niedziela, 21 lutego 2016

20

Rano dobry humor zapewniła mi nieobecność Leo i zabawne żarty Willa, które przypominały mi poranki w domu z rodzicami. Dziś miałam po raz pierwszy iść na treningi do innych profesorów oraz pomagać innym uczniom. Profesor Storm ( kazał mi się tak nazywać, bo twierdził, że dodaje mu to powagi i elegancji) nauczył mnie podstawowych reguł podgrzewania stopniowego i wytyczania prostej linii płomienia.
- A jeśli poczujesz, że jakiś robal podchodzi ci do gardła, szybko uciekaj na korytarz lub do łazienki, bo inaczej osmalisz wszystkim brwi, albo inne części ciała. – Instruował mnie cierpliwie. Nie czuję się zbyt dobra w kontroli, ale w końcu to dopiero mój pierwszy tydzień.
Tego dnia dostałam mój elektroniczny wykaz treningów, które miały się zmieniać, w zależności od zapotrzebowania profesorów na moją pomoc. Na razie figurowały na niej tylko dwa nazwiska: Storm i Stark. Mavis tłumaczyła mi, że trenerzy czekają, aż będę miała za sobą trochę więcej lekcji, ale Will powiedział mi, że tak naprawdę większość boi się mnie i mi nie ufa. Będą używać maszyn do czasu, aż dowiedzą się od innych profesorów czy warto mnie wykorzystywać na zajęciach. Akademia działa na zasadzie marketingu szeptanego i wszyscy starają się mieć jak najlepsze opinie. Dlatego denerwowałam się przed treningiem z jedynym profesorem, który był na tyle odważny, by zaprosić mnie na swoje zajęcia już po tygodniu.
Profesor Stark był niskim facetem z bródką. Widywałam go na korytarzu, zawsze w otoczeniu inżynierów, a szczególnie dziewcząt. Jego laboratorium było pełne krzątających się uczniów i walających się po podłodze skrawków metali. Gdy weszłam oczy wszystkich zwróciły się na mnie.
- Proszę, proszę! Nasz nowy miotacz ognia. Działa na komendy, jest wystraszony jak cholera i może w każdej chwili wybuchnąć! Zapraszamy! - Stark stał na balkoniku powyżej maszyny zajmującej większą część pomieszczenia. Do maszyny siedziała przypięta wielka, tęga dziewczyna. Miała na głowie dziwne plastry z drucikami prowadzącymi do urządzenia. – Słuchaj, zastanawialiśmy się właśnie, czy umiesz zionąć ogniem na zawołanie, czy tylko jak zjesz chilli?
Zaczerwieniłam się, na co inżynierowie zaśmiali się złośliwie. Zacisnęłam palce mocniej na torbie.
- Cicho, bo dziewczę gotowe nam zaraz zapłonąć jak świeca. To kto ma zaszczyt ci mentorować? – Zapytał sarkastycznie.
- Profesor Johnny Storm. – Odparłam szybko. Stark roześmiał się w głos.
- Ten wypierdek każe tytułować się profesorem? Jeśli do niego mówisz profesorze to do mnie możesz się zwracać Wasza Wysokość lub Jaśnie Panie. Albo właściwie Wasza Miłość. Co o tym sądzicie? – Zapytał uczniów, a oni zaczęli krzyczeć na potwierdzenie. – Dobra, dobra, spokój, zajmijcie się robotą. A ty nie podniecaj się za bardzo Stormem – zwrócił się do mnie. – Facet ma rozbuchane ego i jest podejrzanie podobny do Steva „Bóg, Honor, Ojczyzny”. Myślę, że skrycie mogą być braćmi.
Zmarszczyłam brwi i dziewczyna siedząca na maszynie popatrzyła na mnie drwiąco.
- Panie Stark! Ona pomyślała, że to raczej pan jest podobny, ale do jego wrednej strony charakteru! I jeszcze pomyślała: „ i on mówi o wypierdkach”. – Wykrzyknęła na całą salę, a Stark popatrzył na mnie z udawaną groźbą. Popatrzyłam zdziwiona na dziewczynę i zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio.
- Widzę, że założyłem hodowlę żmij na własnej piersi! – Krzyknął z udawanym dramatyzmem. Byłam wtedy tak spięta, że nie zwracałam uwagi na to, że faktycznie żartuje. Czułam tylko rozgrzewające się palce. Stark kontynuował z ironią. - Nie myśl sobie, że wziąłem cię na swoje zajęcia bo jesteś jakaś specjalna! Po prostu ta skąpa Mavis obcina mi fundusze, a miotacze ognia i palniki też swoje kosztują. A ja muszę mieć pieniądze, moja dziewczyna ciągle coś ode mnie wyciąga, firma prosperuje, takie tam. – Westchnął teatralnie. – Przecież nie będę korzystał z moich prywatnie zarobionych miliardów! – Tu i ówdzie rozległy się śmiechy. Studenci krzątali się wokół maszyny i stołów z różnymi szpargałami. – Wy pracujcie, a ja idę się zdrzemnąć. Mogę już dziś nie wrócić. Lady „buraczana twarz i nieprzyzwoite myśli” ma się słuchać tego tam, Harady.
Stark odwrócił się, a do mnie podszedł chłopak o azjatyckim wyglądzie.
- Cześć, jestem Tadashi Hamada. Nie przejmuj się nim, on tak już ma, za tydzień nie będzie nawet cię kojarzył. Proszę, idź do Emmy, musisz ogrzewać oleje w silniku. Ona na nim siedzi. – Wskazał mi dziewczynę, która na mnie doniosła.
Gdy do niej podeszłam i zaczęłam udawać, że rozgrzewam palce, ona przez chwilę mi się przyglądała z uśmiechem na ustach.
- Słuchaj, sorry, że mu powiedziałam. Po prostu już tutaj tak mamy, że śmiejemy z nowych. Stark w gruncie rzeczy jest naprawdę spoko, no i to geniusz. A tak w ogóle jestem Emma, telepatka. – Wyciągnęła do mnie rękę, a ja ją uścisnęłam. Dziewczyna wydawała się być szczera i może faktycznie to nie było nic strasznego.
- Przeprosiny przyjęte, ale musisz zejść z tego silnika jeśli mam go podgrzewać.
- Chciałabym, ale właśnie testują maszynę do czytania myśli. Próbują przechwycić moje impulsy mózgowe, czuję się jak jakiś królik doświadczalny. – Emma nie przestawała paplać, ale pokazała mi z której strony ogrzewać, żeby rozgrzany metal nie stopił jej przytwierdzonego nad silnikiem siodełka. Modliłam się tylko, by pierwszym strumieniem ognia nie trafić przypadkowo w dziewczynę. – Wiesz, tutaj jest mało ludzi z prawdziwymi mocami, tak naprawdę większość z nich to chemicy, fizycy i wynalazcy o ponadprzeciętnie rozwiniętym mózgu. Jajogłowi. Nas traktują jak jakieś okazy z innej planety. – Nagle spojrzała na mnie z błyskiem w oku – Ty to dopiero będziesz miała. Będą cię testować na wszystkie strony. Taka przydatna i… zabójcza moc!
Reszty jej paplaniny już nie słuchałam, skupiona całą siłą woli na strumieniu ognia.

Wydawało się, że wszystko poszło gładko, bez katastrofy. Emma towarzyszyła mi w drodze na trening z moim mentorem i szybko ją polubiłam, choć trochę przerażało mnie to, że potrafi czytać w moich myślach. Emma zapewniła mnie, że potrafi to zrobić tylko, kiedy się mocno skupi i kiedy naprawdę tego chce i bez mojego pozwolenia już więcej tego nie zrobi. Nie uspokoiło mnie to do końca.
Kiedy rozstałam się z profesorem Stormem ( - Co za palant z tego Starka! Jak następnym razem coś Ci powie to walnij w niego kulką ognia!) postanowiłam wybrać się do więzienia. Nie, żebym jakoś bardzo o tym marzyła, ale Mavis przypominała mi już o tym kilka razy. Właściwie nie bardzo wiedziałam co mam myśleć o tej całej więziennej rodzince. Nie bałam się - twierdza była tak dobrze strzeżona, że nic nie mogłoby mi się stać. Uważałam też, że rodzice za bardzo histeryzowali. Czułam tylko lekki niepokój. Ta cała sprawa była ciągle bardzo dziwna i niejasna.
- Gdzieś się wybierasz? – Zapytał łagodnie głos za moimi plecami. Na przedostatniej stacji pociąg opustoszał, pozostawiając mnie sam na sam z oceanem nad głową. Prawie sam na sam.
Za mną siedział Leo. Nie zauważyłam go wcześniej, to dziwne. Zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem.
- A co, znowu mnie śledzisz? – Zapytałam zimno. Leo odsunął się i oparł plecami o siedzenie.
- Już nie mam na to ochoty. Nie chcesz, nie mów. Każdy ma swoje sprawy w twierdzy. – Powiedział zirytowany. Od razu poczułam się źle, zauważyłam, że wpadamy w błędne koło, jedno wkurza drugie. Ostatecznie byliśmy na siebie skazani. Pytałam Mavis, czy jest możliwość zmiany partnera, ale ona dość mocno się zdenerwowała i powiedziała, że nie będzie przewracać regulaminu Akademii do góry nogami, przez nastoletnie fochy. Nie spodziewałam się po niej tak gwałtownej reakcji, ale musiałam się pogodzić z faktami. Lepiej byśmy żyli z Leo przynajmniej we względnej zgodzie.
- Nie widziałam cię dzisiaj rano w mieszkaniu. – Zaczęłam gapiąc się w swoje kolana. – Will i Vi robią naprawdę dobre śniadania. – Spojrzałam na niego kątem oka. Dziś podjęłam decyzję, że nie będę się już z nim kłócić, więc chciałam zamazać mój pierwszy wyskok. Leo podniósł na mnie wzrok jakby się zastanawiał.
- Może jutro pójdę trochę później do Mistique. Ona i tak zawsze się spóźnia. I tak w ogóle…– Powiedział powoli. Przez chwilę nad czymś myślał, po czym znowu nachylił się do mnie. – Właściwie powinienem cię przeprosić. Za ten wyskok w pokoju i to wszystko… nie zaczęliśmy zbyt dobrze naszej znajomości. – Kiedy mówił z takim namysłem strasznie przypominał mi kogoś, kogo już długo znałam. Miałam wrażenie, jakby deja vu, ale nie mogłam uświadomić sobie na czym to polega. Czy już go wcześniej spotkałam?
- Masz rację, ja też nie byłam fair. Trochę mi się ostatnio zmieniało w życiu i nie za dobrze to znosiłam. – Potrząsnęłam głową.
- Zgoda? – Zapytał Leo wyciągając do mnie dłoń. Uścisnęłam ją.
- Zgoda.
Akurat dojechaliśmy do więzienia. Na szarych murach migotało niebieskie światło przeświecające przez wodę. Przed wejściem stał spokojnie zwalisty mężczyzna w brudnym rzeźnickim kitlu i z ogromnym, trójkątnym metalowym hełmem na głowie. Obok błyskała złowrogo gigantyczna maczeta, oparta o mur. Leo podszedł do niego pewnie i uścisnął mu dłoń, i choć nie widziałam twarzy potwora, to jego ręce zaczęły entuzjastycznie gestykulować, a z wnętrza hełmu wydobywał się chrapliwy głos.
- Red, to jest Theo. – Przedstawił mnie Leo kiedy podeszłam. Potwór przywitał się ze mną. Po chwili zauważyłam, że jego fartuch pokryty był krwią, podobnie jak ręce. – Znowu muszę poszperać w archiwum, Mistique nie daje mi spokoju.
- Cóż za kobieta… - Zacharczał Red marzycielsko. – Przynajmniej wie czego chce. Bądź dla niej miły i słuchaj się jej, chłopcze. I daj jej to ode mnie. – Włożył w ręce chłopaka małe zawiniątko. - A panienka ma przepustkę? – Zwrócił na mnie swą ogromną trójkątną głowę. Wyciągnęłam specjalny identyfikator i Red przepuścił nas do drzwi. Gdy weszliśmy do ciemnego korytarza posłałam Leo pytające spojrzenie.
- To Red Pyramid, znajomy z dawnych czasów. Wczoraj niespodziewanie wpadliśmy na siebie w miasteczku. Miał ciężkie życie, bo w młodości trafił w łapy satanistycznej wiedźmy, która zahipnotyzowała go i kazała mu zabijać ludzi. Założyła mu też ten hełm, ale Red nie może go zdjąć, bo w środku jest nabijany kolcami i wykrwawiłby się na śmierć. - opowiadał beztroskim tonem.
- Ciekawych masz przyjaciół…
- Red odpłacił wystarczająco za swoje winy, musi do końca życia nosić to żelastwo i czuć zapach krwi swoich ofiar. To naprawdę porządny potwór! I chyba czuje miętę do mojej mentorki…
- A jak się poznaliście? – Zapytałam, ale akurat dotarliśmy do rozwidlenia korytarzy, gdzie czekał już na mnie dawny przewodnik bez twarzy. Leo nie odpowiedział na moje pytanie i skręcił w drugi, niestrzeżony korytarz.

Slender ( takie imię widniało na identyfikatorze strażnika) pokazał mi, że będzie pilnował na końcu korytarza i że mam godzinę. Zastanawiałam się jak on obserwuje więźniów nie mając oczu, ale najwyraźniej widział.
Stanęłam przed celą mojego dziwnego krewnego. Pitch Black siedział wygodnie w fotelu czytając książkę. Kiedy podeszłam spojrzał na mnie uważnie.

1 komentarz:

  1. Rozdział superowy! Jestem strasznie ciekawa, jak potoczy się spotkanie z Pitchem. Mam nadzieję, że nie przeciągnie Theo na swoją stronę.
    Pozdrawiam i weny! ^^

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku! Dziękuję, że poświęciłeś czas na czytanie mojej twórczości! Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz tu swoją opinię, dzięki której będę wiedziała, co jeszcze powinnam poprawić! Mam nadzieję, że zobaczymy się przy kolejnym poście :)


(Kopiowanie i rozpowszechnianie opowiadań bez oznaczenia kto jest ich autorem jest zabronione )