poniedziałek, 14 grudnia 2015

14



- Przecież mnie już nie ma co wychowywać. A to, że będzie się ze mną widywał to chyba nie jest takie straszne? – Stwierdziłam zaskoczona. Spodziewałam się jakichś ciężkich odpłat, skoro ten cały Pitch jest taki okropny. Tymczasem chodziło mu tylko o mnie.
- Theo, musisz zrozumieć, że  Pitch to nie jest tylko kolejny Strażnik. On jest czymś więcej. On kontroluje umysły ludzi, zaciemnia je, zaraża! Jest niezwykle niebezpieczny! Zresztą, nawet gdy nie używa swoich mocy, to bezwzględny manipulator. Jesteśmy pewni, że będzie chciał nastawić cię przeciwko nam.  
- Chyba trochę przesadzacie. – Powiedziałam niepewnie, patrząc na krążącego po pokoju ojca. – Facet siedzi w więzieniu. Przy szkole pełnej superbohaterów. Chronionej przez armię potworów. Czy naprawdę myślicie… Dobra, nieważne. Będę z nim uważać. I chciał tylko tego? Nic więcej? – Byłam już powoli zmęczona tą rozmową.
-Oczywiście, że nie. Chciał Leonarda! – Parsknęła, nagle zezłoszczona czymś mama. Łzy płynęły po jej policzkach  strumieniem, ostatnio stała się strasznie płaczliwa. – Ta pluskwa zabiera zawsze najdroższe mi  rzeczy. Zabrał Annę. Nie. To ona do niego poszła, poświęciła się, za swojego syna i za ciebie. A Leonard zniknął i tak! Pewnie się zabił. Na nic zdała się ofiara jego matki!
Po tym wybuchu żalu i złości zapadła cisza. Ja siedziałam już zupełnie zdezorientowana i wyrzucałam sobie, że w ogóle pytałam. Mama uspokajała się powoli, ale z tej jej całej złości zaczął na nas prószyć lekki śnieżek. Tata przysiadł wreszcie na krawędzi kanapy i gładził ją delikatnie po plecach.
- Czemu nigdy mi o tym nie opowiadaliście? – Zapytałam wreszcie, czując się ociężała i chcąc jak najszybciej już iść spać. Ręce lekko mi się zaczerwieniły, co mama odebrała za zdenerwowanie i podała mi wyczarowaną przez siebie śnieżkę.
- Nie było potrzeby. Gdyby nie ta umowa z Pitchem to wszystko należałoby już tylko do przeszłości. A przeszłość to…
- Przeszłość, tak wiem. – Dokończyłam za ojca, ziewając. Właściwie, myślałam, że ta opowieść więcej zmieni w moim życiu. Oprócz dodatkowego członka rodziny ( którzy, bądź co bądź, byli na wagę złota) i obowiązku chodzenia do więzienia, nic wielkiego się nie zdarzyło. A może ja po prostu nie rozumiem powagi sytuacji? Rodzice trochę się podenerwowali, tata może chciał bronić swojego ojcowskiego prawa do bycia jedynym wychowawcą - trudno.  Przez to wszystko zapomniałam o tym, ile się dziś zdarzyło dobrego i co jeszcze zdarzy się jutro. Rodzice to jednak potrafią zdołować człowieka.
Kładąc się spać pomyślałam tylko, że tutaj nic złego nie może mi się stać. Wreszcie jestem w dobrym miejscu i żaden wujek z więzienia czy jakiś Leonard nie może mi tego odebrać.
Następnego dnia postanowiłam nie przejmować się rodzinnymi opowieściami o ludziach, których nigdy nie poznam i ponurymi wydarzeniami sprzed wieków, które ciągle żyją w głowach moich rodziców. Może i byli cudowni i piękni, ale szaleństwa też im nie brakowało.
Skupiłam się na przeżyciu pierwszego dnia szkoły. Rano wyszłam, kiedy rodzice jeszcze spali. Postanowiłam przejść się po miasteczku.
Było piękne. Potwory nie mogłyby chyba marzyć o lepszych warunkach. Poranna mgła nie zdążyła opaść i zielone skwery pogrążone były w ciszy. Wzdłuż brukowanych ulic ciągnęły się eleganckie domki i kamienice. Od czasu do czasu nad jakąś bramą kołysał się drewniany szyld, oznajmiający, że można tutaj kupić olejki do czyszczenia kości lub suszone szczury w paczkach. Nieliczne zombie lub wampiry spacerowały po chodnikach, a ponad dachami szybowały spokojnie mantykory, wiwerny i chimery. Przyglądałam się przez chwilę parze starszych zombie, która przystanęła przed sklepem z ubraniami. Zombie, wbrew stereotypowi, były ubrane niezwykle elegancko i czysto. Sklep też z zewnątrz przypominał typowy butik z 5th Avenue, więc cała ta scena wyglądała jak najzwyklejszy poranek w jakimkolwiek ludzkim mieście. Trochę dalej wisiała jednak reklama „Szyte na miarę: garnitury, nakrycia gołego mózgu, skórzane pokrowce na skrzydła, buty na każdą łapę z opcją ‘pazury na wierzchu’, fragmenty ciała. Zakład&butik ‘Oszukać Przeznaczenie’”, a para zombie odwróciła się od wystawy, pokazując mi odarte ze skóry dziąsła i wielkie, podkrążone, przekrwione oczy. Kobieta miała elegancko spięte pod kapeluszem zniszczone, przetłuszczone włosy, a ja zastanawiałam się, czy ten kapelusz to nakrycie gołego mózgu. Choć byli tak nieszkodliwi, trudno było się dziwić ludziom, że się ich bali.
Przez to zagapienie dotarłam do Akademii zaledwie pięć minut przed umówionym spotkaniem w gabinecie Mavis. Gdy weszłam do okrągłego gabinetu odwrócił się ku mnie chłopak, którego miałam dziś poznać – mój partner Leonard.
Był uderzająco przystojny. Wysoki, dobrze zbudowany, ale nie za bardzo, nie jakiś kulturysta. Niesforne czarne włosy zaczesał lekko do tyłu. W pewien sposób przypominał Karola, ale był bardziej idealny.  Miał wystające kości policzkowe, pełne, ale nie za duże usta, niebieskie oczy, okolone ciemnymi rzęsami, co wcale nie wyglądało dziewczęco, tylko bardzo męsko.  Był ubrany w elegancką koszulę, która  lekko opinała się na jego klatce piersiowej i ramionach. Poczułam się głupio w mojej zwyczajnej zielonej bluzce i jeansach. Na mój widok uśmiechnął się szarmancko i pocałował mnie w rękę, a moje serce załopotało.
Nagle jednak do pokoju wpadła Mavis.
- Panie Aren, proszę natychmiast przestać używać mocy! – Rozkazała. Na przystojnej twarzy chłopaka pojawił się wyraz przerażenia i konsternacji. – No już, proszę!
Nagle, przede mną pojawił się ktoś inny. Wysoki, ale tyczkowaty, dużo szczuplejszy. Czupryna myszowatych włosów stroszyła się bezładnie na jego głowie. Miał pospolitą twarz z długim nosem okraszonym piegami i ciemnobrązowymi oczami. Koszula raczej na nim wisiała. Puścił moją dłoń i spuścił oczy.  Miałam nadzieję, że moja twarz nie wyraża zbytniego rozczarowania.
- Dobrze. Pamiętaj, Leo, że nie okłamujemy tutaj siebie nawzajem, a wykrywacze używania mocy można kupić w szkolnym sklepie, więc wszystko szybko wychodzi na jaw. Jeśli masz się czegoś nauczyć, nie możesz zaczynać od jakiejś innej formy. – Strofowała go Mavis, a mi się zrobiło go żal. Pewnie też bym się zmieniała, gdybym miała taką moc. Ciotka zwróciła się do nas. – Theo, to Leonard, Leonardzie, Theo. Moi najmłodsi! Od dziś zaczynacie naukę. Wasze pierwsze zajęcia to lekcje indywidualne, a w przyszłym tygodniu zostaniecie ulokowani w jednym z mieszkań studenckich. Na razie nie będziecie się widywać na zajęciach, lecz wkrótce to się zmieni i otrzymacie szczegółowy plan treningów ze wszystkimi nauczycielami. Trzymam kciuki za waszą kontrolę i życzę miłego cyklu nauki! A tak, to dewiza naszej szkoły. – Podała nam niewielkie plakietki.
- „Każdy może być inny, ale nie każdy może być wyjątkowy”? – Zapytał sceptycznie Leo. Miał całkiem ciepły głos.
– Tak, tak, przyczepcie sobie to gdzieś. A teraz bierzcie wasze plany i na zajęcia!
Pożegnałam się z Mavis i stanęłam w korytarzu wpatrując się w swój plan. Właściwie, nie było na nim wiele. Było tylko:  Johnny Storm, sala nuklearna. W kratce poniżej widniały godziny przerw na posiłki.
- Hej. Super, że cię widzę, teraz został tylko jeszcze jeden raz. – Leonard wyszczerzył się do mnie. Moja mina musiała nie być zbyt zachęcająca, bo uśmiech lekko mu przygasł. Byłam na niego zła, że tak mnie wrobił w gabinecie ciotki, bo nie byłam pewna jaką miałam minę gdy całował mnie w dłoń. Leo jakby się zmieszał. –Wiesz, mamy się widywać dwa razy…. Więc… Jestem Leo. – Wyciągnął dłoń, którą ledwie musnęłam, a on znowu miał taki radosny wyraz twarzy. Po chwili doznałam dziwnego wrażenia, że skądś go znam.
- Theo.  Sorry, ale chyba muszę iść na trening. – Rzuciłam, bo nie mogłam się doczekać nowego nauczyciela, a wciąż czułam się zażenowana. Leo jednak nie wyczuł naglącej nuty w moim głosie, bo pobiegł za mną korytarzem.
- Theo i Leo, ale z nas dobrany team! Można nawet pisać wiersze! O, ja też idę w tym kierunku! Słyszałem, że masz moc ognia! Ale super! Pokażesz mi coś później? Szkoda, że jeszcze nie mieszkamy razem! – Paplał, idąc obok mnie. Inni uczniowie oglądali się na niego, bo mówił głośno i zrobił się cały czerwony. Ja też musiałam się zrobić czerwona i czułam, że ten chłopak od początku wzbudza we mnie zażenowanie. – No, ja to tylko umiem się przemieniać. Podobały ci się moje czarne włosy?
Na to wspomnienie już nie wytrzymałam, bo rzeczywiście czarne włosy bardzo mi się podobały, i zatrzymałam się gwałtownie w korytarzu.
- Słuchaj, nie chcę zaczynać naszej znajomości od kłótni, ale jak się nie przymkniesz, to poproszę Mavis o zmianę partnera. – Warknęłam. Na to on zrobił taką minę zbitego psa, że nie mogłam jakoś nie obrócić tego w żart. Skąd chłopak miał wiedzieć, że swoją początkową przemianą trafił dokładnie w mój gust i tak się zawiodłam? Uśmiechnęłam się więc lekko. – Albo dostaniesz kulą ognia w twarz i żadna przemiana ci już nie pomoże!
Ruszyłam dalej w poszukiwaniu Sali nuklearnej, a Leo powlókł się za mną powoli, śmiejąc się. Na szczęście w tej części budynku było dosyć pusto, bo wkroczyliśmy chyba w segment laboratoriów i wszyscy tutaj siedzieli nad badaniami. Po kilku minutach ciszy, chłopak podszedł do mnie z puszką pełną kandyzowanych ananasów i przepraszającym wzrokiem małego pieska.
- Przepraszam. Za to w gabinecie też.. Nie jestem zbyt obyty z ludźmi. Zazwyczaj trzymam się na boku… Ananasa? - Powiedział smutno. Zrobiło mi się głupio, że od razu na niego tak naskoczyłam.
- Skąd wiedziałeś, że uwielbiam ananasy? - Wykrzyknęłam najradośniej jak umiałam, co najwyraźniej sprawiło mu przyjemność. Poczułam się trochę lepszym człowiekiem i rzeczywiście uwielbiałam ananasy.
- Przeczucie! – Wzruszył ramionami, znowu szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. – To chyba twoja sala.  

poniedziałek, 7 grudnia 2015

13



Odezwał się więzień chłodnym głosem, ale łagodnie. Mama podeszła bliżej drgającego od elektryczności powietrza.
- Pitch. Cieszymy się, że Mavis zadbała o… wszelkie wygody. Nie powinieneś był nic do nas przysyłać. – Odezwała się sztywno, spuszczając oczy. Nie rozumiałam, dlaczego tak dziwnie się zachowuje względem tego całego Pitcha. Rodzice najwyraźniej go znali, ale skoro trafił do więzienia, nie powinni mieć do niego takiego dziwnego respektu. O co w tym wszystkim chodziło? Dlaczego ostatnio wszystko jest takie tajemnicze? Ojciec wyglądał na zniesmaczonego i zacisnął usta.
- To nie było dla was, tylko dla waszej córki. Gdzie ona jest? – Zapytał Pitch. Mama niechętnie odwróciła się, każąc mi podejść bliżej. Gdy wyszłam zza pleców taty i ciotki, mężczyzna podniósł się z krzesła. Oczy rozszerzyły mu się, a twarz nabrała dziwnego wyrazu. Wcześniej wydawał mi się straszny. Teraz wyglądał jak zwykły, zaciekawiony facet, tylko bez brwi. Aura strachu jaką roztaczał, zniknęła nagle. – Podejdź bliżej.
Podeszłam niepewnie aż do samej niewidzialnej ściany. Pitch też podszedł bardzo blisko, tak że mogłam zobaczyć każdy szczegół jego twarzy. Miał śmieszny nos. Przez chwilę przyglądał mi się z zadowoleniem, a ja czułam, jak z tyłu tata się denerwuje.  Wreszcie mama złapała mnie za rękę i odciągnęła kawałek od celi.
- Pitch, poznaj Theo. Theo, to twój wujek, Pitch Black. – Powiedziała mama szybko. Wujek? Jak osoba, która siedzi w więzieniu, a rodzice jej wyraźnie nie lubią, może być z nami spokrewniona? Na dodatek nigdy o nim nie wspominali, a przysyłał mi prezenty.
- Możesz mówić na mnie Mrok, jeśli chcesz. – Powiedział mój nowy „wujek”, uśmiechając się do mnie. To nie był ten sam krzywy grymas, jaki zrobił na widok moich rodziców. – Teraz będziemy się częściej spotykać, prawda?
- Właściwie, mogę czasem wpaść. – Zdobyłam się na tę dyplomatyczną odpowiedź odwzajemniając uśmiech. Pitch wyglądał na zachwyconego, ale ojciec wreszcie nie wytrzymał.
- Chyba nie będzie mieć wyboru. A ty co, Black, wyrabiasz sobie nowe ksywki? Mroczny Mrok? Może niedługo Ghost Rider? – Warknął przez zęby, zaciskając ręce w pięści. Poczułam, że jestem na niego zła. Może i mieli jakieś zatargi z przeszłości, ale przecież Pitch nie zrobił teraz nic złego. Jego powierzchowność… nie była może najprzyjemniejsza, ale zachowywał się z klasą i wyraźnie ucieszył się na mój widok. A to się rzadko zdarzało.
- Nie mam tutaj za dużo roboty, a jeśli chodzi o Theo, to mam nadzieję, że będzie to dla niej przyjemność, nie obowiązek. Nie rzucaj się tak, Frostie, wiedziałeś na co się piszesz. Na szczęście ty nie będziesz mnie musiał widywać. – Stwierdził chłodno Pitch. Zastanawiałam się, dlaczego przychodzenie tutaj miałoby być moim obowiązkiem i obiecałam sobie, że dzisiaj wydobędę z rodziców całą prawdę. Ojciec zrobił się czerwony na twarzy i wycelował w Pitcha palec.
- Jeśli jej cokolwiek zrobisz, jeśli jej włos z głowy spadnie, jeśli zrobisz coś z jej umysłem, to cię zniszczę. Zapłacisz za każdą rzecz po tysiąckroć. Powinienem był to zrobić wieki temu. Powinienem był tego dopilnować w Arendelle. – Wyszeptał ojciec prawie prosto w twarz więźniowi. Odpowiedzią na to był tylko krzywy uśmiech.
- Za bardzo mnie z nią związałeś, żebym mógł jej coś zrobić, tatuśku. A gdybyś zniszczył mnie wtedy, to mogłoby jej tu z nami nie być, prawda?
Zobaczyłam, że twarz taty tężeje. Mama chciała go złapać, ale on odwrócił się napięcie i wybiegł z pomieszczenia. Na jej twarzy malował się ból. Mavis wyglądała na przerażoną, a Pitch wrócił do nawijania koralików na swój rzemyk. Dotknęłam delikatnie ramienia mamy, a z jej twarzy wyczytałam tylko, że stanowczo musimy opuścić to miejsce. Byłam kompletnie zdezorientowana i wkurzało mnie to, ale teraz musiałyśmy stąd wyjść i znaleźć ojca. Scena, która się tu rozegrała zainteresowała Profesora Callahana, którego przenikliwe oczy spoglądały na nas znad gazety.

W metrze nie było taty. Mavis pocieszyła nas, że go znajdzie i pośle do mieszkania w miasteczku, które dla nas przygotowała. Wyglądała na zmieszaną i wystraszoną zaistniałą sytuacją. Mama, która ciągle wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać, wyraziła milczącą zgodę na „pójście już dzisiaj do domu.” Martwiłam się tym wszystkim, zagłuszając miliony pytań, które cisnęły mi się na usta.
- Mamo. Jak się czujesz? – Zapytałam, gdy wreszcie  dotarłyśmy do mieszkania. Ktoś wniósł tu nasze bagaże, które wcześniej pozostawiliśmy w holu szkoły, a Moon dostała jeść i pić. Teraz usiadła wygodnie na kolanach matki, mrucząc głośno.
- Chyba jesteśmy ci winni wyjaśnienia, Ti. –Powiedziała cicho. Chciałam zawołać  „Nie, spoko, właściwie, to co mnie obchodzi, że płaczesz przez jakiegoś typa, z którym ojciec się związał jakąś umową i będę musiała łazić do więzienia w odwiedziny?” , ale stwierdziłam, że mama nie jest w wystarczająco dobrym stanie psychicznym, by wysłuchiwać moich żalów. Spuściłam tylko oczy.
- To opowiesz mi wszystko od początku? Kim jest ten Pitch? O co chodzi z umową? Dlaczego go tak nienawidzicie? I… dlaczego powiedział, że mogło mnie tutaj nie być?
- Od początku, Theo. – Westchnęła mama.  - Pamiętasz, opowiadałam ci jak byłam jeszcze zwykłym człowiekiem. O tym, jak uciekłam w góry i jak moja siostra mnie uratowała. Pamiętasz? To pierwsza część historii. A pamiętasz, jak opowiadałam ci, jak poznałam twojego tatę? To dobrze, że pamiętasz. Musisz wiedzieć, że nie opowiedziałam ci wszystkiego dokładnie. Bo kiedy poznałam twojego tatę, poznałam też jego największego wroga, Pitcha Blacka. Posłuchaj…- Opowieść zaczęła toczyć się dalej. Mama mówiła. O rzeczach, które działy się przed moim narodzeniem. O tym, jak mój „wujek” najpierw prawie zabił ojca, a potem naprawdę zabił ją. Jak szła z armią, przez skute lodem morze, na wojnę, której nie miała szans wygrać. Jak leżała na zimnym stole tortur i jak pojedynkowała się z Czarnym Panem, czyli Pitchem. Część o tym, jak została nieśmiertelna i dowiedziała się, że jest ze mną w ciąży już znałam. Gdy skończyła, moje wątpliwości wcale się nie zmniejszyły, a wręcz urosły.
- Dlaczego nie mówiłaś mi o tym wcześniej? I jaka jest  trzecia część historii? – Zapytałam, nie wiedząc, czy chcę usłyszeć ją w całości. Mama często zapadała w zadumę, albo wzruszała się na myśl o swojej siostrze. Tym razem wyglądała gorzej niż kiedykolwiek.
- Tak. Trzecia część… - Jej oczy zrobiły się szkliste, tak jakby przebiegały jej przed oczami zdarzenia sprzed tysiąca lat. -  Wszystko nareszcie zaczęło się układać, urodził się syn Ani, urodziłaś się ty. Było cudownie, to były jedne z najlepszych lat jakie przeżyliśmy w Arendelle. Niestety po siedemnastu latach Anna ciężko zachorowała. Nic nie było w stanie jej pomóc, ani inni Strażnicy, ani prośby do Człowieka z Księżyca, ani zastępy medyków, nic. Wszyscy wpadaliśmy w rozpacz, jej stan ciągle się  pogarszał. Sama Anna była zupełnie spokojna i pogodzona ze śmiercią. Była taka młoda… Uważała, że osiągnęła w życiu wszystko o czym marzyła. Kiedy o tym mówiła byliśmy przerażeni. Ty tego nie pamiętasz, bo wciąż byłaś bardzo malutka, ale Leonard, jej syn, był już prawie dorosły. On chyba najgorzej przeżywał jej cierpienia. Kiedy ja, Kristoff i Jack ruszyliśmy w świat, żeby szukać lekarstwa, on miał zostać w zamku i się nią opiekować. Zaczął szukać pomocy na własną rękę i dotarł do kultu mrocznego demona Eryna. Chłopak nie chciał zrobić nic złego, był po prostu zamroczony bólem i nie rozróżniał już dobra od zła. Liczyło się dla niego tylko życie matki. Postanowił odprawić pewien sakrament polegający na składaniu ofiary. Leonard myślał, że Erynowi wystarczy ofiara ze zwierzęcia. Nie wiedział, że Eryn przyjmuje tylko ofiary z ludzi. Przywołany demon był wściekły, ale dostrzegł w pokoju obok… Ciebie, Theo. Ty jesteś dzieckiem księżyca. Nieśmiertelnym. Pięknym. Wybranym przez samego Księżycowego Człowieka.  Eryn… zabrał Ciebie w zamian za życie Anny. – Mama zasłoniła twarz dłońmi, bo z oczu pociekły jej gwałtowne łzy. Pomyślałam, że to chyba dość istotne fakty z mojego życia i dziwiło mnie to, że dowiaduję się o tym dopiero teraz. Byłam ciekawa co dalej, więc czekałam aż mama się uspokoi. – Możesz sobie wyobrazić jak szaleliśmy z tatą, kiedy się o tym dowiedzieliśmy. – Uśmiechnęła się przez łzy, ale zaraz znowu pojawiły się w jej oczach. – To były… najgorsze chwile w moim życiu. Nigdy nie przeżyłam takiego strachu jak wtedy, a już trochę żyję na tym świecie. Tata był bliski zamienienia w sople lodu wszystkich w zamku, a przede wszystkim Leonarda.  Sam Leonard był kompletnie oszołomiony. Zaprowadził nas do tego, który podpowiedział mu to rozwiązanie. Pitch. – Wypowiedziała to imię z obrzydzeniem. – Czy mogliśmy wtedy nienawidzić go bardziej? Jack przeklinał siebie, że nie dopilnował jego zniszczenia przed siedemnastu laty. Ten szczur był naszym jedynym ratunkiem. Nie wiedzieliśmy, czy jeszcze żyjesz, ale byliśmy gotowi poświęcić wszystko, żeby cię odnaleźć. Black obiecał to zrobić, ale wysunął warunki. Twój tata i ja podpisaliśmy krwią cyrograf… Po dwóch dniach wróciłaś. To było dopiero święto! Później dowiedzieliśmy się, że Eryn trzymał cię w swojej siedzibie, podwodnym wulkanie Tamu.
Mama wyczarowała chusteczkę, którą wytarła sobie oczy. Wiedziałam, że to dla niej trudne, ale nie mogłam pozostawić tak wielu pytań bez odpowiedzi.
- Jakie były warunki cyrografu? – Zapytałam. Mama przerwała przecieranie swoich pięknych, niebieskich oczu i spojrzała na mnie, zastanawiając się ile może mi powiedzieć. – Mamo. Chcę wiedzieć wszystko.
- Że od dnia, w którym skończysz szesnaście lat będzie mógł się z tobą regularnie widywać.
Obie podskoczyłyśmy. Za kanapą, w drzwiach stał tata. Uśmiechał się, ale nie tak jak zwykle, tylko smutniej.
- Że będzie mógł trochę cię wychować. Że będzie mógł mieć na ciebie wpływ. A jeśli go zerwiemy, wrócisz do Eryna.

niedziela, 29 listopada 2015

12

Mavis wyglądała z początku na zdezorientowaną, popatrywała to na ojca to na matkę. Po chwili jednak znowu zagryzła wargę, jakby sobie o czymś przypomniała.
- Skoro tak na to nalegacie, muszę się zgodzić. Jesteście Strażnikami, macie do tego prawo. Ale czy to na pewno dobry pomysł? Czemu wasza córka ma się nim zajmować? Nie zasługuje na to.
Kompletnie nie wiedziałam o czym mówi Mavis, rodzice mieli twarze jak maski z kamienia, lekko poszarzałe, ale nieustępliwe i władcze, a sama ciotka zdawała się ekstremalnie niepewna siebie.
- Nie wiesz o czym mówisz, Mavis. To bardzo ważne, aby Theo go poznała. Nalegam, abyś zaprowadziła nas tam teraz. – Powiedział tata spokojnie. Zupełnie nie słychać było w jego głosie prośby, tylko jakąś twardą, napiętą stanowczość. Jakby mówił to wbrew sobie, ale musiał wykuć te zdania na pamięć, by teraz ich użyć. Na twarzy ciotki pojawił się grymas, ale już nic więcej nie powiedziała. Pokazała nam tylko, żeby iść za nią. Zauważyłam, że rodzice złapali się za ręce, a piękna twarz matki jest ściągnięta napięciem.   


W milczeniu dotarliśmy do głównego hallu. Stąd Mavis poprowadziła nas do jedynych prowadzących w dół, szerokich schodów. Zdawało się, że trochę się już rozluźniła, bo znowu podjęła opowieść o jej fantastycznej szkole.
- Teraz schodzimy na stację uczniowskiej kolejki podziemnej. Jeździ  po całej wyspie, ale jest przeznaczona tylko dla naszych studentów. Będziesz nią codziennie przyjeżdżać na treningi, no i pewnie będziesz nią też jeździła do Twierdzy. Zaraz zobaczysz, która to stacja.
Nie słuchałam jej zbyt uważnie, bo byłam pochłonięta   podziwianiem przepięknej stacji metra. Całe sklepienie było przeźroczyste, a przez szybę mogliśmy obserwować uczniów krzątających się na górze. Niewyraźne sylwetki ludzi w białych kitlach krążyły wokół czegoś, co z naszej perspektywy wyglądało jak dno olbrzymiego garnka. Najlepiej widoczne były podeszwy butów udające się tam i z powrotem, jak mrówki. 
- To chyba prototyp Moovera 290, maszyny do teleportacji. – Rzuciła Mavis, a ja wessałam szybko powietrze. Teleportacja? Ta szkoła naprawdę mi się spodobała. Wreszcie musiałam odkleić wzrok od niesamowitego widoku laboratorium nad naszymi głowami i skupić się na wsiadaniu do, wyglądającej na supernowoczesną, kolejki, która nie miała dachu.  Zwróciłam przy tym uwagę na inne elementy wystroju stacji. Oświetlały ją wiszące na stalowych kinkietach mocne jarzeniówki, ściany, zrobione z wybielonych cegieł, przywodziłyby na myśl szpital, gdyby nie były potwornie pogryzmolone różnokolorowymi pisakami. Napisy  wnosiły w to surowe wnętrze odrobinę chaosu i ciepła, więc efekt był całkiem ciekawy i estetyczny. Zanim kolejka ruszyła zdołałam przeczytać tylko wielkie „Stark na prezydenta” napisane na jaskrawo- czerwono i jakieś niebieskie obliczenia, które nic mi nie mówiły. Mavis, która wciąż chyba czytała mi w myślach, pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Uczniowie często wpadają podczas podróży na różne genialne pomysły, które postanowili zapisywać na tych beznamiętnych ścianach. Oprócz tego, że wygląda to ładniej, zawsze możesz wrócić do swojego pomysłu i nigdy nie musisz się martwić, że go zapomnisz, tylko dlatego, że nie miałeś kartki! Bardzo się cieszę z tej inicjatywy, bo osobiście nie znosiłam  stacji naszego metra, którą oczywiście projektowali architekci TARCZY, no bo jakżeby inaczej… - Ciotka ciągnęła swoje długie wywody i narzekania, ale ja wolałam patrzeć przez przeszklony  dach tunelu na migające drzewa nad nami. Wjechaliśmy w dżunglę porastającą dalszą część wyspy. Gąszcz był tu tak gęsty, że często nie można było zobaczyć nieba, tylko zielone sklepienie liści. Na szklanym dachu tunelu kolejki  siadały  jakieś stworzenia, które, wystraszone hałasem pociągu, czmychały w mgnieniu oka. Postanowiłam, że przy najbliższej okazji pójdę do lasu i trochę się porozglądam. Idąc szlakiem szklanego szybu na pewno bym się nie zgubiła.
Jechaliśmy dosyć długo, dłużej niż z lotniska do Akademii. Wyspa musiała być rozleglejsza, niż to się wydawało ze statku. Nagle pociąg zaczął gwałtownie zjeżdżać i po chwili znaleźliśmy się w oceanie.
- Niesamowite! –Wykrzyknęła mama, wpatrując się w przepływające nad naszymi głowami ławice rybek. Wyglądało na to, że rodzicom humor też się poprawił.  Wdrapałam się na jedno z siedzeń i nie mogłam oderwać wzroku od fantastycznego podwodnego świata. Ryby łypały na nas podejrzliwie, niektóre z nich uciekały. Minęliśmy wielką ośmiornicę odpoczywającą na szkle, a potem jeszcze większego rekina, który spokojnie przepływał obok. Na szczęście, kolejka jechała spokojnym tempem, a my byliśmy jedynymi pasażerami, więc mogliśmy spokojnie podziwiać te cuda. Po chwili metro zwolniło.
- To tutaj!  - Zawołała na nas Mavis. Byłam ciekawa co też jeszcze zobaczę na tej wyspie, więc z ochotą wysiadłam na podwodny przystanek. Ten jednak nie był taki ładny, jak poprzedni. Ściany zrobione były z szarego betonu, ciężkie lampy rozświetlały niebieski półmrok rzucany przez oszklony dach, a na środku każdej ściany wisiała ogromna, czerwona syrena alarmowa. Zauważyłam, że z każdego rogu czujnym okiem śledzi nas malutka kamera. Napis nad wąskimi schodami brzmiał „Stacja końcowa. Twierdza więzienna”. Więzienie?  Dlaczego mnie tu zaprowadzili?
Ojciec znowu złapał mamę mocno za rękę, a mnie położył dłoń na ramieniu. Cała swoboda i radość z przejażdżki ulotniły się w mgnieniu oka, a zastąpiło je dziwne napięcie. Nad stacją znowu przepłynął ogromny rekin.


- Jack, Elso, Theo. – Mavis oddała nam więzienne identyfikatory. Nasz milczący przewodnik używał ich, aby przeprowadzić nas przez wszystkie, groźnie wyglądające zabezpieczenia. Każde następne było gorsze i zabijało w czasie krótszym niż sekunda. Gdy wreszcie ubrany w pogrzebowy garnitur potwór bez twarzy wyłączył zakamuflowany w ścianie laser strzelający promieniami jakiegoś magicznego kryształu, jak zrozumiałam z opowieści ciotki, pozostało nam tylko przejście kilku zakratowanych drzwi. Ostatecznie wszyscy stanęliśmy niezdecydowani na progu długiego, białego, jasno oświetlonego pomieszczenia.
 Pod  ścianami stały cele, które nie miały ścian. Zamrugałam i przyjrzałam im się jeszcze raz. Dopiero po chwili wpatrywania się dostrzegłam zafalowania powietrza, które układały się w spore prostokąty. Przypomniałam sobie, że Mavis wspominała o ogromnym wykorzystaniu pola siłowego i sekretnych środków ostrożności, które zakładała TARCZA, a których nawet ona nie znała.  Niedługo dokładnie widziałam już zarysy ścian cel, moje oczy nauczyły się wyłapywać zakrzywiony obraz, który powodowało pole. Po środku pomieszczenia wybrukowano innymi kaflami ścieżkę i aby jeszcze podkreślić jej położenie, długie okno w suficie, wychodzące na chłodne wody oceanu,  leżało dokładnie równolegle do niej.
- Każda cela ma własną toaletę i różne wygody. – Zaczęła cicho ciotka. – Są bardziej luksusowe, niż niektóre mieszkania akademickie. Nie wiem, czemu TARCZA tak wymyśliła. Ja osobiście skorzystałabym z lochów. Cóż, jednak to Nick Fury ma główny nadzór nad więzieniem…
Ruszyliśmy po ścieżce. Cele z przodu były zupełnie puste. Wszystkie nowocześnie umeblowane, połączenie sypialni, gabinetu i salonu. Każda z nich była dokładną kopią poprzedniej. Gdy dotarliśmy do połowy pomieszczenia dostrzegłam wreszcie niewielką postać w rogu jednej z cel.  Niski, pucułowaty mężczyzna siedział przy biurku i zawzięcie kreślił coś na kartce. Na jego głowie wyrastały dziwacznie porozrzucane kępki rudych włosów, a z ust wychylał się język. Ubrany był w biały, jednoczęściowy kostium. Mavis nie zamierzała nam przedstawiać więźniów, więc nie miałam pojęcia kim może być i jakie były jego winy. W tym momencie nie wyglądał specjalnie groźnie.
W następnej elektrycznej klatce było zupełnie pusto. Jedyną rzeczą, która zdawała się zaburzać porządek celi był leżący na stoliku kapelusz. Prosty, lekko poszarpany, czarny melonik z ogromną soczewką na czole. Soczewka lśniła złowrogim, czerwonawym blaskiem.
Po drugiej stronie na fotelu siedział starszy człowiek. Czytał gazetę zupełnie nas ignorując. Na jego biurku stał kubek z napisem „Profesor Callahan jest najmądrzejszy”.  
Nagle ciotka się zatrzymała. Zajrzałam zza pleców mamy w głąb celi. Na krześle, nienaturalnie prosto, siedział, patrząc na nas, mężczyzna. W pierwszej chwili wydawał się zupełnie normalny – ubrany w czarną koszulę, czarne spodnie i buty, z gładko zaczesanymi do góry, czarnymi włosami. Po chwili zaczęłam jednak dostrzegać szczegóły, które odróżniały go od zwykłych ludzi.
Miał ziemistą, szarą skórę. W podłużnej, kościstej twarzy lśniły niebezpiecznie czarne oczy, pozbawione rzęs i brwi. Niezwykle wąskie wargi wykrzywiły się w lekkim uśmiechu na nasz widok, tak jakby się nas spodziewał. W długich palcach trzymał czarny rzemień, na który nawlekał kilka koralików.
Jego cela zdawała się być ciemniejsza niż poprzednie, jakby pogrążona w półmroku. Gdy się do niej zbliżyliśmy, poczułam się niepewnie i niedobrze. Miałam ochotę stąd odejść. Sądząc po minach moich rodziców oni pragnęli tego jeszcze bardziej. Schowałam się za plecami ojca, tak aby pozostać poza polem widzenia więźnia.
- Proszę, proszę. Cóż za niespodzianka. Państwo Frost. 

niedziela, 22 listopada 2015

11



- Objąć nadzorem? To znaczy? – Zapytał tata. Mavis westchnęła z niechęcią
- Właściwie, jest to równoznaczne z zamknięciem w więzieniu. Niestety musiałam się na to zgodzić, choć wcale nie jest mi to na rękę. Jednak są to rzeczywiście środki ostrożności. – Stwierdziła ciotka na widok uniesionych brwi moich rodziców. – Gdyby ktoś opuścił naukę przed ustabilizowaniem mocy mógłby narazić wiele osób na niebezpieczeństwo. Pamiętajcie, że tutaj jeszcze bardziej uwalniamy moc, aby móc swobodnie z niej korzystać i gdyby ktoś poprzestał na tym etapie, mogłoby to się skończyć tragicznie. – Przerwała na chwilę. - Co do zajęć… Będziesz uczyła się podstaw inżynierii nadnaturalnej, astronomii, historii, medycyny i etyki. Głównie jednak będziesz skupiała się na swojej mocy, którą będziesz rozwijać i uczyć się kontroli, na różne sposoby i z różnymi trenerami. - Będę czymś w rodzaju… czarownicy? 
- To nie Hogwart, a my nie uczymy magii. Moc lub nadnaturalne zdolności to mutacje genetyczne. My po prostu je stabilizujemy. Zresztą nie nauczysz się tutaj władania wodą czy powietrzem, jeśli władasz ogniem. – Stwierdziła ciotka sucho, ale po chwili zrzuciła maskę biurokraty i nachyliła się w naszą stronę, podniecona. – Wszyscy są ciekawi, jak Ci pójdzie! Nigdy nie mieliśmy ognistej, a żywioły są w ogóle rzadkimi darami. Dotychczas było u nas tylko dwóch władających wodą, jeden ziemisty, a teraz jest Coco na drugim cyklu, która ma powietrze.
- A jakie zdolności mają inni uczniowie? – Zapytałam. Spotkam tylu ludzi podobnych do mnie, którzy będą rozumieli moje problemy!
- Och, najwięcej mamy geniuszy- wynalazców, matematyków, astronomów… oraz supersiłaczy . Jeśli chodzi o obdarzonych mocami, jest dużo mniej. Kilku z telekinezą, dwie bliźniaczki potrafią naginać rzeczywistość, dziewczyna z polem siłowym i niewidzialnością, superszybkość ma dwóch chłopaków – wyliczała na palcach i zastanawiała się. Zrobiłam wielkie oczy, nie sądziłam, że jest ich aż tak wielu. – jest na pewno ktoś z telepatią i wpływaniem na umysły ludzi, Pati potrafi kontrolować wszystko wewnątrz organizmu człowieka, będzie lekarką. Kogoś mi brakuje… A, rozpad na molekuły, to Nicla, Włoch.
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Mavis grzebała w jakichś papierach. Ja siedziałam zamyślona i lekko wstrząśnięta tymi informacjami. Ludzie mieli fantastyczne moce, nie jakiś głupi talent do pożarów. Czym tu się podniecać, mając za znajomych władców pola siłowego lub znających się na telepatii. Będę najsłabsza w całej szkole, ale przynajmniej zobaczę cuda. Z rozmyślań wyrwała mnie Mavis, która wyszarpnęła wreszcie jakieś dokumenty ze stosu piętrzącego się na jej biurku.
– Na początku zaczynasz treningi indywidualne, dostaniesz swojego głównego mentora. Sprawdzimy ile już umiesz i jak wielką masz moc. Następnie zaczniesz treningi z innymi uczniami. Co jeszcze… - Przebiegła wzrokiem trzymane w dłoni pismo, a ja poczułam, że od kiwania głową na znak, że uważnie słucham, boli mnie kark. – Ach, no tak. Każdy uczeń otrzymuje swojego partnera. Partnera do nauki, ćwiczeń, ale najważniejsza funkcja partnera to bezpieczeństwo. Mamy tak wielu uczniów, których cykle nauki się mijają, że nie umiemy wszystkich kontrolować, a w świecie nadprzeciętnych i potworów czyha wiele niebezpieczeństw. Musicie się z partnerem zobaczyć co najmniej dwa razy dziennie. Jeśli byś zauważyła brak swojego partnera, musisz to natychmiast zgłosić. Partnerów dobieramy tak, aby ich cykle edukacji się pokrywały. Twoim jest Leonard Aren…
- Leonard? – Niespokojnie poruszyła się mama. Ciotka podniosła na nią wzrok ze zdziwieniem. – Tak miał na imię syn Anny.
- Przecież on nie żyje od wielu wieków, Elso. – Tata położył jej dłoń na ramieniu, a mama zrobiła głupią minę.
- Jasne. Przepraszam. Po prostu to stare imię. Dawno go nie słyszałam. Chyba mam paranoję. – Powiedziała, przykładając dłoń do czoła. Ciocia wzruszyła ramionami i kontynuowała.
- Sądzę, że Twój partner ma jednak tylko 17 lat. On również dopiero do nas przybył i jego też przyjęliśmy mimo zbyt młodego wieku, bo zrobił podobno niemałe spustoszenie na wyspach Wielkanocnych.
- A jaka jest jego moc? – Zapytałam, zaciekawiona.
- Potrafi dowolnie zmieniać wygląd. Nie wiem, jak można tym zrobić spustoszenie na jakiejś wyspie. W każdym razie za jakiś tydzień zostaniecie razem ulokowani w którymś z naszych mieszkań akademickich.
- Razem? To znaczy… chłopak z dziewczyną? – Zapytała mama nerwowo. Mavis skrzyżowała ramiona.
- Pozwalamy naszym uczniom na mieszkania koedukacyjne, bo są to dorośli ludzie. Nigdy nie mieliśmy żadnych skarg, a to bardzo ułatwia relacje partnerom, bo nie muszą się poszukiwać po całej szkole. Mogę to zmienić, jeśli chcecie, ale wydaje mi się, że Theo jest chyba wystarczająco dojrzała. To naprawdę bezpieczne. Zresztą dla Theo jest przewidziane mieszkanie w czwórce.– Pokiwałam głową, ale mama wciąż miała niepewną minę. Ciocia uśmiechnęła się pod nosem. – Tak jak mówiłam, macie tydzień. Do tego czasu możecie się pożegnać za wszystkie czasy. Odwiedziny są co trzy miesiące, ale wy pewnie nie będziecie…
- To świetnie! – Przerwał nagle tata, rzucając Mavis ostrzegawcze spojrzenie. Może myślał, że tego nie zauważyłam, ale ciotka natychmiast zamilkła, przygryzając wargę.
- Jutro będziesz miała okazję poznać swojego mentora i partnera, zaczniesz też pierwsze zajęcia.
- Jutro? – Zdziwiłam się, patrząc podejrzliwie na rodziców. Wiedziałam, że coś ukrywają. – Przecież już jest koniec roku!
- U nas nie ma roku szkolnego, każdy ma swój własny cykl. Szkoła działa, póki nauczyciele są wolni i nie są wzywani do żadnych misji, więc również w wakacje. Powinnaś skończyć swój pierwszy cykl dokładnie dzisiaj w przyszłym roku. Przed następnym cyklem masz cztery miesiące wakacji. No! – Ciotka rozłożyła dłonie i odetchnęła. – Teraz wiecie już wszystko! Przygotowaliśmy dla was mieszkanie w miasteczku potworów, mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza. Mieszkają tam również ludzie, więc są tam normalne sklepy.
- To wspaniale, Mavis. – Powiedziała mama, ale choć ja i ciotka już zbierałyśmy się do wyjścia, rodzice ani drgnęli. Spojrzałyśmy na nich zaskoczone. Mama utkwiła świdrujący wzrok w cioci. – Jest jeszcze jedna sprawa, o której ci pisaliśmy.

niedziela, 15 listopada 2015

10


- Kochanie! – Zawołała mama. Znów miała ten dziwny, smutny uśmiech, który widziałam od wczorajszego wieczora. – Mamy informację, że nikomu nic się wczoraj nie stało. Jedyną zaginioną jest Theo Frost.


- Kojarzysz taką? – Zażartował tata. On natomiast wyglądał zupełnie normalnie. Potrząsnęłam głową i się uśmiechnęłam. Znowu mogłam mieć trochę lżejsze serce. – Patrzcie, zniżamy się!


Trzymając kurczowo rękę taty wyjrzałam za burtę i poczułam, że robi mi się niedobrze. Statek w zawrotnym tempie przebijał się przez chmury i z każdą sekundą lepiej widać było ziemię poniżej. Gdy po chwili widziałam już poszczególnych ludzi krzątających się na niewielkim lotnisku, poczułam że to już dla mnie za wiele i odwróciłam się przodem do ojca. Na szczęście statek nie spadał dziobem w dół, bo choć, co było bardzo dziwne, nie czuć było żadnego powiewu, z pewnością byśmy wypadli. Statek lekko opadał, aż nagle gwałtownie zahamował. Wpadłam na tatę, a potem chwiejnie, prowadzona przez rodziców, ruszyłam z nimi do trapu. Bardzo chciałam pozbyć się mdłości i dotknąć stopami ziemi.


Nasz statek wyglądał na pasie startowym bardzo dziwnie, ale najwyraźniej wszyscy byli tu przyzwyczajeni do tego widoku. Wylądowaliśmy na sporej wyspie.


Pozornie nic nie wyglądało tutaj na miejsce zgromadzenia ludzi obdarzonych jakimiś wyjątkowymi zdolnościami. Po lotnisku krzątali się zwyczajnie ubrani pracownicy, a na pobliskiej plaży dostrzegłam bar i opalających się wczasowiczów. Jednak, po bliższym przyjrzeniu się, można było dostrzec, że pracownicy lotniska to nie zwykli ludzie. Kilku z nich z pewnością było zombie. Inni wydawali się mieć czułki lub też macki? Doszliśmy wspólnie do wniosku, że Mavis zatrudniła wszystkich gości hotelu Transylwania. A że jej gośćmi były tylko potwory…


Nasze walizki zostały wyjęte z kajuty i gdy już byliśmy gotowi, mogliśmy ruszyć na spotkanie z ciotką. Bardzo uprzejmy kościotrup zaprosił nas do swojej taksówki. Potwory nie robiły na mnie wrażenia, bo widziałam je już w życiu parę razy. Ludzie opowiadali sobie o nich różne, przerażające historie, dlatego musiały się ukrywać. W rzeczywistości większość z nich była dobrymi, porządnymi obywatelami i takie miejsca jak Hotel Transylwania były dla nich jedynymi ostojami. Teraz Mavis zorganizowała dla nich całą wyspę i nawet dała pracę.


Przejeżdżając przez rajski las czułam wzbierające we mnie lekkie zdenerwowanie. Chciałam pokazać się od jak najlepszej strony w nowej szkole. Rodzice zdawali się być zupełnie spokojni i wypytywali o mijane miejsca.


- Tutaj mieszkamy, to miasteczko dla potworów i pracowników. – Wskazywał kościotrup białą ręką. Miasteczko było niezwykle urokliwe, pełne parków i małych sklepików. Jeden z plakatów reklamowych na sklepie „Wilk&łak” głosił „ Świeży mózg prosto od krowy!” i „ Mięso z larwami w najniższej cenie!”. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, co jedzą potwory. Będę musiała się tu przejść. Dotarliśmy już jednak dalej, do dzielnicy, w której przeważały długie bloki, szyldy klubów i knajpek. - To dzielnica akademicka. Zaraz za tym zakrętem jest Akademia. A, to panienka na studia? – Zapytał taksówkarz, rzucając pustym oczodołem na mnie. Pokiwałam głową. – No, to dobrze panienka trafiła! Tutaj są najlepsi nauczyciele, a studenci tacy pomocni! I wybudują co trzeba i nawet ulepszą. Wiecie państwo, ta wyspa to istny raj. Mój mały jak zobaczył, że tu jest plaża, to szkołę chciał rzucić i tylko tam siedzieć, ale matka by mu nie pozwoliła, to jest twarda kobieta - sam wapń i kości …- Wywody kościotrupa przerwał nasz okrzyk zachwytu. Zza szarych budynków akademików wynurzyła się Akademia.


Budynek był zniewalający. Całkowicie nowoczesny, a jednocześnie przypominał pałac. Front, cały szklany, ukazywał wewnętrzny hall. Ponad drzwiami wisiał ogromny emblemat szkoły, czyli księga, z której wyrastała roślinka. Okna lśniły w słońcu i oślepiały swoim blaskiem. Po obu stronach wysuniętego frontonu znajdowały się skrzydła szkoły. Były zbudowane z cegły i polerowanego drewna. W ogromnych oknach migały sylwetki uczniów. Szkoła była długa i szeroka. Przed nią znajdował się wygodny podjazd, a wokół otaczały parki i boiska. Cała powierzchnia należąca do Akademii musiała mieć z pewnością kilka hektarów. W miarę zbliżania się można było dostrzec coraz więcej szczegółów kunsztownego wykończenia posiadłości. Niewidoczna z daleka ukazała nam się również okrągła wieżyczka schowana za drzewami. Prowadził do niej oszklony korytarz. Nie mogłam uwierzyć, że będę się uczyć w takim miejscu.


Zjeżdżaliśmy ze wzniesienia, z którego mogliśmy przyglądać się zbliżającemu się budynkowi i jego terenom. Główna droga kończyła się dokładnie przed drzwiami Akademii. Kilka mniejszych odnóg prowadziło głębiej w las porastający całą powierzchnię wyspy.


- No, nasza Akademia to piękne miejsce. Czy pomóc państwu z bagażem? – Zapytał kościotrup gdy dojechaliśmy na miejsce.


- Dziękuję, Danny. Teraz ja się nimi zajmę. – Uprzedził nas miękki głos i spostrzegliśmy stojącą za nami ciotkę. Przywitaliśmy się z ogromną radością, bo powiedzonko „Nie widziałyśmy się wieki” odnosiło się do nas dosłownie. Ciotka była wysoką, niezwykle chudą kobietą. Blada cera i lśniące w uśmiechu, długie kły zdradzały, że jest wampirzycą. Miała nieziemsko wielkie oczy, które, właściwie, zdawały się być trochę za duże do jej drobnej, szpiczastej twarzy. Czarne włosy spinała w kok i w połączeniu z eleganckim uniformem, wyglądała na prawdziwą dyrektorkę. Szczególnie czule powitała mamę, która znała jeszcze jej matkę i niegdyś bardzo jej pomogła.


Mavis odprawiła Danny’ego, po czym zaprosiła nas do środka. Hall był ogromny i niezwykle jasny, przez słońce wpadające przez oszkloną ścianę. Rozchodziły się stąd schody i przejścia na różne piętra. Wszystko, począwszy od schodów po eleganckie kanapy stojące tu i ówdzie pod ścianami, przywodziło na myśl przedsionek siedziby wielkiej korporacji. Dwóch zombie zabrało nasze walizki .


Mavis prowadziła nas przeróżnymi korytarzami, a ja zastanawiałam się, ile czasu zajmie mi załapanie planu tego budynku. Ciocia, jakby czytając w moich myślach, spojrzała na mnie figlarnie.


- Nie martw się, Theo! Nie jest tak źle, jak wygląda. Już po miesiącu będziesz znała wszystkie korytarze na pamięć, zobaczysz! Tutaj są nasze laboratoria. Będziesz miała treningi z doktorem Bannerem i Panem Starkiem. Na drugim piętrze są sale… - Przerwał jej gwałtowny huk i entuzjastyczne śmiechy zza drzwi do jednego z laboratoriów. Energicznym ruchem otworzyła drzwi i zajrzała do klasy.


- Panie Stark! Bardzo proszę nie testować wynalazków na uczniach! Zdejmij to, Suzy! Panie Stark! – Krzyknęła, gdy znowu rozległy się śmiechy. – Będę musiała wezwać Nicka Fury’ego!


Na tę groźbę w klasie rozległo się „ooch”, po czym Mavis zatrzasnęła drzwi, kręcąc głową.


- Pan Stark jest bardzo ambitny i trochę niezdyscyplinowany. – Wyjaśniła moim zdumionym rodzicom. Sama nie wyglądała wcale na zdenerwowaną, na jej twarzy błąkał się uśmiech. Poczułam, że zaczyna mi się to coraz bardziej podobać. Przeszliśmy przez oszklony korytarz, który, jak wcześniej zauważyłam, prowadził do wieżyczki ukrytej w drzewach. Wkrótce Mavis otwarła przed nami ciężkie, dębowe drzwi. – Och, mój gabinet.


Weszliśmy do okrągłego pomieszczenia, w którym znajdowały się dwa dębowe biurka, fotele i pozamykane szafki. Z pewnością znaleźliśmy się w wieżyczce. Gabinet wyglądał zupełnie inaczej niż reszta szkoły; nie był jasny, a ceglane ściany pomalowano na ciemne kolory. Wszędzie pozapalane były świece, więc nastrój gabinetu był raczej ponury, jak w grobowcu. Mavis wciągnęła z ekstazą lekko zatęchłe powietrze.

- Ta część szkoły należy prawie całkowicie do mnie, więc urządziłam ją tak, aby przypominała mi nasz dawny hotel. Gabinet dzielę tylko z drugim dyrektorem, którego nie ma prawie cały czas. Na górze jest moje mieszkanie. Jak tylko objaśnię wam wszystko o szkole i ulokuję w wygodnym miejscu, to musicie do nas wpaść na filiżankę krw… kawy, oczywiście! – Mavis dostojnie usiadła za jednym z biurek, a nam wskazała fotele. – Zacznijmy. Theo, masz wielki dar. Niestety, dar ten trochę cię przerasta. Po to właśnie jest ta szkoła. Będziesz, co prawda, najmłodsza, bo do Akademii przyjmujemy zazwyczaj od osiemnastego roku życia, jak człowiek jest już w pełni dojrzały. Twoja sytuacja wygląda jednak inaczej, bo jesteś nieśmiertelna i wzięliśmy to pod uwagę. Sama wiem jaka byłam, gdy miałam 116 lat i te dwa lata nie zrobiły dla mnie większej różnicy. – Zrobiła tu pauzę, mrugając do mnie przyjaźnie. Powstrzymałam się więc od komentarza, że mam za sobą tysiąc sześćset lat. –Szkołę tę pomogła mi utworzyć międzynarodowa organizacja TARCZA, która ma na swoim koncie program AVENGERS. To właśnie między innymi członkowie tej grupy uczą w naszej szkole, a Nick Fury, dowódca, jest drugim dyrektorem. Zasady w Akademii są proste: ilość uczniów na danym treningu zależy od nauczyciela. Przed każdym tygodniem otrzymujecie plan, na które treningi macie się stawić. Często na treningach będziesz tylko pomagać innemu uczniowi, bo uznajemy to również za pewną praktykę i ćwiczenie obchodzenia się z mocą. Jeśli zadeklarujesz chęć uczenia się u nas musisz ukończyć edukację, w przeciwnym razie TARCZA ma prawo pozbawić Cię mocy lub nawet… objąć nadzorem.