwko zwierzętom? Theo ma kota… - Mamie przerwał zgodny okrzyk radosnego podniecenia i superlatyw na temat zwierząt. Po chwili miałam dość tej rozmowy.
- Moglibyście mi pomóc? Zostały tylko trzy. – Zwróciłam się do taty. Ku mojemu zdziwieniu do pomocy rzuciła się Violet. Mama jednak ją uprzedziła.
- Kochanie! To my tu jesteśmy gośćmi. Zresztą, i tak chcemy zobaczyć jej pokój. – Przemówiła swoim łagodnym głosem i Violet pokornie ustąpiła. Niby przypadkowo kopnęłam za sobą drzwi do pokoju, gdy już weszliśmy.