niedziela, 21 lutego 2016

20

Rano dobry humor zapewniła mi nieobecność Leo i zabawne żarty Willa, które przypominały mi poranki w domu z rodzicami. Dziś miałam po raz pierwszy iść na treningi do innych profesorów oraz pomagać innym uczniom. Profesor Storm ( kazał mi się tak nazywać, bo twierdził, że dodaje mu to powagi i elegancji) nauczył mnie podstawowych reguł podgrzewania stopniowego i wytyczania prostej linii płomienia.
- A jeśli poczujesz, że jakiś robal podchodzi ci do gardła, szybko uciekaj na korytarz lub do łazienki, bo inaczej osmalisz wszystkim brwi, albo inne części ciała. – Instruował mnie cierpliwie. Nie czuję się zbyt dobra w kontroli, ale w końcu to dopiero mój pierwszy tydzień.
Tego dnia dostałam mój elektroniczny wykaz treningów, które miały się zmieniać, w zależności od zapotrzebowania profesorów na moją pomoc. Na razie figurowały na niej tylko dwa nazwiska: Storm i Stark. Mavis tłumaczyła mi, że trenerzy czekają, aż będę miała za sobą trochę więcej lekcji, ale Will powiedział mi, że tak naprawdę większość boi się mnie i mi nie ufa. Będą używać maszyn do czasu, aż dowiedzą się od innych profesorów czy warto mnie wykorzystywać na zajęciach. Akademia działa na zasadzie marketingu szeptanego i wszyscy starają się mieć jak najlepsze opinie. Dlatego denerwowałam się przed treningiem z jedynym profesorem, który był na tyle odważny, by zaprosić mnie na swoje zajęcia już po tygodniu.
Profesor Stark był niskim facetem z bródką. Widywałam go na korytarzu, zawsze w otoczeniu inżynierów, a szczególnie dziewcząt. Jego laboratorium było pełne krzątających się uczniów i walających się po podłodze skrawków metali. Gdy weszłam oczy wszystkich zwróciły się na mnie.
- Proszę, proszę! Nasz nowy miotacz ognia. Działa na komendy, jest wystraszony jak cholera i może w każdej chwili wybuchnąć! Zapraszamy! - Stark stał na balkoniku powyżej maszyny zajmującej większą część pomieszczenia. Do maszyny siedziała przypięta wielka, tęga dziewczyna. Miała na głowie dziwne plastry z drucikami prowadzącymi do urządzenia. – Słuchaj, zastanawialiśmy się właśnie, czy umiesz zionąć ogniem na zawołanie, czy tylko jak zjesz chilli?
Zaczerwieniłam się, na co inżynierowie zaśmiali się złośliwie. Zacisnęłam palce mocniej na torbie.
- Cicho, bo dziewczę gotowe nam zaraz zapłonąć jak świeca. To kto ma zaszczyt ci mentorować? – Zapytał sarkastycznie.
- Profesor Johnny Storm. – Odparłam szybko. Stark roześmiał się w głos.
- Ten wypierdek każe tytułować się profesorem? Jeśli do niego mówisz profesorze to do mnie możesz się zwracać Wasza Wysokość lub Jaśnie Panie. Albo właściwie Wasza Miłość. Co o tym sądzicie? – Zapytał uczniów, a oni zaczęli krzyczeć na potwierdzenie. – Dobra, dobra, spokój, zajmijcie się robotą. A ty nie podniecaj się za bardzo Stormem – zwrócił się do mnie. – Facet ma rozbuchane ego i jest podejrzanie podobny do Steva „Bóg, Honor, Ojczyzny”. Myślę, że skrycie mogą być braćmi.
Zmarszczyłam brwi i dziewczyna siedząca na maszynie popatrzyła na mnie drwiąco.
- Panie Stark! Ona pomyślała, że to raczej pan jest podobny, ale do jego wrednej strony charakteru! I jeszcze pomyślała: „ i on mówi o wypierdkach”. – Wykrzyknęła na całą salę, a Stark popatrzył na mnie z udawaną groźbą. Popatrzyłam zdziwiona na dziewczynę i zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio.
- Widzę, że założyłem hodowlę żmij na własnej piersi! – Krzyknął z udawanym dramatyzmem. Byłam wtedy tak spięta, że nie zwracałam uwagi na to, że faktycznie żartuje. Czułam tylko rozgrzewające się palce. Stark kontynuował z ironią. - Nie myśl sobie, że wziąłem cię na swoje zajęcia bo jesteś jakaś specjalna! Po prostu ta skąpa Mavis obcina mi fundusze, a miotacze ognia i palniki też swoje kosztują. A ja muszę mieć pieniądze, moja dziewczyna ciągle coś ode mnie wyciąga, firma prosperuje, takie tam. – Westchnął teatralnie. – Przecież nie będę korzystał z moich prywatnie zarobionych miliardów! – Tu i ówdzie rozległy się śmiechy. Studenci krzątali się wokół maszyny i stołów z różnymi szpargałami. – Wy pracujcie, a ja idę się zdrzemnąć. Mogę już dziś nie wrócić. Lady „buraczana twarz i nieprzyzwoite myśli” ma się słuchać tego tam, Harady.
Stark odwrócił się, a do mnie podszedł chłopak o azjatyckim wyglądzie.
- Cześć, jestem Tadashi Hamada. Nie przejmuj się nim, on tak już ma, za tydzień nie będzie nawet cię kojarzył. Proszę, idź do Emmy, musisz ogrzewać oleje w silniku. Ona na nim siedzi. – Wskazał mi dziewczynę, która na mnie doniosła.
Gdy do niej podeszłam i zaczęłam udawać, że rozgrzewam palce, ona przez chwilę mi się przyglądała z uśmiechem na ustach.
- Słuchaj, sorry, że mu powiedziałam. Po prostu już tutaj tak mamy, że śmiejemy z nowych. Stark w gruncie rzeczy jest naprawdę spoko, no i to geniusz. A tak w ogóle jestem Emma, telepatka. – Wyciągnęła do mnie rękę, a ja ją uścisnęłam. Dziewczyna wydawała się być szczera i może faktycznie to nie było nic strasznego.
- Przeprosiny przyjęte, ale musisz zejść z tego silnika jeśli mam go podgrzewać.
- Chciałabym, ale właśnie testują maszynę do czytania myśli. Próbują przechwycić moje impulsy mózgowe, czuję się jak jakiś królik doświadczalny. – Emma nie przestawała paplać, ale pokazała mi z której strony ogrzewać, żeby rozgrzany metal nie stopił jej przytwierdzonego nad silnikiem siodełka. Modliłam się tylko, by pierwszym strumieniem ognia nie trafić przypadkowo w dziewczynę. – Wiesz, tutaj jest mało ludzi z prawdziwymi mocami, tak naprawdę większość z nich to chemicy, fizycy i wynalazcy o ponadprzeciętnie rozwiniętym mózgu. Jajogłowi. Nas traktują jak jakieś okazy z innej planety. – Nagle spojrzała na mnie z błyskiem w oku – Ty to dopiero będziesz miała. Będą cię testować na wszystkie strony. Taka przydatna i… zabójcza moc!
Reszty jej paplaniny już nie słuchałam, skupiona całą siłą woli na strumieniu ognia.

Wydawało się, że wszystko poszło gładko, bez katastrofy. Emma towarzyszyła mi w drodze na trening z moim mentorem i szybko ją polubiłam, choć trochę przerażało mnie to, że potrafi czytać w moich myślach. Emma zapewniła mnie, że potrafi to zrobić tylko, kiedy się mocno skupi i kiedy naprawdę tego chce i bez mojego pozwolenia już więcej tego nie zrobi. Nie uspokoiło mnie to do końca.
Kiedy rozstałam się z profesorem Stormem ( - Co za palant z tego Starka! Jak następnym razem coś Ci powie to walnij w niego kulką ognia!) postanowiłam wybrać się do więzienia. Nie, żebym jakoś bardzo o tym marzyła, ale Mavis przypominała mi już o tym kilka razy. Właściwie nie bardzo wiedziałam co mam myśleć o tej całej więziennej rodzince. Nie bałam się - twierdza była tak dobrze strzeżona, że nic nie mogłoby mi się stać. Uważałam też, że rodzice za bardzo histeryzowali. Czułam tylko lekki niepokój. Ta cała sprawa była ciągle bardzo dziwna i niejasna.
- Gdzieś się wybierasz? – Zapytał łagodnie głos za moimi plecami. Na przedostatniej stacji pociąg opustoszał, pozostawiając mnie sam na sam z oceanem nad głową. Prawie sam na sam.
Za mną siedział Leo. Nie zauważyłam go wcześniej, to dziwne. Zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem.
- A co, znowu mnie śledzisz? – Zapytałam zimno. Leo odsunął się i oparł plecami o siedzenie.
- Już nie mam na to ochoty. Nie chcesz, nie mów. Każdy ma swoje sprawy w twierdzy. – Powiedział zirytowany. Od razu poczułam się źle, zauważyłam, że wpadamy w błędne koło, jedno wkurza drugie. Ostatecznie byliśmy na siebie skazani. Pytałam Mavis, czy jest możliwość zmiany partnera, ale ona dość mocno się zdenerwowała i powiedziała, że nie będzie przewracać regulaminu Akademii do góry nogami, przez nastoletnie fochy. Nie spodziewałam się po niej tak gwałtownej reakcji, ale musiałam się pogodzić z faktami. Lepiej byśmy żyli z Leo przynajmniej we względnej zgodzie.
- Nie widziałam cię dzisiaj rano w mieszkaniu. – Zaczęłam gapiąc się w swoje kolana. – Will i Vi robią naprawdę dobre śniadania. – Spojrzałam na niego kątem oka. Dziś podjęłam decyzję, że nie będę się już z nim kłócić, więc chciałam zamazać mój pierwszy wyskok. Leo podniósł na mnie wzrok jakby się zastanawiał.
- Może jutro pójdę trochę później do Mistique. Ona i tak zawsze się spóźnia. I tak w ogóle…– Powiedział powoli. Przez chwilę nad czymś myślał, po czym znowu nachylił się do mnie. – Właściwie powinienem cię przeprosić. Za ten wyskok w pokoju i to wszystko… nie zaczęliśmy zbyt dobrze naszej znajomości. – Kiedy mówił z takim namysłem strasznie przypominał mi kogoś, kogo już długo znałam. Miałam wrażenie, jakby deja vu, ale nie mogłam uświadomić sobie na czym to polega. Czy już go wcześniej spotkałam?
- Masz rację, ja też nie byłam fair. Trochę mi się ostatnio zmieniało w życiu i nie za dobrze to znosiłam. – Potrząsnęłam głową.
- Zgoda? – Zapytał Leo wyciągając do mnie dłoń. Uścisnęłam ją.
- Zgoda.
Akurat dojechaliśmy do więzienia. Na szarych murach migotało niebieskie światło przeświecające przez wodę. Przed wejściem stał spokojnie zwalisty mężczyzna w brudnym rzeźnickim kitlu i z ogromnym, trójkątnym metalowym hełmem na głowie. Obok błyskała złowrogo gigantyczna maczeta, oparta o mur. Leo podszedł do niego pewnie i uścisnął mu dłoń, i choć nie widziałam twarzy potwora, to jego ręce zaczęły entuzjastycznie gestykulować, a z wnętrza hełmu wydobywał się chrapliwy głos.
- Red, to jest Theo. – Przedstawił mnie Leo kiedy podeszłam. Potwór przywitał się ze mną. Po chwili zauważyłam, że jego fartuch pokryty był krwią, podobnie jak ręce. – Znowu muszę poszperać w archiwum, Mistique nie daje mi spokoju.
- Cóż za kobieta… - Zacharczał Red marzycielsko. – Przynajmniej wie czego chce. Bądź dla niej miły i słuchaj się jej, chłopcze. I daj jej to ode mnie. – Włożył w ręce chłopaka małe zawiniątko. - A panienka ma przepustkę? – Zwrócił na mnie swą ogromną trójkątną głowę. Wyciągnęłam specjalny identyfikator i Red przepuścił nas do drzwi. Gdy weszliśmy do ciemnego korytarza posłałam Leo pytające spojrzenie.
- To Red Pyramid, znajomy z dawnych czasów. Wczoraj niespodziewanie wpadliśmy na siebie w miasteczku. Miał ciężkie życie, bo w młodości trafił w łapy satanistycznej wiedźmy, która zahipnotyzowała go i kazała mu zabijać ludzi. Założyła mu też ten hełm, ale Red nie może go zdjąć, bo w środku jest nabijany kolcami i wykrwawiłby się na śmierć. - opowiadał beztroskim tonem.
- Ciekawych masz przyjaciół…
- Red odpłacił wystarczająco za swoje winy, musi do końca życia nosić to żelastwo i czuć zapach krwi swoich ofiar. To naprawdę porządny potwór! I chyba czuje miętę do mojej mentorki…
- A jak się poznaliście? – Zapytałam, ale akurat dotarliśmy do rozwidlenia korytarzy, gdzie czekał już na mnie dawny przewodnik bez twarzy. Leo nie odpowiedział na moje pytanie i skręcił w drugi, niestrzeżony korytarz.

Slender ( takie imię widniało na identyfikatorze strażnika) pokazał mi, że będzie pilnował na końcu korytarza i że mam godzinę. Zastanawiałam się jak on obserwuje więźniów nie mając oczu, ale najwyraźniej widział.
Stanęłam przed celą mojego dziwnego krewnego. Pitch Black siedział wygodnie w fotelu czytając książkę. Kiedy podeszłam spojrzał na mnie uważnie.

wtorek, 16 lutego 2016

Głosujcie!

http://www.pkpzin.pl/index.php?strona=_material&kat=1

Hejo, bardzo was proszę, wejdźcie w powyższy link i zagłosujcie na ostatnie opowiadanie "Parodia Harry'ego Pottera". Oczywiście zapraszam też do czytania :)
Dzięki kochani!!!! ~~ Annie

niedziela, 14 lutego 2016

19

- Podoba się wam? – Zapytałam, rozglądając się po moim skromnym pokoju.
- Tak, ten chłopak jest bardzo przystojny! – Rzucił oczywiście tata, a ja spojrzałam na niego z politowaniem.
- Dziękuję za wsparcie, nie przyjechałam tutaj szukać sobie męża. – Mama zachichotała, ale wyglądała na smutną. Po chwili zauważyłam, że jej twarz poszarzała. Wyglądała starzej, jak prawdziwa matka, a nie moja koleżanka. Przysiadła na skraju łóżka i gładziła delikatnie patchworkową narzutę. Ojciec kręcił się na obrotowym krześle i rozglądał wokół.
- Twarde. Może kupimy ci nowe? Może przywieziemy z… z domu? – Jej głos był dziwnie przytłumiony, a po chwili po policzku spłynęła jej łza. Ojciec odwrócił się na krześle i spoważniał, a ja ostrożnie usiadłam obok niej.
- Mamo, przecież nic mi nie będzie. To tylko parę lat. Będę tu miała najlepszą ochronę i w końcu nauczę się normalnie żyć. Mamo. Macie do mnie wrócić. Za wszelką cenę.
-Theo, uważaj na siebie. – Mama chwyciła moją dłoń i mocno ścisnęła. Zapiekło mnie w gardle i poczułam gorąco. – Nie rób nic głupiego, cokolwiek byś usłyszała o naszych losach.
- Ja po prostu będę się martwić. – Odparłam cicho, a twarz taty złagodniała. Mama zerwała się i wzięła mnie w ramiona. Chłód jej palców uspokoił mnie i zmusiłam się do powrotu do normalnej temperatury.
- Musisz być silna, cokolwiek się zdarzy. Oboje z ojcem bardzo cię kochamy, Theo. Gdyby coś się stało u Mavis będziesz bezpieczna. Masz szesnaście lat. Poradzisz sobie. Nawet sama. – Wyszeptała tylko, a ja poczułam, że do oczu napływają mi łzy. Niesamowite jak jednocześnie szczupła i wiotka, była ciepła i miękka, ta moja niesamowita mama. Tylko jej dłonie pozostawały chłodne. Ojciec przytulił się do nas z drugiej strony i tak było mi dobrze, mogłabym tak zostać już na zawsze, wtulona w ich pachnące ubrania. Niestety tacie zadzwoniła komórka, która przerwała tę chwilę pożegnania. Mama spojrzała na niego z wyrzutem, ale tata zrobił tylko gest bezradności i odebrał.
- Wiesz, wrócimy. Dla ciebie pokonamy to, cokolwiek to jest. Nic się nie martw – przecież jesteśmy Strażnikami! – Zaśmiała się mama, ale wyraźnie wyczułam strach w jej głosie. Musieli się czegoś dowiedzieć o czekającym ich zadaniu, inaczej tak by się nie zachowywali. Poczułam, że serce wali mi głośno ze strachu.
- Musimy ruszać. Trzymaj się Theo, będziemy dzwonić. Staraj się u cioci Mavis! I ewentualnie zakręć się wokół tego chłopaka… –Rzekł ojciec. Parsknęłam. Gęsta atmosfera trochę opadła. Tata uśmiechnął się i jeszcze raz krótko mnie uścisnął. Mama dotknęła mojego policzka.
- Pamiętaj, że klucz do mocy jest w sercu. Sprzątaj regularnie pokój. Słuchaj starszych, nie wychodź zbyt często odwiedzić Pitcha, bo nie zasługuje. Pamiętaj o witaminach rano, nie ruszaj…
- Mamo! Mam szesnaście lat! I kilkanaście wieków. Potrafię o siebie zadbać. Lepiej pilnuj taty. – Odparłam tylko i mrugnęłam do ojca, który zrobił śmieszną minę. Matka posłała mi jeszcze jedno zmartwione spojrzenie i szybkim ruchem wyczarowała lodową figurkę, która stanęła na biurku. Przedstawiała naszą rodzinę. Była nawet Moon.
- Niedługo się zobaczymy! – Powiedziała. Każde z nas chciało w to wierzyć.
Gdy drzwi się za nimi zamknęły stałam jeszcze przez chwilę wpatrując się w nie. Przeszło mi przez myśl, że może to był ostatni raz kiedy ich widzę, ale skarciłam się za to. Przecież to zawodowcy. I moi rodzice, a przecież oni zawsze po mnie wracają.
Z westchnieniem wróciłam do salonu, w którym zastałam dziwaczną scenę. Violet zalana łzami wypłakiwała się w ramię Willa, który zanurzył głowę w jej bujnych włosach i mówił uspokajające słowa. Już chciałam się wycofać, ale Violet przetarła oczy i zobaczywszy mnie odepchnęła Willa. Przywarłam do framugi, bo dziewczyna zaszarżowała na mnie z rozwianymi włosami.
- Dlaczego nam nic nie mówiłaś?! – Krzyknęła przypadając do mnie z impetem.
- O czym?! – Zachrypiałam, bo zdziwienie odebrało mi normalny głos. Niezłe powitanie w nowym mieszkaniu, nie ma co.
- Że ty jesteś córką Frostów! Że jesteś Strażnikiem! Dlaczego? – Zapytała natarczywie, ale już ciszej Violet. Rzuciłam Willowi pytające spojrzenie, ale on tylko pokręcił bezradnie głową.
- Ja nie jestem...Myślałam, że wiecie…
- Mogłabym się jakoś przygotować! Przecież to zaszczyt! Mieszkać z córką Strażników, poznać ich, uścisnąć im ręce… A ja jestem ubrana w beżowy sweter! – Zaszlochała Violet, chowając twarz w dłoniach. Przez chwilę zdębiałam, ale poczułam, że powinnam coś powiedzieć.
- Ten sweter jest bardzo ładny… - Lecz na te słowa Violet zaszlochała jeszcze głośniej i opadła na fotel. Will posłał mi potępiające spojrzenie i przypadł do dziewczyny, by ją pocieszać. Nie wiedząc, czy swoim pocieszaniem nie pogorszę tylko sytuacji, opadłam na kanapę. Po ostatniej rozmowie z rodzicami nie bardzo miałam głowę do martwienia się problemami Violet. Zdumiewał mnie natomiast fakt, że poznanie moich rodziców doprowadziło ją do takiej depresji. Zazwyczaj na początku miało to zupełnie przeciwny skutek.
Na szczęście Violet uspokoiła się na tyle, że można było wydobyć z niej jakieś wyjaśnienia. Jeszcze przez jakiś czas pociągała nosem, ale wreszcie zaczęła mówić.
- Rodzice zawsze opowiadali mi o Strażnikach. To były dla mnie prawie mistyczne istoty, jacyś tajemniczy herosi. Strażnicy są niesamowici – powiedziała na widok moich uniesionych brwi. – Wpływają na umysł i są nieśmiertelni. My, zwykli superludzie mamy tylko moce, które możemy wykorzystać w różny sposób, a Strażnicy są z definicji dobrzy. Chronią dzieci. Są wysłannikami Człowieka z Księżyca!- Vi spojrzała na mnie wytrzeszczonymi oczami .- Słuchałam o twojej rodzinie opowieści! Znam mnóstwo historii o wspaniałej Królowej Śniegu i Mroźnym Chłopcu. Przecież ty też je znasz! Pomyśl tylko! – Dziewczyna zacisnęła dłoń na mojej ręce. I nagle zrozumiałam o co jej chodzi. Rzeczywiście, znałam te historie, ale jakoś nigdy nie łączyłam ich z rodzicami. Nagle wszystko okazało się jasne.
- To znaczy, że ludzie tworzą o nich… bajki? – Zapytałam. Vi lekko parsknęła.
- Zwykli ludzie muszą sobie jakoś tłumaczyć pewne zjawiska, a czasami historie o twoich rodzicach są tak stare, że zmieniają się w legendy, w które nikt już nie wierzy. My, którzy mamy moc, wiemy jednak, że jesteście prawdziwi! I oto właśnie stoi tu przede mną prawdziwa Strażniczka Księżyca! – Zawołała histerycznie, na co ja się wzdrygnęłam.
-Vi, ja nie jestem Strażnikiem! Tylko rodzice… - Powiedziałam i zamilkłam, bo Violet wyglądała na lekko zawiedzioną. Will przez całą rozmowę siedział u stóp jej fotela i przypatrywał się mi dziwnie.
- Czyli chcesz powiedzieć, że Frostowie to postaci z bajek? Tych o Królowych Śniegu i tak dalej? - Zapytał wreszcie podejrzliwie. – A o Tobie nie było żadnej historii? Z tego, co pamiętam, Królowa Śniegu nie była pozytywną postacią.
- Oh, bo to było zanim mama Theo została Strażniczką i nie umiała kontrolować swojej mocy! – Pisnęła Violet. Nagle trzepnęła Willa w ucho.
- Au! Za co?
- Nie waż się oczerniać Theo ani jej rodziców! – Warknęła. Z jej twarzy zniknęły już ostanie ślady po płaczu. – Powinniśmy się od nich uczyć.
Miałam na ten temat odmienne zdanie, ale wolałam nic nie mówić. Rodzice wcale nie byli aż takimi dobrymi autorytetami. Westchnęłam i podniosłam się z kanapy. Miałam dość rewelacji jak na jeden dzień.
Wieczorem rzeczywiście pojawił się Leo. Nawet nie zajrzał do mojego pokoju, żeby się przywitać. Czułam się trochę winna, Leo, mimo swojej lekko uciążliwej natury, nigdy nie chciał być dla mnie niemiły. Ja przez moje problemy rodzinne byłam zmęczona i od razu źle się do niego nastawiłam. Zdążyłam ochłonąć przez te kilka dni i teraz byłam chyba na etapie podświadomej wiary w to, że rodzice wrócą zupełnie bez szwanku z misji. Postanowiłam więc przestać myśleć o tym, na co nie mam wpływu i spróbować naprawić naszą znajomość.
- Cześć. – Zaczęłam, stając w progu jego pokoju. Pochylał się właśnie nad swoim jedynym kartonem, w którym miał książki. Obok leżała niewielka walizeczka z ubraniami. Zastanowiło mnie to. – Pomóc ci przy rozpakowywaniu?
- Chyba sobie poradzę. – Chłopak rzucił mi spojrzenie spode łba. Wciąż był obrażony, choć od kłótni minęło kilka dni. – To jakaś aluzja? Nie dość, że głupi i natrętny, to jeszcze biedny?
Otwarłam usta ze zdziwienia. Nie spodziewałam się takiego ataku. Poczułam ciepło w palcach.
- Ja tylko chciałam…
- Byłaś już u Mavis? Zmieniłaś wreszcie partnera? Może na jakiegoś przystojnego bruneta? Wreszcie byłabyś zadowolona i może nawet by cię nie wystawił! – Znowu szok. Czy on wiedział o balu? Pewnie powiedzieli mu co nieco, ale szczegóły dotyczące Karola? Skąd mógł wiedzieć? A może tylko tak mu się powiedziało? Nieważne, to był cios poniżej pasa. Zawrzał we mnie gniew. Jeśli nie chce się pogodzić, to nie.
- Chciałam cię przeprosić, ale widzę, że nie masz ochoty na moje towarzystwo. Mam inne problemy niż użalanie się nad tobą, nie myśl sobie! Nic mnie nie obchodzi jaki jesteś, a ty nie masz prawa wchodzić w moje prywatne życie. Nie wiem co ci powiedzieli, ale to nie powinno cię interesować! – Krzyknęłam i wybiegłam trzaskając drzwiami. Violet wyjrzała z kuchni, lecz dostrzegłszy mój wzrok wycofała się. Wpadłam do mojego pokoju i wtuliłam się w Moon. Jak na złość w tej cudownej szkole wszystko mi się sypało. 

 Sorry za nieobecność, przerwa feriowa :) Teraz znowu regularnie piszę aż do Wielkanocy :)/ Annie
P.S. Szczęśliwych Walentynek *.* Ja niestety sama... <3