niedziela, 29 listopada 2015

12

Mavis wyglądała z początku na zdezorientowaną, popatrywała to na ojca to na matkę. Po chwili jednak znowu zagryzła wargę, jakby sobie o czymś przypomniała.
- Skoro tak na to nalegacie, muszę się zgodzić. Jesteście Strażnikami, macie do tego prawo. Ale czy to na pewno dobry pomysł? Czemu wasza córka ma się nim zajmować? Nie zasługuje na to.
Kompletnie nie wiedziałam o czym mówi Mavis, rodzice mieli twarze jak maski z kamienia, lekko poszarzałe, ale nieustępliwe i władcze, a sama ciotka zdawała się ekstremalnie niepewna siebie.
- Nie wiesz o czym mówisz, Mavis. To bardzo ważne, aby Theo go poznała. Nalegam, abyś zaprowadziła nas tam teraz. – Powiedział tata spokojnie. Zupełnie nie słychać było w jego głosie prośby, tylko jakąś twardą, napiętą stanowczość. Jakby mówił to wbrew sobie, ale musiał wykuć te zdania na pamięć, by teraz ich użyć. Na twarzy ciotki pojawił się grymas, ale już nic więcej nie powiedziała. Pokazała nam tylko, żeby iść za nią. Zauważyłam, że rodzice złapali się za ręce, a piękna twarz matki jest ściągnięta napięciem.   


W milczeniu dotarliśmy do głównego hallu. Stąd Mavis poprowadziła nas do jedynych prowadzących w dół, szerokich schodów. Zdawało się, że trochę się już rozluźniła, bo znowu podjęła opowieść o jej fantastycznej szkole.
- Teraz schodzimy na stację uczniowskiej kolejki podziemnej. Jeździ  po całej wyspie, ale jest przeznaczona tylko dla naszych studentów. Będziesz nią codziennie przyjeżdżać na treningi, no i pewnie będziesz nią też jeździła do Twierdzy. Zaraz zobaczysz, która to stacja.
Nie słuchałam jej zbyt uważnie, bo byłam pochłonięta   podziwianiem przepięknej stacji metra. Całe sklepienie było przeźroczyste, a przez szybę mogliśmy obserwować uczniów krzątających się na górze. Niewyraźne sylwetki ludzi w białych kitlach krążyły wokół czegoś, co z naszej perspektywy wyglądało jak dno olbrzymiego garnka. Najlepiej widoczne były podeszwy butów udające się tam i z powrotem, jak mrówki. 
- To chyba prototyp Moovera 290, maszyny do teleportacji. – Rzuciła Mavis, a ja wessałam szybko powietrze. Teleportacja? Ta szkoła naprawdę mi się spodobała. Wreszcie musiałam odkleić wzrok od niesamowitego widoku laboratorium nad naszymi głowami i skupić się na wsiadaniu do, wyglądającej na supernowoczesną, kolejki, która nie miała dachu.  Zwróciłam przy tym uwagę na inne elementy wystroju stacji. Oświetlały ją wiszące na stalowych kinkietach mocne jarzeniówki, ściany, zrobione z wybielonych cegieł, przywodziłyby na myśl szpital, gdyby nie były potwornie pogryzmolone różnokolorowymi pisakami. Napisy  wnosiły w to surowe wnętrze odrobinę chaosu i ciepła, więc efekt był całkiem ciekawy i estetyczny. Zanim kolejka ruszyła zdołałam przeczytać tylko wielkie „Stark na prezydenta” napisane na jaskrawo- czerwono i jakieś niebieskie obliczenia, które nic mi nie mówiły. Mavis, która wciąż chyba czytała mi w myślach, pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Uczniowie często wpadają podczas podróży na różne genialne pomysły, które postanowili zapisywać na tych beznamiętnych ścianach. Oprócz tego, że wygląda to ładniej, zawsze możesz wrócić do swojego pomysłu i nigdy nie musisz się martwić, że go zapomnisz, tylko dlatego, że nie miałeś kartki! Bardzo się cieszę z tej inicjatywy, bo osobiście nie znosiłam  stacji naszego metra, którą oczywiście projektowali architekci TARCZY, no bo jakżeby inaczej… - Ciotka ciągnęła swoje długie wywody i narzekania, ale ja wolałam patrzeć przez przeszklony  dach tunelu na migające drzewa nad nami. Wjechaliśmy w dżunglę porastającą dalszą część wyspy. Gąszcz był tu tak gęsty, że często nie można było zobaczyć nieba, tylko zielone sklepienie liści. Na szklanym dachu tunelu kolejki  siadały  jakieś stworzenia, które, wystraszone hałasem pociągu, czmychały w mgnieniu oka. Postanowiłam, że przy najbliższej okazji pójdę do lasu i trochę się porozglądam. Idąc szlakiem szklanego szybu na pewno bym się nie zgubiła.
Jechaliśmy dosyć długo, dłużej niż z lotniska do Akademii. Wyspa musiała być rozleglejsza, niż to się wydawało ze statku. Nagle pociąg zaczął gwałtownie zjeżdżać i po chwili znaleźliśmy się w oceanie.
- Niesamowite! –Wykrzyknęła mama, wpatrując się w przepływające nad naszymi głowami ławice rybek. Wyglądało na to, że rodzicom humor też się poprawił.  Wdrapałam się na jedno z siedzeń i nie mogłam oderwać wzroku od fantastycznego podwodnego świata. Ryby łypały na nas podejrzliwie, niektóre z nich uciekały. Minęliśmy wielką ośmiornicę odpoczywającą na szkle, a potem jeszcze większego rekina, który spokojnie przepływał obok. Na szczęście, kolejka jechała spokojnym tempem, a my byliśmy jedynymi pasażerami, więc mogliśmy spokojnie podziwiać te cuda. Po chwili metro zwolniło.
- To tutaj!  - Zawołała na nas Mavis. Byłam ciekawa co też jeszcze zobaczę na tej wyspie, więc z ochotą wysiadłam na podwodny przystanek. Ten jednak nie był taki ładny, jak poprzedni. Ściany zrobione były z szarego betonu, ciężkie lampy rozświetlały niebieski półmrok rzucany przez oszklony dach, a na środku każdej ściany wisiała ogromna, czerwona syrena alarmowa. Zauważyłam, że z każdego rogu czujnym okiem śledzi nas malutka kamera. Napis nad wąskimi schodami brzmiał „Stacja końcowa. Twierdza więzienna”. Więzienie?  Dlaczego mnie tu zaprowadzili?
Ojciec znowu złapał mamę mocno za rękę, a mnie położył dłoń na ramieniu. Cała swoboda i radość z przejażdżki ulotniły się w mgnieniu oka, a zastąpiło je dziwne napięcie. Nad stacją znowu przepłynął ogromny rekin.


- Jack, Elso, Theo. – Mavis oddała nam więzienne identyfikatory. Nasz milczący przewodnik używał ich, aby przeprowadzić nas przez wszystkie, groźnie wyglądające zabezpieczenia. Każde następne było gorsze i zabijało w czasie krótszym niż sekunda. Gdy wreszcie ubrany w pogrzebowy garnitur potwór bez twarzy wyłączył zakamuflowany w ścianie laser strzelający promieniami jakiegoś magicznego kryształu, jak zrozumiałam z opowieści ciotki, pozostało nam tylko przejście kilku zakratowanych drzwi. Ostatecznie wszyscy stanęliśmy niezdecydowani na progu długiego, białego, jasno oświetlonego pomieszczenia.
 Pod  ścianami stały cele, które nie miały ścian. Zamrugałam i przyjrzałam im się jeszcze raz. Dopiero po chwili wpatrywania się dostrzegłam zafalowania powietrza, które układały się w spore prostokąty. Przypomniałam sobie, że Mavis wspominała o ogromnym wykorzystaniu pola siłowego i sekretnych środków ostrożności, które zakładała TARCZA, a których nawet ona nie znała.  Niedługo dokładnie widziałam już zarysy ścian cel, moje oczy nauczyły się wyłapywać zakrzywiony obraz, który powodowało pole. Po środku pomieszczenia wybrukowano innymi kaflami ścieżkę i aby jeszcze podkreślić jej położenie, długie okno w suficie, wychodzące na chłodne wody oceanu,  leżało dokładnie równolegle do niej.
- Każda cela ma własną toaletę i różne wygody. – Zaczęła cicho ciotka. – Są bardziej luksusowe, niż niektóre mieszkania akademickie. Nie wiem, czemu TARCZA tak wymyśliła. Ja osobiście skorzystałabym z lochów. Cóż, jednak to Nick Fury ma główny nadzór nad więzieniem…
Ruszyliśmy po ścieżce. Cele z przodu były zupełnie puste. Wszystkie nowocześnie umeblowane, połączenie sypialni, gabinetu i salonu. Każda z nich była dokładną kopią poprzedniej. Gdy dotarliśmy do połowy pomieszczenia dostrzegłam wreszcie niewielką postać w rogu jednej z cel.  Niski, pucułowaty mężczyzna siedział przy biurku i zawzięcie kreślił coś na kartce. Na jego głowie wyrastały dziwacznie porozrzucane kępki rudych włosów, a z ust wychylał się język. Ubrany był w biały, jednoczęściowy kostium. Mavis nie zamierzała nam przedstawiać więźniów, więc nie miałam pojęcia kim może być i jakie były jego winy. W tym momencie nie wyglądał specjalnie groźnie.
W następnej elektrycznej klatce było zupełnie pusto. Jedyną rzeczą, która zdawała się zaburzać porządek celi był leżący na stoliku kapelusz. Prosty, lekko poszarpany, czarny melonik z ogromną soczewką na czole. Soczewka lśniła złowrogim, czerwonawym blaskiem.
Po drugiej stronie na fotelu siedział starszy człowiek. Czytał gazetę zupełnie nas ignorując. Na jego biurku stał kubek z napisem „Profesor Callahan jest najmądrzejszy”.  
Nagle ciotka się zatrzymała. Zajrzałam zza pleców mamy w głąb celi. Na krześle, nienaturalnie prosto, siedział, patrząc na nas, mężczyzna. W pierwszej chwili wydawał się zupełnie normalny – ubrany w czarną koszulę, czarne spodnie i buty, z gładko zaczesanymi do góry, czarnymi włosami. Po chwili zaczęłam jednak dostrzegać szczegóły, które odróżniały go od zwykłych ludzi.
Miał ziemistą, szarą skórę. W podłużnej, kościstej twarzy lśniły niebezpiecznie czarne oczy, pozbawione rzęs i brwi. Niezwykle wąskie wargi wykrzywiły się w lekkim uśmiechu na nasz widok, tak jakby się nas spodziewał. W długich palcach trzymał czarny rzemień, na który nawlekał kilka koralików.
Jego cela zdawała się być ciemniejsza niż poprzednie, jakby pogrążona w półmroku. Gdy się do niej zbliżyliśmy, poczułam się niepewnie i niedobrze. Miałam ochotę stąd odejść. Sądząc po minach moich rodziców oni pragnęli tego jeszcze bardziej. Schowałam się za plecami ojca, tak aby pozostać poza polem widzenia więźnia.
- Proszę, proszę. Cóż za niespodzianka. Państwo Frost. 

niedziela, 22 listopada 2015

11



- Objąć nadzorem? To znaczy? – Zapytał tata. Mavis westchnęła z niechęcią
- Właściwie, jest to równoznaczne z zamknięciem w więzieniu. Niestety musiałam się na to zgodzić, choć wcale nie jest mi to na rękę. Jednak są to rzeczywiście środki ostrożności. – Stwierdziła ciotka na widok uniesionych brwi moich rodziców. – Gdyby ktoś opuścił naukę przed ustabilizowaniem mocy mógłby narazić wiele osób na niebezpieczeństwo. Pamiętajcie, że tutaj jeszcze bardziej uwalniamy moc, aby móc swobodnie z niej korzystać i gdyby ktoś poprzestał na tym etapie, mogłoby to się skończyć tragicznie. – Przerwała na chwilę. - Co do zajęć… Będziesz uczyła się podstaw inżynierii nadnaturalnej, astronomii, historii, medycyny i etyki. Głównie jednak będziesz skupiała się na swojej mocy, którą będziesz rozwijać i uczyć się kontroli, na różne sposoby i z różnymi trenerami. - Będę czymś w rodzaju… czarownicy? 
- To nie Hogwart, a my nie uczymy magii. Moc lub nadnaturalne zdolności to mutacje genetyczne. My po prostu je stabilizujemy. Zresztą nie nauczysz się tutaj władania wodą czy powietrzem, jeśli władasz ogniem. – Stwierdziła ciotka sucho, ale po chwili zrzuciła maskę biurokraty i nachyliła się w naszą stronę, podniecona. – Wszyscy są ciekawi, jak Ci pójdzie! Nigdy nie mieliśmy ognistej, a żywioły są w ogóle rzadkimi darami. Dotychczas było u nas tylko dwóch władających wodą, jeden ziemisty, a teraz jest Coco na drugim cyklu, która ma powietrze.
- A jakie zdolności mają inni uczniowie? – Zapytałam. Spotkam tylu ludzi podobnych do mnie, którzy będą rozumieli moje problemy!
- Och, najwięcej mamy geniuszy- wynalazców, matematyków, astronomów… oraz supersiłaczy . Jeśli chodzi o obdarzonych mocami, jest dużo mniej. Kilku z telekinezą, dwie bliźniaczki potrafią naginać rzeczywistość, dziewczyna z polem siłowym i niewidzialnością, superszybkość ma dwóch chłopaków – wyliczała na palcach i zastanawiała się. Zrobiłam wielkie oczy, nie sądziłam, że jest ich aż tak wielu. – jest na pewno ktoś z telepatią i wpływaniem na umysły ludzi, Pati potrafi kontrolować wszystko wewnątrz organizmu człowieka, będzie lekarką. Kogoś mi brakuje… A, rozpad na molekuły, to Nicla, Włoch.
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Mavis grzebała w jakichś papierach. Ja siedziałam zamyślona i lekko wstrząśnięta tymi informacjami. Ludzie mieli fantastyczne moce, nie jakiś głupi talent do pożarów. Czym tu się podniecać, mając za znajomych władców pola siłowego lub znających się na telepatii. Będę najsłabsza w całej szkole, ale przynajmniej zobaczę cuda. Z rozmyślań wyrwała mnie Mavis, która wyszarpnęła wreszcie jakieś dokumenty ze stosu piętrzącego się na jej biurku.
– Na początku zaczynasz treningi indywidualne, dostaniesz swojego głównego mentora. Sprawdzimy ile już umiesz i jak wielką masz moc. Następnie zaczniesz treningi z innymi uczniami. Co jeszcze… - Przebiegła wzrokiem trzymane w dłoni pismo, a ja poczułam, że od kiwania głową na znak, że uważnie słucham, boli mnie kark. – Ach, no tak. Każdy uczeń otrzymuje swojego partnera. Partnera do nauki, ćwiczeń, ale najważniejsza funkcja partnera to bezpieczeństwo. Mamy tak wielu uczniów, których cykle nauki się mijają, że nie umiemy wszystkich kontrolować, a w świecie nadprzeciętnych i potworów czyha wiele niebezpieczeństw. Musicie się z partnerem zobaczyć co najmniej dwa razy dziennie. Jeśli byś zauważyła brak swojego partnera, musisz to natychmiast zgłosić. Partnerów dobieramy tak, aby ich cykle edukacji się pokrywały. Twoim jest Leonard Aren…
- Leonard? – Niespokojnie poruszyła się mama. Ciotka podniosła na nią wzrok ze zdziwieniem. – Tak miał na imię syn Anny.
- Przecież on nie żyje od wielu wieków, Elso. – Tata położył jej dłoń na ramieniu, a mama zrobiła głupią minę.
- Jasne. Przepraszam. Po prostu to stare imię. Dawno go nie słyszałam. Chyba mam paranoję. – Powiedziała, przykładając dłoń do czoła. Ciocia wzruszyła ramionami i kontynuowała.
- Sądzę, że Twój partner ma jednak tylko 17 lat. On również dopiero do nas przybył i jego też przyjęliśmy mimo zbyt młodego wieku, bo zrobił podobno niemałe spustoszenie na wyspach Wielkanocnych.
- A jaka jest jego moc? – Zapytałam, zaciekawiona.
- Potrafi dowolnie zmieniać wygląd. Nie wiem, jak można tym zrobić spustoszenie na jakiejś wyspie. W każdym razie za jakiś tydzień zostaniecie razem ulokowani w którymś z naszych mieszkań akademickich.
- Razem? To znaczy… chłopak z dziewczyną? – Zapytała mama nerwowo. Mavis skrzyżowała ramiona.
- Pozwalamy naszym uczniom na mieszkania koedukacyjne, bo są to dorośli ludzie. Nigdy nie mieliśmy żadnych skarg, a to bardzo ułatwia relacje partnerom, bo nie muszą się poszukiwać po całej szkole. Mogę to zmienić, jeśli chcecie, ale wydaje mi się, że Theo jest chyba wystarczająco dojrzała. To naprawdę bezpieczne. Zresztą dla Theo jest przewidziane mieszkanie w czwórce.– Pokiwałam głową, ale mama wciąż miała niepewną minę. Ciocia uśmiechnęła się pod nosem. – Tak jak mówiłam, macie tydzień. Do tego czasu możecie się pożegnać za wszystkie czasy. Odwiedziny są co trzy miesiące, ale wy pewnie nie będziecie…
- To świetnie! – Przerwał nagle tata, rzucając Mavis ostrzegawcze spojrzenie. Może myślał, że tego nie zauważyłam, ale ciotka natychmiast zamilkła, przygryzając wargę.
- Jutro będziesz miała okazję poznać swojego mentora i partnera, zaczniesz też pierwsze zajęcia.
- Jutro? – Zdziwiłam się, patrząc podejrzliwie na rodziców. Wiedziałam, że coś ukrywają. – Przecież już jest koniec roku!
- U nas nie ma roku szkolnego, każdy ma swój własny cykl. Szkoła działa, póki nauczyciele są wolni i nie są wzywani do żadnych misji, więc również w wakacje. Powinnaś skończyć swój pierwszy cykl dokładnie dzisiaj w przyszłym roku. Przed następnym cyklem masz cztery miesiące wakacji. No! – Ciotka rozłożyła dłonie i odetchnęła. – Teraz wiecie już wszystko! Przygotowaliśmy dla was mieszkanie w miasteczku potworów, mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza. Mieszkają tam również ludzie, więc są tam normalne sklepy.
- To wspaniale, Mavis. – Powiedziała mama, ale choć ja i ciotka już zbierałyśmy się do wyjścia, rodzice ani drgnęli. Spojrzałyśmy na nich zaskoczone. Mama utkwiła świdrujący wzrok w cioci. – Jest jeszcze jedna sprawa, o której ci pisaliśmy.

niedziela, 15 listopada 2015

10


- Kochanie! – Zawołała mama. Znów miała ten dziwny, smutny uśmiech, który widziałam od wczorajszego wieczora. – Mamy informację, że nikomu nic się wczoraj nie stało. Jedyną zaginioną jest Theo Frost.


- Kojarzysz taką? – Zażartował tata. On natomiast wyglądał zupełnie normalnie. Potrząsnęłam głową i się uśmiechnęłam. Znowu mogłam mieć trochę lżejsze serce. – Patrzcie, zniżamy się!


Trzymając kurczowo rękę taty wyjrzałam za burtę i poczułam, że robi mi się niedobrze. Statek w zawrotnym tempie przebijał się przez chmury i z każdą sekundą lepiej widać było ziemię poniżej. Gdy po chwili widziałam już poszczególnych ludzi krzątających się na niewielkim lotnisku, poczułam że to już dla mnie za wiele i odwróciłam się przodem do ojca. Na szczęście statek nie spadał dziobem w dół, bo choć, co było bardzo dziwne, nie czuć było żadnego powiewu, z pewnością byśmy wypadli. Statek lekko opadał, aż nagle gwałtownie zahamował. Wpadłam na tatę, a potem chwiejnie, prowadzona przez rodziców, ruszyłam z nimi do trapu. Bardzo chciałam pozbyć się mdłości i dotknąć stopami ziemi.


Nasz statek wyglądał na pasie startowym bardzo dziwnie, ale najwyraźniej wszyscy byli tu przyzwyczajeni do tego widoku. Wylądowaliśmy na sporej wyspie.


Pozornie nic nie wyglądało tutaj na miejsce zgromadzenia ludzi obdarzonych jakimiś wyjątkowymi zdolnościami. Po lotnisku krzątali się zwyczajnie ubrani pracownicy, a na pobliskiej plaży dostrzegłam bar i opalających się wczasowiczów. Jednak, po bliższym przyjrzeniu się, można było dostrzec, że pracownicy lotniska to nie zwykli ludzie. Kilku z nich z pewnością było zombie. Inni wydawali się mieć czułki lub też macki? Doszliśmy wspólnie do wniosku, że Mavis zatrudniła wszystkich gości hotelu Transylwania. A że jej gośćmi były tylko potwory…


Nasze walizki zostały wyjęte z kajuty i gdy już byliśmy gotowi, mogliśmy ruszyć na spotkanie z ciotką. Bardzo uprzejmy kościotrup zaprosił nas do swojej taksówki. Potwory nie robiły na mnie wrażenia, bo widziałam je już w życiu parę razy. Ludzie opowiadali sobie o nich różne, przerażające historie, dlatego musiały się ukrywać. W rzeczywistości większość z nich była dobrymi, porządnymi obywatelami i takie miejsca jak Hotel Transylwania były dla nich jedynymi ostojami. Teraz Mavis zorganizowała dla nich całą wyspę i nawet dała pracę.


Przejeżdżając przez rajski las czułam wzbierające we mnie lekkie zdenerwowanie. Chciałam pokazać się od jak najlepszej strony w nowej szkole. Rodzice zdawali się być zupełnie spokojni i wypytywali o mijane miejsca.


- Tutaj mieszkamy, to miasteczko dla potworów i pracowników. – Wskazywał kościotrup białą ręką. Miasteczko było niezwykle urokliwe, pełne parków i małych sklepików. Jeden z plakatów reklamowych na sklepie „Wilk&łak” głosił „ Świeży mózg prosto od krowy!” i „ Mięso z larwami w najniższej cenie!”. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, co jedzą potwory. Będę musiała się tu przejść. Dotarliśmy już jednak dalej, do dzielnicy, w której przeważały długie bloki, szyldy klubów i knajpek. - To dzielnica akademicka. Zaraz za tym zakrętem jest Akademia. A, to panienka na studia? – Zapytał taksówkarz, rzucając pustym oczodołem na mnie. Pokiwałam głową. – No, to dobrze panienka trafiła! Tutaj są najlepsi nauczyciele, a studenci tacy pomocni! I wybudują co trzeba i nawet ulepszą. Wiecie państwo, ta wyspa to istny raj. Mój mały jak zobaczył, że tu jest plaża, to szkołę chciał rzucić i tylko tam siedzieć, ale matka by mu nie pozwoliła, to jest twarda kobieta - sam wapń i kości …- Wywody kościotrupa przerwał nasz okrzyk zachwytu. Zza szarych budynków akademików wynurzyła się Akademia.


Budynek był zniewalający. Całkowicie nowoczesny, a jednocześnie przypominał pałac. Front, cały szklany, ukazywał wewnętrzny hall. Ponad drzwiami wisiał ogromny emblemat szkoły, czyli księga, z której wyrastała roślinka. Okna lśniły w słońcu i oślepiały swoim blaskiem. Po obu stronach wysuniętego frontonu znajdowały się skrzydła szkoły. Były zbudowane z cegły i polerowanego drewna. W ogromnych oknach migały sylwetki uczniów. Szkoła była długa i szeroka. Przed nią znajdował się wygodny podjazd, a wokół otaczały parki i boiska. Cała powierzchnia należąca do Akademii musiała mieć z pewnością kilka hektarów. W miarę zbliżania się można było dostrzec coraz więcej szczegółów kunsztownego wykończenia posiadłości. Niewidoczna z daleka ukazała nam się również okrągła wieżyczka schowana za drzewami. Prowadził do niej oszklony korytarz. Nie mogłam uwierzyć, że będę się uczyć w takim miejscu.


Zjeżdżaliśmy ze wzniesienia, z którego mogliśmy przyglądać się zbliżającemu się budynkowi i jego terenom. Główna droga kończyła się dokładnie przed drzwiami Akademii. Kilka mniejszych odnóg prowadziło głębiej w las porastający całą powierzchnię wyspy.


- No, nasza Akademia to piękne miejsce. Czy pomóc państwu z bagażem? – Zapytał kościotrup gdy dojechaliśmy na miejsce.


- Dziękuję, Danny. Teraz ja się nimi zajmę. – Uprzedził nas miękki głos i spostrzegliśmy stojącą za nami ciotkę. Przywitaliśmy się z ogromną radością, bo powiedzonko „Nie widziałyśmy się wieki” odnosiło się do nas dosłownie. Ciotka była wysoką, niezwykle chudą kobietą. Blada cera i lśniące w uśmiechu, długie kły zdradzały, że jest wampirzycą. Miała nieziemsko wielkie oczy, które, właściwie, zdawały się być trochę za duże do jej drobnej, szpiczastej twarzy. Czarne włosy spinała w kok i w połączeniu z eleganckim uniformem, wyglądała na prawdziwą dyrektorkę. Szczególnie czule powitała mamę, która znała jeszcze jej matkę i niegdyś bardzo jej pomogła.


Mavis odprawiła Danny’ego, po czym zaprosiła nas do środka. Hall był ogromny i niezwykle jasny, przez słońce wpadające przez oszkloną ścianę. Rozchodziły się stąd schody i przejścia na różne piętra. Wszystko, począwszy od schodów po eleganckie kanapy stojące tu i ówdzie pod ścianami, przywodziło na myśl przedsionek siedziby wielkiej korporacji. Dwóch zombie zabrało nasze walizki .


Mavis prowadziła nas przeróżnymi korytarzami, a ja zastanawiałam się, ile czasu zajmie mi załapanie planu tego budynku. Ciocia, jakby czytając w moich myślach, spojrzała na mnie figlarnie.


- Nie martw się, Theo! Nie jest tak źle, jak wygląda. Już po miesiącu będziesz znała wszystkie korytarze na pamięć, zobaczysz! Tutaj są nasze laboratoria. Będziesz miała treningi z doktorem Bannerem i Panem Starkiem. Na drugim piętrze są sale… - Przerwał jej gwałtowny huk i entuzjastyczne śmiechy zza drzwi do jednego z laboratoriów. Energicznym ruchem otworzyła drzwi i zajrzała do klasy.


- Panie Stark! Bardzo proszę nie testować wynalazków na uczniach! Zdejmij to, Suzy! Panie Stark! – Krzyknęła, gdy znowu rozległy się śmiechy. – Będę musiała wezwać Nicka Fury’ego!


Na tę groźbę w klasie rozległo się „ooch”, po czym Mavis zatrzasnęła drzwi, kręcąc głową.


- Pan Stark jest bardzo ambitny i trochę niezdyscyplinowany. – Wyjaśniła moim zdumionym rodzicom. Sama nie wyglądała wcale na zdenerwowaną, na jej twarzy błąkał się uśmiech. Poczułam, że zaczyna mi się to coraz bardziej podobać. Przeszliśmy przez oszklony korytarz, który, jak wcześniej zauważyłam, prowadził do wieżyczki ukrytej w drzewach. Wkrótce Mavis otwarła przed nami ciężkie, dębowe drzwi. – Och, mój gabinet.


Weszliśmy do okrągłego pomieszczenia, w którym znajdowały się dwa dębowe biurka, fotele i pozamykane szafki. Z pewnością znaleźliśmy się w wieżyczce. Gabinet wyglądał zupełnie inaczej niż reszta szkoły; nie był jasny, a ceglane ściany pomalowano na ciemne kolory. Wszędzie pozapalane były świece, więc nastrój gabinetu był raczej ponury, jak w grobowcu. Mavis wciągnęła z ekstazą lekko zatęchłe powietrze.

- Ta część szkoły należy prawie całkowicie do mnie, więc urządziłam ją tak, aby przypominała mi nasz dawny hotel. Gabinet dzielę tylko z drugim dyrektorem, którego nie ma prawie cały czas. Na górze jest moje mieszkanie. Jak tylko objaśnię wam wszystko o szkole i ulokuję w wygodnym miejscu, to musicie do nas wpaść na filiżankę krw… kawy, oczywiście! – Mavis dostojnie usiadła za jednym z biurek, a nam wskazała fotele. – Zacznijmy. Theo, masz wielki dar. Niestety, dar ten trochę cię przerasta. Po to właśnie jest ta szkoła. Będziesz, co prawda, najmłodsza, bo do Akademii przyjmujemy zazwyczaj od osiemnastego roku życia, jak człowiek jest już w pełni dojrzały. Twoja sytuacja wygląda jednak inaczej, bo jesteś nieśmiertelna i wzięliśmy to pod uwagę. Sama wiem jaka byłam, gdy miałam 116 lat i te dwa lata nie zrobiły dla mnie większej różnicy. – Zrobiła tu pauzę, mrugając do mnie przyjaźnie. Powstrzymałam się więc od komentarza, że mam za sobą tysiąc sześćset lat. –Szkołę tę pomogła mi utworzyć międzynarodowa organizacja TARCZA, która ma na swoim koncie program AVENGERS. To właśnie między innymi członkowie tej grupy uczą w naszej szkole, a Nick Fury, dowódca, jest drugim dyrektorem. Zasady w Akademii są proste: ilość uczniów na danym treningu zależy od nauczyciela. Przed każdym tygodniem otrzymujecie plan, na które treningi macie się stawić. Często na treningach będziesz tylko pomagać innemu uczniowi, bo uznajemy to również za pewną praktykę i ćwiczenie obchodzenia się z mocą. Jeśli zadeklarujesz chęć uczenia się u nas musisz ukończyć edukację, w przeciwnym razie TARCZA ma prawo pozbawić Cię mocy lub nawet… objąć nadzorem.

niedziela, 8 listopada 2015

9





Statek, na który wsiedliśmy był równie zagadkowy jak zielone, portowe miasto; wyglądał jak miniaturowy titanic, tylko po obu jego stronach znajdowały się złożone płasko arkusze metalu, a zamiast żagla wśród kominów kręciła się kula, przypominająca globus. Nieufnie wsunęłam się po trapie za rodzicami, którzy beztrosko zostawili naszego niedawno kupionego vana przy ciemnozielonym krawężniku. Załoga składała się zaledwie z trzech osób, które krzątały się w ciemnościach nie potrzebując najwyraźniej żadnego oświetlenia. Znowu powiał zimny wiatr od strony zamglonego oceanu poruszając rosnącymi w pobliżu drzewami. Zadrżałam. Pled, który wyczarowała mama był lodowaty. Ojciec gdzieś zniknął i stałyśmy z mamą bezradnie na drewnianym pokładzie. Wreszcie jego białe włosy zamajaczyły w mroku.


- Kajuty są gotowe. Chodźcie.


W środku statek był dużo większy niż wyglądał z zewnątrz. Tata prowadził nas po wykładanych dywanami korytarzach. Żółte światło raziło mnie, bo zdążyłam przyzwyczaić się do srebrnego światła księżyca. Wciąż czuć było między nami napięcie, kiedy układaliśmy walizki pod kojami.


- Co to za miejsce? - zapytałam, gdy poczułam, że statek rusza. Nie mogli ciągle mnie ignorować w tej małej przestrzeni.


- Szmaragdowe miasto. - Odparła mama krótko. Poczułam, że wzbiera we mnie gniew. Wciąż nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Kary? Jakiegoś uleczenia? Musieli mieć powód by traktować mnie tak ozięble, a ja nawet nie wiedziałam, o co im chodzi. Oczywiście, że czułam się winna i żałowałam pożaru szkoły, ale po szesnastu wiekach chyba powinni się do tego przyzwyczaić. Nie przypominałam sobie, żeby po innych niekontrolowanych wybuchach mocy tak z nimi było. Zawsze próbowali mnie uczyć panowania nad mocą, ale nigdy nie karali mnie za to na serio. Matka dobrze wiedziała co przeżywam, bo sama w dzieciństwie była zamknięta w swoim pokoju jak w klatce, przez swoją moc. Była księżniczką i dwa razy prawie zamordowała swoją siostrę. W dzień kiedy została koronowana na królową po raz pierwszy od 10 lat wyszła ze swojego pokoju, po czym od razu musiała wiać w góry, bo wszyscy nazwali ją potworem. Ciężko miała w życiu, ale udało jej się z tego wyjść. Może i miała nadzieję, że ze mną też tak będzie, ale ja, póki co, zawodziłam. Cóż, nie miałam za bardzo dla kogo się poświęcać ani nic, co pozwoliłoby odblokować to coś w moim mózgu i raz na zawsze skończyć z rękawiczkami i sianiem ognia wokół mnie.


W mojej głowie pojawiał się dokładnie taki potok myśli, które zalewały mnie goryczą i smutkiem. Moje ręce zrobiły się niebezpiecznie ciepłe.


- Zamierzacie dalej tak się zachowywać? Niczego mi nie wyjaśnicie? Podróżujemy już całą noc, a ja nie wiem co się dzieje! Gdzie jedziemy? Uciekamy? Ja nie chciałam... - Niespodziewanie poczułam, że w oczach stają mi łzy bezsilności, a przez głowę przemknęło mi wspomnienie płonącej szkoły. - Oni mnie oszukali... Ja nie umiem nad tym panować...


Mama wstała gwałtownie i mocno przytuliła mnie do siebie. Łzy płynęły po moich policzkach już niepowstrzymanie, mocząc jej jedwabną bluzkę. Tata zamarł z ręką na walizce.


- Właśnie dlatego musimy jechać. Nadszedł czas, żebyś się naprawdę nauczyła kontroli. Jedziemy do nowej szkoły. - Wyszeptała delikatnie mama.


- Nowej szkoły? - Zapytałam tak zaskoczona, że zapomniałam o płaczu. Nie spodziewałam się po zachowaniu rodziców, że zamierzają zapisać mnie po prostu do innej szkoły. Myślałam, że spotkają mnie poważne konsekwencje, bo ojciec miał ciągle taką zaciętą minę.


- Prowadzi ją twoja ciotka, Mavis. Co prawda przyjmuje na naukę dopiero po ukończeniu 18 lat, ale ciebie przyjmie wcześniej. W tej sytuacji nie możesz dłużej czekać. - Odparła spokojnie mama, patrząc na mnie badawczo. Ja, nie wiedząc za bardzo jak zareagować, podrapałam się po głowie.


- Ciotka Mavis? Ostatnio widziałyśmy się chyba z trzy wieki temu… Nie wiedziałam, że prowadzi szkołę. – Ciotka była wampirzycą i też była nieśmiertelna, ale rzadko się widywałyśmy, bo rodzice nie przepadali za jej domem, w którym był hotel dla potworów.


- Bo otwarła ją dopiero kilkanaście lat temu. To szkoła, do której przyjmują ludzi takich jak my. Nie wiedziałaś, ale poza Strażnikami, na świecie jest bardzo wielu obdarzonych mocami ludzi. Dla mnie samej było zaskoczeniem tylko poznanie taty, myślałam, że jestem sama na świecie. – Powiedziała mama odpowiadając na moje zdumione spojrzenie i uśmiechając się. – I nie wyobrażam sobie całej wyspy zamieszkanej, jak to oni nazywają, nadprzeciętnymi.


Zdumienie i dezorientacja ustąpiły podejrzliwości. Coś przede mną ukrywali.


- Więc dlaczego byliście tacy oschli całą drogę? Skoro to tylko szkoła…


- To nie tylko szkoła. To życie. – Wpadł mi w słowo tata, który również do nas podszedł. Nagle zwiesił głowę. – My z mamą po prostu boimy się. W tej akademii mieszka się w akademiku, my będziemy daleko i nie wiemy czy sobie poradzisz. - Powiedział dziwnie smutno, a gdy już miałam jakoś go pocieszyć i zapewnić, że nic mi nie będzie, niespodziewanie złapał mnie wpół, rzucił na koję i zaczął łaskotać jak szalony, jakbym miała wciąż jeszcze pięć lat. Co chwilę wykrzykiwał:


- Zostawisz żelazko na gazie! Nie nakarmisz kota! Nie zamkniesz okna w deszcz! Co to będzie! – I tym podobne, a ja wraz z mamą zaśmiewałyśmy się do łez. Poczułam ogromną ulgę, gdy szłam wreszcie spać i atmosfera była zupełnie normalna. Niestety wciąż podejrzewałam, że to wcale nie był prawdziwy powód ich zmartwień, a wybuch łaskotek był tylko tymczasowym zatuszowaniem sprawy. Nie miałam jednak już siły się nad tym zastanawiać, bo byłam tak kompletnie wykończona, że zdążyłam tylko raz jeszcze melancholijnie przypomnieć sobie płonącą szkołę, po czym nawet nie poczułam, że już śpię.












Sen, jak zwykle, miałam kamienny. Prawdopodobnie powinny męczyć mnie koszmary pełne zawalających się na mnie płonących szczątków i tym podobne, ale ja, bezduszni ca, nadkładałam widocznie podświadomie mój wypoczynek ponad rozpamiętywanie błędów. Mimo to, gdy rano się obudziłam i leżałam jeszcze przez chwilę w łóżku, zaczęłam intensywnie rozmyślać nad dziwacznymi radami Domi, spiętymi rodzicami, ale przede wszystkim o mojej nowej szkole. Spałam tylko parę godzin, a jednak już czułam, że mam jaśniejszy umysł i mogę lepiej wyobrazić sobie akademik pełen takich jak ja. Nie była to zbyt radosna perspektywa. Byłam też ciekawa kto będzie tam uczył i przede wszystkim – czego i jak. Próbowałam sobie jakoś to wszystko wyobrazić, lecz wciąż pozostawało wiele pytań bez odpowiedzi, postanowiłam więc się przewietrzyć i zwiedzić trochę ten zagadkowy statek. Rodzice musieli opuścić kajutę wcześniej. Pewnie pracowali, bo ostatnio Strażnicy urządzali sobie małe sesje przed skypem (ulepszonym oczywiście przez Mikołaja) i naradzali się nad jakimiś tajemniczymi sprawami. Nie było to wcale zbyt dziwne, bo tak czy siak Strażnicy radzili się raz w miesiącu, a wzmożone narady tłumaczyłam sobie zbliżającymi się wakacjami, w czasie których zawsze mieli więcej pracy.


Tak więc, niedługo potem ruszyłam korytarzem prowadzącym na pokład. Gdy wychynęłam spod podłogi poczułam ledwo wyczuwalny powiew świeżego powietrza. Ostrożnie wyczołgałam się na górę i moim oczom ukazał się bezkres błękitu. Nie był to wcale ocean. Statek pruł gładko ponad chmurami. Arkusze metalu, które okazały się skrzydłami, biły miarowo powietrze, napędzane prawdopodobnie ruchem obracającej się pomiędzy nimi kuli.


Poczułam się dziwnie, bo nigdy jeszcze ( w moim jakże krótkim życiu!) nie latałam czymś tak wielkim. Jedyne moje doświadczenia to były przeloty nad miastem na lasce ojca. Miałam ogromną potrzebę złapania się czegoś, gdyż nie czułam się zbyt bezpiecznie na otwartym pokładzie. Na szczęście nie byłam w pobliżu żadnej z burt, bo wtedy na zdziwionych mieszkańców ziemi mógłby spaść deszcz złożony z mojego niedawnego śniadania. Mimo, że byliśmy z pewnością kilka tysięcy metrów nad ziemią, zupełnie nie czuć tu było zmiany ciśnień ani wiatru.


Z całej siły zacisnęłam dłonie wokół jakiejś liny i choć statek był zupełnie stabilny, zakręciło mi się w głowie. Chwiejnie przeszłam kawałek ciągnąc za sobą linę. Nagle, za moimi plecami rozległy się jakieś hałasy i stuki.


- Alarm! Alarm! Ktoś chce zmienić kurs statku! - Wrzasnął jakiś ochrypnięty głos. Odwróciłam się, przestraszona i zobaczyłam, tuż przed moim nosem , mierzący we mnie stalowy hak. Zrobiłam na niego zeza, po czym mój wzrok powędrował do właściciela haka. Był to potężnie zbudowany mężczyzna, z twarzą poznaczoną bliznami. Był ubrany na modłę szesnastego wieku, a długie, czarne, przetykane siwizną loki i spływały mu na ramiona. Ogromny kapelusz z piórami rzucał długi cień na jego twarz, na której malowała się szaleńcza podejrzliwość.


- Co tu robisz wstrętny szczurze lądowy? Chcesz obrabować statek? Czy jesteś może jednym z tych zakamuflowanych ptaków, które plądrują moje skarby? A może jakimś latającym dzieciakiem, który dla zabawy zmienia kurs okrętu? Gadaj, paniusiu! Bo skończysz za burtą tej łajby! – Wrzasnął, przyciskając mi hak do twarzy, a samemu wybałuszając oczy. Powinnam chyba się bać, ale jego mina i kostium raczej mnie rozśmieszyły. Postanowiłam jednak mu tego nie okazywać, z racji bliskości ostrego haka.


- Ja... jestem Theo Frost, pasażer. Nie zamierzam pana okraść ani też zmieniać kursu statku.


- To czego trzymasz linę żagla, co? – Wycedził, lecz wyglądał na zawiedzionego. Odsunął hak od mojej twarzy i dostrzegłam, że był on przytwierdzony do jego ręki. Na boku dostrzegłam wygrawerowany wielki napis „Kapitan Hak”, zupełnie jak w jednej z bajek z XIX wieku. Nie miałam jednak czasu się nad tym zastanowić, bo Kapitan wyrwał mi linę z rąk, i, złorzecząc, zaczął przeciągać ją na właściwe miejsce. Postanowiłam go trochę wypytać i postąpiłam za nim kilka ostrożnych kroczków.


- To pański statek? Jest bardzo… okazały.


- Czy mój? – Spojrzał na mnie z ukosa, jakby zastanawiając się, ile ma mi opowiedzieć. Moje pochlebstwo chyba jednak mu się spodobało, bo odchrząknął. – Był mój. Walczył z falami w Zatoce Wichrów! Nie raz rozbijał w proch inne statki! A w spokojny dzień można było patrzeć z niego godzinami aż poza horyzont! – Na jego twarzy pojawił się wyraz rozanielenia, a wzrok uleciał gdzieś w dal.


- Był? To znaczy…


- To znaczy nie jest. Miałem kilka scysji z takim jednym chłopaczkiem. Przez niego okręt zmienił się w ruinę, załoga, te przebrzydłe tchórze zdezerterowały. Musiałem walczyć sam i, oczywiście, świetnie sobie radziłem, ale wmieszała się ta wstrętna wampirzyca. Albo więzienie, albo praca dla Akademii. Wielki Kapitan Hak ma być autobusem szkolnym! Co to za przyjemność, mimo, że w swoim statku, ale przemierzać wciąż te same przestworza, zamiast pruć zielonymi wodami oceanów? Gdybyż tu były chociaż statki do łupienia! Ale nic! Tylko te zapchlone ptaszyska chcące wydziobać moje złoto! – Krzyknął, padł na kolana i zaczął się cały trząść. Teraz wystraszyłam się nie na żarty. Na szczęście skądś pojawił się młodszy mężczyzna o pryszczatej twarzy. Rzucił mi potępiające spojrzenie i ostrożnie podniósł trzęsącego się Kapitana. Wzruszyłam tylko ramionami, ale było mi głupio. Nie wiedziałam, że Kapitan Hak jest tak niestabilny emocjonalnie.


Nerwowo przeczesałam włosy i znów zaczęłam ostrożnie sunąć po pokładzie. Na dziobie zastałam moich rodziców.










Hej, wybaczcie moją nieobecność w zeszłym tygodniu, niestety miałam nieprzyjemne przygody z brakiem internetu :/ Miłego czytania! // Annie