środa, 23 marca 2016

24

Przez następne dni Violet była praktycznie niewidoczna. Zrywała się najwcześniej i wychodziła, zanim zdążyliśmy wstać. Wracała też bardzo późno, a Will już nie zdawał się na nią czekać. Pierwszej nocy po kłótni chyba wcale nie wróciła. Dlatego niecierpliwie oczekiwałam treningu, na którym będzie potrzebna jej moc i na którym będę mogła z nią spokojnie porozmawiać.
Wreszcie, na jednym z treningów z doktorem Bannerem pojawiła się Vi, z podkrążonymi oczami i kubkiem kawy. Widocznie kwarantanna domowa jej nie służyła. Gdy dr Banner zajął się analizowaniem próbek nowo przybyłego vibranium, przestałam udawać, że skupiam się nad podgrzewaniem bulgoczących zlewek z dziwnym płynem i pochyliłam głowę do Vi.
- Viola. Dobrze się czujesz? – Zapytałam szeptem. Viola utrzymywała pole siłowe nad zlewkami, by uchronić wszystkich w razie wybuchu, ale wyglądała, jakby zaraz miała zasnąć. Uśmiechnęła się krzywo.
-Raczej średnio. A ty jak się trzymasz? Chcesz się już wyprowadzić?
- Przestań. Musimy o tym pogadać. Wybacz, ale po tej awanturze nie możemy udawać, że wszystko jest w porządku. Will zachowuje się dziwacznie, a ty znikasz na całe dnie. To wasza sprawa, ale powiedz mi, jak mam przejść z tym do porządku dziennego?
- Jasne, masz prawo wiedzieć. – Potwierdziła Violet z roztargnieniem. – Tylko, że ja sama nie wiem, co się dzieje.
- Myślę, - zaczęłam – że Will ma problem z Tadashim. A właściwie z tym, że znikasz z nim na całe dnie.
- Bez sensu. Nigdy się tak nie zachowywał. Ja tylko się z nim u… - ziewnęła. – uczę.
Pomyślałam, że chyba nic nie uda mi się z niej wydobyć. Była kompletnie padnięta i chyba rzeczywiście nie wiedziała co się wokół niej dzieje. Leo mógł mieć sporo racji, Will był po prostu zazdrosny. Chorobliwie. Może traktował Violet jak siostrę i nie chciał jej oddawać nikomu innemu, ale ja podejrzewałam, że to zupełnie coś innego. Nie był jednak sensu drążyć tematu, nie zamierzałam mówić o moich podejrzeniach Vi. Wpadłam jednak na pewien pomysł.
- Może po prostu zaproś Tadashiego do domu? – zaproponowałam. Viola uniosła na mnie zdumiony wzrok. – Wiesz, żeby oczyścić atmosferę. Może jak Will przekona się, że nie spotykasz się wieczorami ze złoczyńcą w meloniku, to da ci spokój?
Opowieść o złoczyńcy w meloniku była jedną z ulubionych Willa. Gdy miewał lepszy humor, często wspominał o tym, jak bohatersko pokonali demoniczny melonik wraz ze swoim nastoletnim ojcem, oraz jak nawrócili jego złego właściciela na dobrą drogę. Za każdym razem Will trochę zmieniał tę historię, opisując coraz więcej swoich zwycięskich walk z gigantycznymi dinozaurami i robotami.
- Tak sądzisz? Mogę spróbować. Choć wolałabym nie widzieć Willa przez najbliższy czas… Właściwie chciałabym, żeby zniknął.- Poprawiła z namysłem pole siłowe i jakby się ożywiła. Pomyślałam, że to nie za dobrze wróży dla ich wspólnej przyszłości. – Przyprowadzę też koleżankę, nazywa się Honey. To dziewczyna Tadashiego, bardzo miła. Konstruuje z nim różne…
- Czyja dziewczyna? – zapytałam zaskoczona. Vi znów zaczynała się robić ociężała i senna. Mój mózg zaczął natomiast pracować bardzo prędko.
- No, Tadashiego, a kogo? Czemu my ciągle o nim rozmawiamy? – Ziewnęła przeciągle i ospale wzięła łyka kawy.
- Theo. – Głos dr Bannera wyrwał mnie z rozmyślań i dostrzegłam, że ogień pod zlewkami zgasł. Szybko go przywróciłam i uśmiechnęłam się przepraszająco do doktora. – Proponuję zająć się waszą plazmą, a nie rozmowami na temat cudzych związków. Violet, dzisiaj masz przespać całe 10 godzin, inaczej jutro nie wpuszczę cię do laboratorium.
- Z wielką chęcią, doktorze. Łóżko to najlepszy wynalazek ludzkości. - Wymamrotała Violet i oparła głowę na ręce, przymykając oczy. Dr Banner rzucił nam jedno ze swoich 'zmartwionych' spojrzeń i wrócił do pracy. Inni adepci unieśli głowy, ale nie wydarzyło się nic ciekawego, więc musieli być zawiedzeni. Ja natomiast pogrążyłam się w rozmyślaniach nad głupimi pomyłkami, które mogą zepsuć komuś życie.
Tego samego dnia po południu wpadłam do pokoju Willa. Przez rozmowę, którą dziś odbyłam z Violet, nie mogłam usiedzieć spokojnie na reszcie treningów i nic mi nie wychodziło. Nie przejmowałam się tym- widziałam, że mogę uratować przyjaźń moich współlokatorów i nawet pomóc im stworzyć coś więcej. Czułam się jak prawdziwa bohaterka. Gdy z impetem otwarłam drzwi do pokoju chłopaka, ten podniósł spokojnie głowę znad komiksu.
- Wy jesteście zupełnie jak w jakimś 19 wieku! Pamiętam, miałam takich znajomych, którzy zachowywali się zupełnie tak samo, ale skończyło się szczęśliwie i nawet taka Jane opisała ich w książce... – Trajkotałam rozanielona, ale Will powstrzymał mnie ruchem dłoni.
- Theo, o czym ty mówisz? - Zapytał z dziwnym uśmiechem.
- No o was! O tobie i Violet! - zawołałam. Will zmarszczył brwi. Komiks wylądował z impetem na biurku.
- Coś się jej stało? Dalej nie rozumiem o co ci chodzi!
- Ona nie chodzi z Tadashim, a ty musisz jej powiedzieć o tym, co czujesz! - Wyrzuciłam jednym tchem, zadowolona czekając na efekt. Will jednak, zamiast otworzyć szeroko oczy i krzyknąć : "Naprawdę? Lecę po kwiaty!", zacisnął tylko usta, jak zwykle, gdy był niezadowolony.
- Związki Violet mnie nie interesują, ale dobrze wiem, że Tadashi to jej chłopak. Przypadkowo widziałem ich jak się obściskują w kawiarni. –Rzekł obojętnie. Byłam pewna że nie przypadkowo. - Widocznie coś źle zrozumiałaś. I nie mam nikomu nic do powiedzenia.
-Ale przecież ty coś do niej czujesz! - krzyknęłam z mieszaniną żalu i zawodu. Will zacisnął pięści.
-Nie sądzę, że powinnaś wtrącać się w nieswoje sprawy, Theo! -Stwierdził przez zaciśnięte zęby. Stałam przez chwilę z uczuciem, że twarz mi buraczeje.
-Jesteś tchórzem. Nawet nie masz odwagi jej powiedzieć, a czepiasz się Vi. Zacznij od siebie! -odwróciłam się napięcie, ale zanim wyszłam z pokoju pomyślałam o czymś jeszcze. - I będę się wtrącać, bo dopóki tu mieszkam nie chcę wysłuchiwać awantur. Powiedz jej, albo pogódź się z jej wyborami.
Nie widziałam jego reakcji , bo wypadłam z mieszkania i wróciłam do Akademii. Szybko odnalazłam Leo, który kończył właśnie trening. Poczekałam na niego i niecierpliwie opowiedziałam mu o rozmowie z Willem. Leo jednak nie zgadzał się ze mną w kilku sprawach.
- Po co to zrobiłaś, Ti! - Krzyknął, a wychodzący z treningu ludzie popatrzyli na nas ciekawie.
- Przecież to prawda! Violet o niczym nie wie, a Tadashi nie jest jej chłopakiem! - Odparłam, wkurzona, że Leo nie pochwala mojego pomysłu.
- Oni muszą sobie to sami wyjaśnić, nie możemy się do tego wtrącać! I nie możemy mieć pewności, czy Will na pewno…
- Oh, przestań, sam to mówiłeś.
- Mogłem się mylić. A nawet jeśli nie, to mężczyźni nie przyznają się do tego tak łatwo. I muszą mieć pewność, że ta druga osoba też to czuje, to nie jest takie łatwe, rozumiesz? Teraz Will będzie jeszcze gorszy i będzie starał się to ukryć, bo jego sekret został odkryty!
- A co ty możesz wiedzieć o miłości? - Zapytałam go, co chyba bardzo go zabolało, bo zrobił okropną minę.
- Więcej niż ty. Idę do domu, naprawić to, co zepsułaś. - Prychnął mi w twarz i żwawo odszedł. Poczułam, jak gorąco odchodzi mi z twarzy i palców. Może rzeczywiście to był głupi wybryk, dałam się ponieść wizji szczęścia Vi i Willa, którzy tak świetnie do siebie pasowali. Oby tylko nie okazało się, że wszystko zepsułam.

wtorek, 15 marca 2016

23

Ostatnio Violet wydawała się bardzo zadowolona. Po treningach wcale nie wracała do mieszkania, a wieczorem przychodziła późno. Rano można było usłyszeć jak podśpiewuje w kuchni robiąc kanapki i często zdarzało jej się przypadkowo zniknąć, gdy się zamyśliła. To było bardzo dziwne, bo w domu zrobiło się też dużo spokojniej. Mnie osobiście to nie przeszkadzało, bo często spędzałyśmy razem czas na treningu – Violet asekurowała mój ogień swoim polem siłowym, jednak Will co dzień krążył niespokojnie po dużym pokoju. Raz czy dwa zrobił nawet Violi awanturę, że nie może wracać tak późno, choć na dworze było jeszcze jasno, a przecież byli w tym samym wieku. Najczęściej za dnia zamykałam się w swoim pokoju i ćwiczyłam albo wymykałam się gdzieś razem z Leo, bo nie mogliśmy już dłużej znieść jego ponurej miny i nerwowego kroku. Męczyło nas jego zachowanie, ale najbardziej cierpiała Violet, która obrywała twardymi spojrzeniami i docinkami. Ona jednak chyba starała się o tym zapominać, bo wciąż miała dobry nastrój i wracała coraz później.
Pewnego dnia nie wracała aż do północy. Tego dnia dostałam wiadomość od rodziców, że druga faza ich misji się rozpoczęła i nie będą mogli się ze mną kontaktować przez najbliższy czas. Myśląc o tym nie mogłam zasnąć i wreszcie wstałam, by wziąć z kuchni szklankę mleka. Gdy weszłam do dużego pokoju, światło było wciąż zapalone. Will siedział nieruchomo na jednym z krzeseł i patrzył przez okno, na oświetloną jasno ulicę. W pierwszej chwili nawet mnie nie usłyszał, więc cicho zastukałam we framugę.
- Ach, to ty. – Powiedział tylko na mój widok. Przysunęłam się bliżej.
- Jeszcze nie wróciła?
- Nie. – Will wzruszył ramionami. Pokiwałam głową w roztargnieniu.
- Jak myślisz, co ona może robić? – Zapytałam. Chłopak popatrzył na mnie zmrużonymi oczami.
- Vi ma chłopaka. Nie mówiła ci? – W jego głosie zabrzmiało coś dziwnie smutnego. Pokręciłam głową. – Dziwne. Myślałem, że wiesz od dawna. To trwa już miesiąc.
- Nie chciałam być wścibska, każdy ma prawo do swojego życia, a ona ma 22 lata…
- Nie, jeśli się mieszka w jednym mieszkaniu. Ona mogłaby zachowywać się jak ty, a nie szwędać się po nocy z jakimiś podejrzanymi typkami.I jej wiek nie ma tu nic do rzeczy. – Wycedził jakby sam do siebie. Stałam przez chwilę w milczeniu. Moje bose stopy zrobiły się zimne jak lód od chłodu kafelek.
- A wiesz kto to? Ten jej chłopak? – Zapytałam z wahaniem. Will podniósł głowę.
- Tadashi Hamada. Azjatycki wynalazca, nadprzeciętny. – Ostatnie słowo wypowiedział z prawdziwym rozgoryczeniem. Zaraz jednak ukrył to drwiną. – Jestem pewien, że nie umiałby naprawić czas-maszyny!
Nie chciałam powiedzieć mu, że on sam nie umie tego zrobić, bo najwyraźniej cieszył się myślą o niepowodzeniach Tadashi. Kojarzyłam tego chłopaka, był wysoki, czarnowłosy. Dowodził zespołem wynalazców u profesora Starka. Często chodził ze swoim młodszym bratem do Akademii i stołówki dla adeptów. Leo kiedyś chyba wspominał coś o jakimś jego fantastycznym wynalazku, ale nie umiałam sobie przypomnieć co to było.
W tym właśnie momencie w drzwich coś zachrobotało i do mieszkania wpadła Vi. Miała na sobie tę śliczną różową sukienkę, którą zakładała tylko na specjalne okazje. Podśpiewywała pod nosem i wyglądała, jakby wypiła coś mocniejszego. Leo błyskawicznie pojawił się w drzwiach swojego pokoju z potarganą fryzurą, jakby przeczuwał coś niedobrego. Nawet Moon wyjrzała zaspana z mojego pokoju i obwąchiwała nogi dziewczyny.
- Nie śpicie? – Zapytała Violet na nasz widok, lekko się zatoczywszy. Na twarzy Willa pojawił się rumieniec.
- Dobrze się bawiłaś? – zapytał, a w jego głosie czuć był nutę groźby . Violet roześmiała się beztrosko.
- Tadashi znalazł tajny schowek starej Mavis, więc my z Honey wyjęłyśmy kilka eliksirów…
- To mogło być niebezpieczne! Nie wiecie co to były za eliksiry! – Wpadł jej w słowo Will. Vi zachichotała.
- A od kiedy ty jesteś taki ostrożny?
- Od kiedy łazisz całymi dniami z jakimiś podejrzanymi ludźmi! – Odpowiedział ostro Will. Cała wesołość zniknęła z twarzy Vi. Zaczęłam czuć się niezręcznie i próbowałam dyskretnie przysunąć się do drzwi mojego pokoju. Leo popatrzył na mnie znacząco i wycofał się trochę w głąb, żebym mogła przekoczować nadchodzącą burzę u niego.
- TO nie są podejrzani ludzie! Tak samo jak ja uczą się w Akademii!
- A ja to się może nie uczę? Mimo, że nie jestem nadprzeciętny z jakiegoś powodu mnie tu ściągnęli. Może i jesteście sobie lepsi z Tadashim, ale nie zamierzam przez to zarywać nocy!
- Nikt ci nie każe na mnie czekać! I w ogóle nie oto mi chodziło… - Wrzasnęła Violet. Dotknęłam już klamki drzwi pokoju Leo, ale musiałam poczekać, aż Moon przeciśnie się przez szparę w drzwiach.
- Wybacz, ale ja, głupi, pozbawiony talentów, nie jestem w stanie wejść w twój wysokorozwinięty umysł! Jeśli zamierzasz się tak zachowywać, zamieszkaj z Tadashim!
- Przestań ciągle to mówić! NIE OBCHODZĄ MNIE TWOJE KOMPLEKSY! Daj mi żyć, sam też możesz się spotykać ze znajomymi. TYLKO, że TY CZUJESZ SIĘ GORSZY! Czemu? Tego nikt nie wie! – Ryknęła dziewczyna rozwścieczona. Jej skóra zaczęła migotać. Zacisnęła pięści. – I wiesz co? Zamieszkam z Tadashim! Dłużej nie wytrzymam ciągłego użalania się nad tobą!
Zaległa cisza. Violet oddychała głośno, wyczułam, że już teraz żałuje swojego wybuchu. Will zacisnął usta. Ja przyparta do drzwi znieruchomiałam, patrząc jak zahipnotyzowana na ich twarze. Napięcie w pokoju spowodowało, że powietrze było jakby gęste. Czułam się głupio, będąc świadkiem tej sceny i kilkakrotnie już obiecałam sobie w duchu poważną rozmowę z każdym z nich.
- Mogłaś wcale nie pomagać mi w Nowym Jorku. – Wyszeptał Will, a każde jego słowo było świetnie słyszalne w zupełnej ciszy. – Patrz, ile Ci to nieszczęścia przyniosło.
- Will. – zaczęła Violet, ale chłopak już zatrzasnął się w swoim pokoju. – Will!
Ale odpowiadała jej tylko cisza. Poczułam, że moje stopy zmarzły na kość, a gdy Violet spojrzała na mnie prośbą w oczach, ja rozłożyłam tylko ręce w geście bezradności i czym prędzej znikłam w pokoju Leo. Chciałam jak najszybciej zbiec z placu boju. Usiedliśmy na łóżku czekając, aż usłyszymy trzask drzwi pokoju Violet.
- Z Willem chyba nie wszystko w porządku. - Powiedział cicho Leo, rzucając przestraszone spojrzenie na drzwi prowadzące na korytarz. Zadrżałam z zimna i zdenerwowania, więc zarzucił mi na plecy koc.
- Jak myślisz, co to było? - Zapytałam, zbierając się do pójścia do swojego pokoju. Leo popatrzył na mnie i lekki uśmiech wpełznął mu na twarz.
- Miłość.
Tej nocy żadne z nas nie spało dobrze. 


Sorry za spóźnienie, ale mam Festiwal Teatralny. //Annie

poniedziałek, 7 marca 2016

22

- Ach tak? Przykro mi, że pragniesz umrzeć w męczarniach. - Powiedział Mrok za moimi plecami. Zatrzymałam się, uzyskał zamierzony efekt swoimi słowami. - Twoi rodzice podpisali pakt. Pewnie już ci to tłumaczyli. Przychodzenie do mnie to chyba nie taka wysoka cena? - Spojrzałam na niego, ale o dziwo nie uśmiechał się drapieżnie. Był zupełnie poważny, nawet jakby posmutniał.
- Tata mówił, że mieszasz ludziom w umysłach. Że potrafisz tym zabić.
- Stare, dobre czasy. - uśmiechnął się smutno. - Jak miałbym używać mocy poza tą klitką? Widzisz, jak moja aura się tu zbiera. Kiedyś pokrywała całe miasta, nawet kraje i była tak czarna, że nie dało się odróżnić dnia od nocy. - Pogładził ręką jakby zamglone powietrze w swojej celi. Zwiesił głowę i pokręcił nią w geście bezradności. Stanęłam znowu twarzą do niego i obserwowałam jak z dumnego, Czarnego Pana, który jeszcze przed chwilą wyśmiewał moją inteligencję, zmienia się w skurczoną, starą postać. Dobrze ukrywał przez ten cały czas, że jest tak słaby. Zrobiło mi się go żal. Potem przypomniałam sobie, co mi powiedział i to co mówili o nim rodzice. Że prawie ich zabił. Jakoś teraz nie umiałam sobie tego wyobrazić.
- Będę przychodzić dwa razy w tygodniu, może być? - Powiedziałam zaskakująco łagodnie. Popatrzył na mnie, a złote iskierki w jego oczach zabłysły.


Nawał informacji, który zalewał mnie od kilku tygodni po pewnym czasie zelżał. Wielokrotnie rozmyślałam nad rewelacjami Mroka, które raz uznawałam za kompletne brednie, to znów za całkiem możliwe. Chodziłam do niego, wraz z obietnicą, dwa razy w tygodniu. Czasami był naprawdę okropny, wyśmiewał mnie i rodziców, opowiadał o swojej dawnej chwale. Jednak były takie momenty, kiedy odkrywałam, jak bardzo niektóre moje myśli, których rodzice nie mogliby zrozumieć, są podobne do jego. Z czasem ten dziwaczny wuj z mroczną przeszłością, stał się mi bliższy niż mogłabym pomyśleć. Z początku bałam się, że igra z moimi myślami i uczuciami, ale po wizycie u profesora X, który nic takiego nie znalazł, a był specjalistą w tych sprawach, odegnałam podejrzenia.
Akademia przestała być dla mnie już zupełnie nowym miejscem, choć poruszałam się głównie pomiędzy salą nuklearną i stołówką. Nie musiałam długo czekać na kolejne zaproszenia do pomocy w treningach. Poza profesorem Starkiem uczyłam się teraz również w laboratorium profesora Bannera, gdzie odwalałam robotę palnika, u profesora Magneto, gdzie podgrzewałam kadzie pełne płynnego metalu, z którego jego uczniowie wykonywali różne przedmioty oraz tworząc ogniste bariery na poligonie pod opieką profesora Rogersa. Z tygodnia na tydzień przybywało więcej treningów i próśb o pomoc. Zaczęto też prowadzić badania na mojej mocy, które trochę niepokoiły profesora Storma.
Korespondencja z rodzicami była na razie płynna. Z tego, co przesyłali przez śnieżynki, byli w trakcie poszukiwań jakiejś tajemniczej energii. Była z nimi reszta Strażników i przekonywali mnie, że póki co nic im nie grozi. Chyba w to wierzyłam.
Najbardziej cieszyło mnie jednak to, że między mną a Leo było już dużo lepiej. Często towarzyszył mi podczas posiłków, zaprzyjaźnił się też szybko z Violet i Willem. Wreszcie wyglądało na to, że wszystko zaczęło się układać. Emma została moją dobrą przyjaciółką i nawet Stark przestał dokuczać mi z powodu „rudych” włosów, które są podobno „łatwopalne”. Nawet nie spostrzegłam jak minął pierwszy, a potem drugi, miesiąc.
- Theo, no powiedz! Naprawdę uważasz, że w Akademii nie ma nikogo interesującego? Tylu tu wynalazców… I chociaż są geniuszami to ich myśli są zupełnie takie same jak każdego faceta! - Perorowała Emma w stołówce. Ostatnio wciąż gadała o chłopakach, niczym dziewczyny w mojej poprzedniej szkole. Jak na tęgą osiemnastolatkę była niezwykle śmiała i sama często zagadywała, nawet dużo starszych, facetów. - Poparz chociaż na tamten stół, to supersiłacze! Wszyscy to chodzący supermeni. - Rozmarzyła się Emma. Potrząsnęłam głową.
- Ostatnimi czasy dosyć mi chłopaków, zresztą nie mam się co rozglądać za starszymi… - Powiedziałam moim zdaniem niewinnie, ale coś w moim głosie musiało zwrócić uwagę Emmy.
- Chyba ktoś wpadł w oko panny cnotki! Przecież widzę, przyznaj się Theo. Kto jest tym nieszczęśnikiem? - Zawołała, śmiejąc się. Potrząsnęłam głową.
- Emma, cicho! To nie… To głupota.
To była głupota. Bo Emma miała rację; choć obiecywałam sobie, że już nigdy nie zainteresują się żadnym facetem, to ostatnio, moje serce, jakby na złość, znowu zaczęło trzepotać. Najgorsze było jednak to, że to dziwaczne uczucie dopadło mnie w więzieniu. Tego dnia przyprowadzono nowego więźnia do celi obok Mroka. Był niezwykle przystojny, dużo przystojniejszy od Karola. Mrok widząc moje zainteresowanie, zapytał prowadzącego go potwora, o jego przewinienia, bo ja nie mogłam wydobyć głosu.
- Rozwalił Manhattan. Przysłali go tu na jakiś czas z Asgardu. - Nie miałam pojęcia, co to Asgard - Nasze cele są równie mocne jak u was, a może nawet mocniejsze, wiesz, kochanieńki? - Zwrócił się do więźnia, który rzucił mu tylko wściekłe spojrzenie.
- Jestem lepszy od was – splunął strażnikowi w twarz. - Jestem z rodu bogów.
- Wszyscy tutaj jesteśmy! - Powiedział do niego Mrok. Czarnowłosy nieznajomy popatrzył na niego uważnie, a potem jego wzrok padł na mnie. Przeszedł mnie dreszcz pod spojrzeniem tych zielonych oczu. I nagle dostrzegłam, że więzień uśmiechnął się do mnie. Po chwili został wepchnięty za pole siłowe.
Potem za każdym razem, gdy przypominałam sobie ten uśmiech ciepło rozlewało mi się po ciele. I to była głupota; facet musiał być grubo starszy, oprócz tego siedział w więzieniu. Było w nim jednak coś… Później dowiedziałam się, że nazywał się Loki i pochodził z innej planety. Podczas moich odwiedzin często w milczeniu przysłuchiwał się moim rozmowom z Mrokiem, albo komentował naszą grę w szachy. Jeszcze nie udało nam się wydobyć z niego historii z jego punktu widzenia, ale wiedziałam, że Mrok nad tym pracował.
Powiedziałam to w skrócie Emmie, która aż się zaczerwieniła z radości. Po chwili dołączył do nas Leo.
- Co się jej stało? - Zapytał, patrząc na chichoczącą Emmę.
- Theo… ona ma ciągoty do kryminalistów! - Wyrzuciła na wydechu Emma. Pokryłam się rumieńcem i odwróciłam wzrok. - Dobrze, że jest chociaż przystojny! Jak będziecie się spotykać? Przez kraty?
- Nie zamierzam się z nim spotykać i mówiłam Ci, że to głupstwo! - Rzuciłam wściekle, na co Emma zaczęła się jeszcze bardziej śmiać widząc wypieki na mojej twarzy i moją wściekłość.
- Jasne, jasne, uważaj tylko, żeby go nie przysmażyć jak będziecie się przytulać. A chwila, to będzie trudne, bo on jest w więzieniu! - Emma dała mi kuksańca w bok, a ja poczułam, że moje palce robią się ciepłe. Leo nic nie mówił, tylko zajął się swoją marchewką.
- Może skończmy już ten temat, co? Zgadnijcie co Misique kazała mi zrobić. - Powiedział w końcu od niechcenia, a ja z chęcią podchwyciłam temat. Emma przez tydzień rzucała mi znaczące spojrzenia, ale starałam się nie zwracać na nie uwagi. Potem moje myśli zaprzątnęło zupełnie coś innego.

środa, 2 marca 2016

21

- Jesteś sama?
Pokiwałam głową. Więzień przysunął swój fotel bliżej przedniej ścianki z pola siłowego.
- Nie wyglądasz do końca tak jak sobie wyobrażałem. Ale wreszcie mogę ci się przyjrzeć, bez tych niewydarzonych śniegusów… - Powiedział cicho, a ja poczułam, że się rumienię.
- Niech pan uważa, mówi pan o moich rodzicach! – Powiedziałam szybko, patrząc na czarną postać wrogo. Też mi rodzinka.
- Twoi rodzice też się pewnie nie spodziewali, że będziesz tak wyglądać, co? – Zignorował mnie Pitch Black łagodnie i popatrzył mi w oczy. – I mów do mnie Mrok. – zamyślił się, a na jego twarz wypłynął dziwny uśmiech – Albo nawet wujku Mrok.
Mrok przypominał człowieka, ale, podobnie jak moi rodzice, miał w sobie coś więcej. Oni byli co prawda bosko piękni – Mrok miał jednak jakoś nieproporcjonalnie zbudowaną twarz. Najbardziej niepokoiły w niej czarne oczy ze złotymi pobłyskami. Nawet jego włosy zdawały się nienaturalnie postawione w dziwaczną fryzurę, która jeszcze dodawała mu, i tak wysokiemu i chudemu, wzrostu. W jego celi było jakby ciemniej niż w innych – musiała stać za tym jego aura. Przerabiałam to z moimi rodzicami i innymi Strażnikami, tylko że u nich aura rozświetlała pomieszczenia. Mimo to nie czułam strachu, raczej lekki niepokój i mieszaninę zaciekawienia i sceptycyzmu.
- My naprawdę jesteśmy rodziną? – Zapytałam chłodno, a Mrok popatrzył na mnie chytrze.
- Czyżby rodzice nie opowiadali ci, co stało się wiele wieków temu?
- Owszem, ale wciąż nie wiem w jaki sposób zostaliśmy wtedy spokrewnieni.
- Hm, powiedzmy… - Mrok zastanawiał się chwilę. – I tak nie możesz zrozumieć magii jaką wtedy władano, ani mocy Eryna, dość, że musieliśmy… trochę powymieniać się krwią. Teraz mówi się na coś takiego transfuzja, tylko ludzie nie potrafią robić tego bez rurek i tym podobnych bzdur. – Odpowiedział pokrętnie, a mnie już to nie interesowało.
- Co miałeś na myśli, twierdząc, że nie tak sobie mnie wyobrażałeś? Nie spełniam standardów… wuju? –Zapytałam mrużąc oczy. Chciałam trochę poudawać odważną buntowniczkę, żeby ten cały Mrok nie myślał sobie, że łatwo można mnie omamić. Jednak zdawało się, że on dobrze wie, że to tylko pozory.
- Sprytna jesteś! Cieszę się, pewnie te dobre cechy masz po mnie! Słuchaj Theo, czujesz czasami pociąg do sadystycznego znęcania się nad jakimiś przedmiotami? A może nad istotami żywymi? – Zapytał Mrok udając, że jest podniecony, lecz tak naprawdę uważnie mnie obserwując. A więc oboje gramy w te gierki.
- Nie zmieniaj tematu. Moi rodzice też nie spodziewali się mojego wyglądu? Co to ma znaczyć? – Zapytałam twardo. Nie było trudno, bo Mrok znajdował się za polem siłowym, a u końca korytarza stróżował Slender. W innych okolicznościach nie byłabym taka buńczuczna.
- Uparta, to też pewnie po mnie. Ale inteligencji chyba nie odziedziczyłaś, a tak na to liczyłem! – Syknął Mrok i wyprostował się na krześle, wciąż jednak uśmiechał się dość przyjaźnie, jeśli można było tak określić jakikolwiek wyraz tej twarzy. – Moja droga, jeśli nie zauważyłaś twoi rodzice są jasnowłosymi aniołkami. Nigdy nie pomyślałaś, że trochę hm… różnisz się od nich? – Widząc mój zgłupiały wyraz twarzy, jeszcze szerzej się uśmiechnął. – Te dziwne plamki na policzkach…
- To piegi! – Powiedziałam urażona.
- Rude włosy…
- Kasztanowe!
- Wcale nie jesteś bosko piękna, księżniczko. Nie zadawałaś sobie pytania czemu? A charakter? Nie masz czasami dziwnych myśli, o których nigdy nie powiedziałabyś mamusi? Swojej nieskazitelnie dobrej mamusi i temu błaznowi tatusiowi?
- Nie mamy przed sobą tajemnic. – Powiedziałam nieprzekonująco, a czarne oczy Mroka prześwietlały mnie na wylot. Przypomniało mi się kilka momentów, o których nigdy nikomu nie opowiadałam. Jak mając dwanaście lat przypadkowo podpaliłam Londyn, ale korzystając z okazji pobiegłam do dzielnicy, w której widziałam pobitego na śmierć chłopca i tam rozpaliłam drugi ogień z premedytacją. To była najgorsza dzielnica… z ciasnymi uliczkami i wąskimi drzwiami. - Możesz sobie odpuścić.
- A ogień? - drążył dalej Mrok, - Dlaczego córka władców śniegu ma moc ognia? Nawet Księżycowy Człowiek nie jest aż tak nieroztropny, żeby zaprzeczać naturze! Jeśli powiesz, że nigdy się nad tym nie zastanawiałaś, to stracę wiarę w nasze pokrewieństwo!
Nic nie odpowiedziałam, tylko odwróciłam wzrok. Dobrze wiedział, że się nad tym zastanawiałam. Po chwili znów spojrzałam w jego czarne oczy.
- Wytłumacz mi w takim razie. Dlaczego taka jestem? - Zapytałam cicho, a na wargi Mroka wpłynął krzywy uśmiech.
- Tak naprawdę jedynie Eryn może odpowiedzieć na to pytanie, a on śpi. Nie wiem jak to zrobił, jak bardzo starożytna magia to była… - Wyszeptał, wpatrując się we mnie. - Eryn stopił się z tobą, pochłonął twoją księżycową aurę…
- Miałam księżycową aurę? Jak rodzice? - Zapytałam i dreszcz przebiegł mi po plecach. To ich aura była najważniejsza, dawała im kontrolę nad mocami i piękno. Ona czyniła ich Strażnikami. Ja nigdy jej nie miałam, przynajmniej tak myślałam.
- Oczywiście, jesteś przecież córą księżyca! A właściwie byłaś. - Powiedział Mrok złośliwie. - Eryn pożarł cię na śniadanie, bo byłaś ogromnym źródłem energii. I chciał pokazać Człowiekowi z Księżyca, że znowu może z nim walczyć. Nawiasem mówiąc, to bracia. Zmanipulował tego biednego chłopca, omamił go i…
- Księżycowy Człowiek ma brata? - wyrwało mi się znowu. Tym razem Mrok już nie wyglądał na zadowolonego.
- Jeśli chcesz wysłuchać całej historii, to nie przerywaj mi, choć przez minutę. I tak, są braćmi. - Popatrzył na mnie dziwnie. - Ty też jesteś tym nieświadomym nowoczesnym dzieckiem, które uznaje Księżycowego Człowieka za Boga? Pewnie rodzice ci to wmówili, oni zawsze byli nim zachwyceni. A tak naprawdę Księżyc, tak jak i jego brat pochodzą jeszcze z ery pierwszych ludzi. Są po prostu dużo potężniejsi niż Strażnicy, nic więcej. - Podniósł długi palec do góry i wykonał nim gest, mówiący „nie, nie”, jak do małego dziecka. - Wróćmy jednak do twojego „zmartwychwstania”. Właściwie nie było już dla ciebie nadziei, nikt oprócz mnie i tego dzieciaka Leonarda nie wiedział gdzie jesteś, ale ja nie lubiłem twoich rodziców, a on się wstydził. Wtedy wpadła mi w ręce stara księga, kilka ciekawych zaklęć, nic więcej. Było tam jednak coś, co miałem ochotę wypróbować, a twoja sytuacja się do tego idealnie nadawała. Pogadałem trochę z Erynem, wypróbowałem i puff! Uratowałem cię i musiałem oddać na to trochę własnej krwi!- Powiedział skromnie, uśmiechając się szeroko i udając, że przygląda się swoim paznokciom. Zaraz jednak spojrzał na mnie z zainteresowaniem.- Wróciło dziecko. Tylko już nie takie samo. Straciło wygląd małego aniołka, wyglądało bardziej jak pospolity człowiek. Zamiast .ogromnej mocy lodu został ci przerażający i niekontrolowany ogień, domena Eryna. No i odebrał ci nieśmiertelność…
- Jak to? Przecież żyję już półtora tysiąca lat. - Znowu wykrzyknęłam. Od kilku minut słuchałam z szeroko otwartymi oczami.
- Bo moja krew spowolniła twoje starzenie. Bardzo spowolniła. Ale nie zatrzymała. - odparł spokojnie Mrok. - Jesteś bardziej ludzka, niż twoi wspaniali rodzice, Theo. Masz w sobie zło, dużo zła. Większość z Eryna, trochę pewnie ze mnie. Tylko od ciebie zależy, czy je wykorzystasz…
- Kłamiesz! - Stwierdziłam niepewnie.
- No cóż, nie będę się z tobą kłócił. Fakt faktem, że jesteśmy teraz rodzinką. A co do twoich kolejnych odwiedzin…
- Już nigdy mnie tu nie zobaczysz! - Powiedziałam odwracając się już do wyjścia.

Sorry za spóźnienie///Annie