poniedziałek, 26 października 2015

8



Nie liczyłam na żadne czułości, ale miałam przynajmniej nadzieję na jakieś: „Nic ci nie jest?”. Zamiast tego powitało mnie smutne spojrzenie mamy i zacięta mina taty.
- To nie moja wina, naprawdę…  - zaczęłam, ale tata rzucił mi ostre spojrzenie.
- Nie czas teraz na wyjaśnienia. Musimy je stąd zabrać. Chyba nikt inny tu nie został… - Stwierdziła mama wyczarowując lodowe umocnienie do podtrzymującego słupa i pomagając ojcu załadować Vicky i Katie na laskę. Na twarze dziewczyn powróciły lekkie kolory, co sprawiło mi trochę ulgi, ale wciąż czułam na sobie zawiedzione spojrzenia rodziców. Myśleli chyba, że jestem silniejsza, a tymczasem znowu muszą po mnie sprzątać. Tata zabrał Katie i Vicky na lasce, przyczepiając je uprzednio specjalnymi pasami. Musiał odstawić je w dość widocznym miejscu, a jednocześnie uważać, żeby nikt nie zauważył faktu, że lata. Na szczęście ludzie po moich pożarach byli zazwyczaj tak oszołomieni, że nie do końca zdawali sobie sprawę co się dzieje.
Zostałam z mamą sama wśród zamrożonych gruzów. Panowało napięte milczenie. Mama zdejmowała czar ze zgliszcz. Teraz te gruzy ukrywała ostatnia stojąca ściana, ale po jej zburzeniu zwykli ludzie nie mogli znaleźć ogromnego lodowca.  Przyjrzałam się swojej sukience i ze zrezygnowaniem stwierdziłam, że nie doznałam żadnego uszczerbku. Może gdybym wyglądała trochę żałośniej mama zlitowałaby się nade mną.  A tak, była smutna i jakby się nad czymś zastanawiała. Bałam się, co rodzice  powiedzą mi w domu.
Ojciec wrócił i wkrótce w trójkę lecieliśmy nad spalonymi szczątkami. Jednak zamiast w domu ojciec wylądował zupełnie blisko pełnej rozmigotanych syren krzątaniny, w bocznej uliczce. Czekał tam nasz nowy van, niedawno kupiony.
-Wsiadaj, Theo, musimy jechać. – Powiedział całkiem łagodnie i żeby więcej nie drażnić rodziców sobą, wsiadłam posłusznie na tylne siedzenie. Właściwie było mi obojętne gdzie jedziemy, więc nie pytałam, bo teraz dopiero mogłam naprawdę ocenić ogrom zniszczeń, jakie poczyniłam.
 Ze szkoły zostało pół ściany. Widziałam przerażonych ludzi i gapiów odpychanych przez policję i straż pożarną wylewającą litry wody na dogasający już ogień. Jakaś kobieta ściskała z całej siły Vicky, która siedziała już o własnych siłach w otwartej karetce, z maską tlenową na twarzy.  Kilkoro uczniów w brudnych, odświętnych strojach, stało z boku rozmawiając z przejęciem. Próbowałam objąć to wszystko umysłem i nie mogłam uświadomić sobie, że znowu pozostawiam za sobą zgliszcza. Odwróciłam wzrok i wtedy ją zobaczyłam.
U wylotu zaułka, całkiem blisko, stała Domi. Zdjęła okulary, lecz wydawało się, że widzi wyraźnie, bo wpatrywała się we mnie uważnie. Oddałam spojrzenie i pomachałam jej, lecz ona tylko zwiesiła głowę. Po chwili zniknęła.
Przypomniały mi się jej słowa. W piwnicy powiedziała mi, że umiem to kontrolować. Że to mój żywioł, że powinien mnie słuchać. A przecież ona nie miała prawa wiedzieć! Nie mogła wiedzieć, że mam moc. Bo skąd? Katie, Roxie i Vicky myślały, że po prostu bawię się ogniem, że znam jakieś sztuczki. I na pewno nie wiedziały nic o kontroli. A Domi zdawała się być tak zawiedziona, jak moi rodzice. Przewidziała też prawdziwe intencje Karola…
Zajęta tym rozmyślaniami nie poczułam, jak van ruszył.
Całą drogę siedzieliśmy w milczeniu. 
Jechaliśmy bardzo długo, tak, że powoli traciłam orientację dokąd i ile podróżujemy. Za oknem migały coraz gęstrze lasy.  Jedynym pocieszeniem była Moon, która wychynęła spod fotela i przycupnęła na moich kolanach, a ja byłam chyba już zbyt zmęczona, by zastanawiać się, co robi w samochodzie.
Pogrążając się w ponurych rozmyślaniach i bojąc się rozwiać napiętą atmosferę, rozłożyłam się na tylnych siedzeniach i nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam. Obudził mnie ojciec. Zaparkował vana przy krawężniku i wypakował walizki. Zdziwiłam się, że zdążyli się spakować przed zabraniem mnie spod płonącej szkoły. Widocznie już wcześniej zamierzali wyjechać, tylko akurat wtedy nadarzyła się sprzyjająca okazja. Włożyłam kotkę do transporterka, rozprostowałam kark i wreszcie zebrałam się na odwagę, by zapytać mamy, gdzie jedziemy. Rodzice wciąż wyglądali na dziwnie ponurych i bałam się, że mają do mnie pretensje o ten pożar i to, jak naiwnie dałam się sprowokować. Miałam przecież szesnaście, a nie sześć lat. Może uważali, że w tym wieku powinnam lepiej panować nad swoją mocą.  Moje nieśmiałe próby dowiedzenia się czegokolwiek spełzły na niczym, bo mama, zajęta przeszukiwaniem torebki, odparła tylko „poczekaj”, a jej ton wydał mi się tak chłodny, że postanowiłam już więcej nie pytać. W gardle rosła mi gula. Jeśli byli na mnie źli to wolałabym stokroć bardziej żeby na mnie nakrzyczeli, niż trzymali mnie w takiej chłodnej ciszy.
Gdy van został zamknięty, a walizki rozdzielone, ruszyliśmy uliczkami dziwacznego miasta w stronę powiewających z oddali chorągiewek portowych. Miasto było piękne: ulice wybrukowane równo i czysto, wysokie domy z ciemnymi oknami były kunsztownie ozdobione, a od czasu do czasu przechodziliśmy przez placyk, w którego centrum stała fantazyjna fontanna. Rozglądając się uważnie i wytężając wzrok w mdłym świetle księżyca i ulicznych latarni, można było dojrzeć górujące nad miastem budynki, zapewne siedzibę burmistrza. Całe dziwactwo tego miejsca polegało na tym, że wszystko tutaj było zielone. Każda cegła, każda framuga, każda latarnia czy hydrant. Nawet pojedynczy ludzie przechadzający się o tej porze wydawali się być ubrani w odcienie zieleni.
Już otwierałam usta by zapytać, co to za miejsce, ale niespodziewanie mama wyczarowała na moich ramionach ciężki pled.
- Robi się chłodno. – uznała, ściskając moje ramię, gdy spojrzałam na nią zdziwiona. Rzeczywiście, znad morza wiał zimny wiatr.
Po pewnym czasie od wszechobecnej zieleni oraz mojego strachu i napięcia zaczęło mnie mdlić. Na szczęście weszliśmy już do malutkiego portu. W zatoczce zacumowane były spokojne, uśpione statki. Tylko na jednym dostrzegłam ruch i nikłe światło.
Tata zatrzymał się przed trapem. W jego dłoni pojawiła się nienaturalnej wielkości śnieżynka.
- Powinna wiedzieć, że jesteśmy blisko. – Powiedział do mamy, na co ta skinęła głową. Znowu poczułam jej dłoń na ramieniu. Zadrżałam. Dlaczego wciąż nic do mnie nie mówią? Nawet na mnie nie patrzyli, jakby czuli się winni. Tata dmuchnął i śnieżynka pomknęła w noc. Był to szybki sposób komunikacji, którego rodzice używali praktycznie tylko między sobą lub innymi Strażnikami. To dało mi wskazówkę, że w miejscu, do którego zmierzamy są inni Strażnicy, czyli moje wujostwo, lub osoby magiczne. Poczułam lekkie zaciekawienie, a strach zelżał. 

Sorry za spóźnienie :) Trochę się pochorowałam i nie miałam głowy do spraw Theo :P / Annie 

niedziela, 18 października 2015

7



Wkrótce stałam się rozwścieczonym miotaczem ognia. Z moich palców, niekontrolowanie, wybuchały słupy ognia, tak, że cała piwnica przypominała wnętrze piekła. Oszołomiona bólem, ale czując ulgę, przy uwalnianiu mocy, starałam się skierować płomienie na siebie, wiedząc, że nic mi się nie stanie. Niestety, opary benzyny skutecznie rozniosły ogień, a ja, jak w amoku, próbowałam osłonić uciekających ludzi, jeszcze bardziej rozniecając pożar.
Wszędzie rozlegały się krzyki zdumienia i przerażenia. Gdy wreszcie oderwałam wzrok od płomieni zobaczyłam, przez zgliszcza spalonych drzwi do drugiej piwnicy, że wszyscy uciekają, tratując się wzajemnie, z balu. Czułam rozpacz i bezradnie machałam rękami, próbując zrobić coś z otaczającą mnie pożogą. Z moich dłoni, na szczęście, przestawało już bić gorąco. Nagle poczułam, że ktoś łapie mnie od tyłu.
- Spróbuj to kontrolować! To twój żywioł, każ mu przestać. Możesz nad nim zapanować! – Wrzasnął mi do ucha znajomy głos. Niewiadomo skąd Domi znalazła się przy mnie i zamiast uciekać dawała mi te dziwaczne rady. Popatrzyłam na nią ze łzami w oczach, a moja mina musiała mówić wyraźnie, że nie wiem co mam zrobić, bo potrząsnęła głową, zrezygnowana. Przez moją głowę przemknęło, że ona od początku wiedziała o mocy i o tym, co się dziś stanie.
Pożar dotarł już do stanowiska dj w następnej Sali, a wokół nas powstał krąg suchej, zupełnie czystej podłogi. Zawsze tak było, byłam chroniona, i choć w piwnicy unosiły się kłęby dymu, przez co straciłam widok na całe to zniszczenie, to wokół mnie powstała bańka czystego, świeżego powietrza. Domi przycisnęła się bliżej, chroniąc się w mojej otoczce.
- Musimy stąd wyjść! Szkoła się zawali! – Wrzasnęła Domi, bo teraz ryk płomieni był głośniejszy niż dudniąca poprzednio muzyka. Zgodziłam się z nią, przypomniawszy sobie drewniane słupy i wyrwałam  się z mojego odrętwienia. Ruszyłyśmy, a ogień rozstępował się posłusznie przed nami.  Tuż przy wyjściu usłyszałam stłumione wołanie, które zmroziło mi krew. Ktoś został w środku. Popatrzyłam na Domi, a jej mina świadczyła o tym, że też to słyszała. Nie zastanawiając się dłużej pozostawiłam przyjaciółkę pod drzwiami wyjściowymi i pobiegłam w głąb piwnic. Krzyknęłam raz jeszcze, ale nikt nie odpowiadał. Powietrze było tak szare, że nie widziałam nic poza moim ochronnym kręgiem.
Nagle coś z hukiem się przełamało i rozległo się upiorne trzeszczenie. Serce biło mi tak szybko, że bałam się, czy zaraz nie wyskoczy mi z piersi. Moja czerwona sukienka powiewała za  mną, tak, że musiałam wyglądać wśród tych płomieni jak jakaś zagubiona królowa śmierci. Miotałam się po całej piwnicy, aż wreszcie, gdy straciłam już nadzieję, z dymu wyłoniły się leżące przy ścianie Katie i Vicky.
Były nieprzytomne, wokół nich szalał ogień. Czym prędzej doskoczyłam do nich jak najbliżej, żeby zmieściły się w mojej ochronce. Nie widziałam u nich żadnych oznak życia, macałam Vicky po szyi, ale pulsu jak na złość nie mogłam znaleźć. Gdy już, cała zlana potem, miałam dać za wygraną, poczułam jak klatka piersiowa Katie wznosi się i opada pod moją dłonią. Odetchnęłam z ulgą, ale zaraz pojawił się nowy problem. Nie miałam złudzeń – nie było szans, żebym je stąd sama wytaszczyła, a gdybym teraz odeszła z pewnością by się udusiły lub spłonęły. Pomyślałam, że straż pożarna jest już na pewno na miejscu i niedługo tu wejdą.
Coś znowu trzasnęło za moimi plecami i w ostatnim momencie odskoczyłam przed żarzącą się belką z drewnianego słupa. Z przerażeniem uświadomiłam sobie, że bez pomocy zostanę tu pogrzebana żywcem, razem z moimi dręczycielkami. W moim umyśle pojawiła się nawet okrutna myśl, że mają, czego chciały. Zobaczyły moje sztuczki. Powinnam je zostawić i ratować siebie. Po chwili wróciła jednak mantra mojego życia: nie umiesz kontrolować mocy. Gdybyś umiała, to czy wywołałabyś pożar przez grupkę nastolatków? Powinnaś za to wszystko zapłacić.
Przez te kołujące po mojej głowie myśli zaklęłam głośno i w tym momencie usłyszałam potworny hałas, jakby niebo spadało mi na głowę. Serce na chwilę przestało mi bić, a ja, dziecinnym odruchem schowałam głowę między kolanami i wcisnęłam się w bezwładne ciała dziewczyn.  To koniec. Szkoła waliła mi się na kark.

Oczekiwałam silnego uderzenia, albo podmuchu, ale, oprócz hałasu, nic się nie działo. Gdy hałas ucichł, a wrócił tylko jednostajny szum pożaru, uniosłam głowę. Obraz zniszczeń na chwilę zaparł mi dech w piersiach. Cudem uniknęłyśmy zmiażdżenia. Nad naszymi głowami sufit trzymał się na ostatnim skrawku ściany i lekko nadpalonym słupie. Tuż przed moją twarzą leżały szczątki Sali, która wyglądała na pracownię chemiczną. Jakiś oderwany kawał ściany leżał sobie na gruzowisku, a na nim wciąż wisiała tablica. Przez fruwające wszędzie szczątki i pył, przedzierał się momentami widok rozgwieżdżonego nieba. Ogień dogasał, a dym rozwiewał się na wszystkie strony.
Czułam jakiś taki spokój na ten widok. Jak przez mgłę docierało do mnie wycie syren, gdzieś z góry. Choć jeszcze przed chwilą świat był pełen ostrości, teraz zaczął mi się rozmywać. Czułam tylko  moje galopujące serce i z roztargnieniem wpatrywałam się w skrawek sufitu wiszący nad nami. Widziałam, jak coraz bardziej się ugina pod ciężarem cegieł i ścian szkoły, które jeszcze utrzymywał w pionie. Już niedługo. Sekundy ciągnęły się nagle jak godziny.
To chyba było moje pogodzenie się  ze śmiercią. Dziwne, ale nawet nie myślałam o tym wtedy. Byłam nieśmiertelna przez tyle wieków i zginę w pożarze 183 szkoły. Wydawało mi się to całkiem zabawne i zastanawiałam się, czy przypadkiem nie okażę się odporna również na zmiażdżenie przez kilka ton cegieł. W tych moich rozmyślaniach było coś szaleńczego, bo właściwie, powinnam wzywać pomocy lub próbować uciekać. Czułam się trochę jak bohaterka, która ratuje swoich prześladowców mimo wszystkich krzywd i sama przypłaca to życiem. Pomyślałam, że może Domi napisze o tym kiedyś powieść. 


Niestety moje wzniosłe czyny przerwał niespodziewany ratunek.  Gdy już byłam pewna, że słup utrzymujący strop zawali się w każdej chwili, gruzowisko obok nas zatrzeszczało i zaczęło się dziać z nim coś dziwnego. Z dziur pomiędzy odłamkami wypływały lśniące węże, które oplatały szczątki mojej szkoły. Świat znów nabrał ostrości. Dopiero gdy węże do mnie dotarły zdałam sobie sprawę, że to lód. Zatrzymał się wokół nas tworząc gładką ścianę. Niedługo potem wijące się lodowe sople zaczęły się zlewać i utworzyły ogromny lodowiec. Tynk i połamane okna znikały w zwałach śniegu i lodu. Tak uformowana konstrukcja zaczęła się lekko poruszać, jakby coś uderzało w nią od tyłu.
Wreszcie, po kilku minutach, choć dla mnie trwało to wieczność, rodzicom udało się odsunąć zamrożone gruzy na tyle, by powstała szczelina przez którą przeciśnie się człowiek. We wnęce zobaczyłam wyraźnie ciemne niebo, a na nim sylwetki dwóch jasnych postaci. Rodzice, korzystając z magicznej laski ojca, wzbili się w powietrze i zanurkowali gładko prosto w naszą stronę.

niedziela, 11 października 2015

6



W piwnicy było ciemno, półmrok rozpraszało tylko kilka świec ustawionych pod ścianami. W ciemnościach jego oczy przypominały czarne, puste oczodoły. W powietrzu poczułam ostry zapach, który znałam, ale nie umiałam rozpoznać. Poczułam, że irracjonalnie się boję. Nagle z ciemności wynurzyło się kilku starszych chłopaków. To był ten element z naszej szkoły, z którym zwykli uczniowie się nie zadawali i którego się bali. Wszyscy wiedzieli, że kiblują już kilka lat w jednej klasie i mieli zatargi z prawem. Między nimi przecisnęły się dziewczyny.
Vicky, Roxie i Katie nie ubrały się jak na bal, raczej jak na rozbój. Vicky miała kamerę w osłoniętej rękawiczką dłoni. Dziewczyny uśmiechały się drwiąco. Czułam w gardle narastającą gulę. Co rusz popatrywałam do góry na trzymającego mnie chłopaka, ale twarz Karola nie wyrażała nic. 
- Theo! – zacmokała pogardliwie Katie. – Nareszcie możemy normalnie pogadać! Zawsze chciałyśmy się z tobą zaprzyjaźnić i teraz damy ci szansę! Szkoda, że dopiero pod koniec szkoły! Musisz nam tylko pokazać swoje sztuczki. – Katie uśmiechnęła się do mnie słodko. Wszyscy wpatrywali się we mnie wyczekująco.  Miałam mentlik w głowie. Czego oni ode mnie chcieli?
- Jakie sztuczki? – Wyjąkałam. Czułam trochę do siebie pogardę, przez ten mój strach. Tak łatwo  mogli mnie zastraszyć. Ale potem pomyślałam, że bardziej boję się, żeby przez ten strach nie uwolnić mocy. Cóż za błędne koło! Bać się strachu! Roxie zacmokała.
- Nie udawaj! Widziałam, że nie używasz na chemii palnika. Na korytarzu czasami się dymisz. Robisz jakieś sztuczki z ogniem! Jak ty to robisz? – Krzyknęła mi w twarz. Gdy potrząsnęłam tylko głową, jeden ze starszych, Cob, westchnął.
- Dziewczyny, dajcie spokój. Ta idiotka nie umie nawet normalnie odpowiadać na pytania. Musicie się bardziej postarać na nasz towar. – Miał zaskakująco wysoki głos, jak na dresiarza. Po tym, jak inni zaczęli pomrukiwać i potakiwać, domyśliłam się, że jest hersztem tej bandy. Katie zrobiła przerażoną minę i doskoczyła do chłopaka.
- Czekaj, zaraz zobaczysz! Widziałyśmy na własne oczy, to czarownica!
Zastanawiałam się właśnie, czy Cob jej uwierzy i kiedy tak naprawdę się zdradziłam z moimi mocami, kiedy poczułam, że Karol mnie puścił.
- Zanim cokolwiek zrobicie, chcę moją działkę. Umowa była, że tylko ją przyprowadzam. – Odezwał się zimno. Przez chwilę musiałam przetrawić to co powiedział, ale sens jego słów wreszcie do mnie dotarł. Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem i rozpaczą. Zapłata za to, że mnie zaprosił na bal. Moja samoocena na pewno nie poczuła się od tego lepiej. Miałam jednak teraz inne problemy, przede wszystkim, jak stąd uciec. Karol i kilku chłopaków od Coba już od początku zagradzało mi drogę do drzwi. Najsłabszym punktem w kręgu, który wokół mnie utworzyli, były dziewczyny z paczki Katie.   Czułam, że moje dłonie stają się gorące, a strach rozpływa mi się po ciele. Musiałam zachować spokój.
Cob niechętnie skinął na kogoś i w dłoń Karola powędrowała mała paczuszka. Wolałam się nie domyślać, co mogło być w środku. Chłopak tylko szybko schował ją do kieszeni i rzucił mi ostatnie spojrzenie.
- Nie róbcie jej krzywdy. – Zwrócił się do Coba, po czym wyszedł. Przez chwilę słychać było głośniejszą muzykę, która ucichła, gdy zamknął za sobą drzwi. Właśnie grali wolny kawałek. Zorientowałam się, że straciłam ostatniego sprzymierzeńca w tej Sali.
- Dobra, nie jesteśmy zbyt cierpliwi, Teodorku. Vicky, włącz kamerę. Może nasza niespodzianka trochę ją rozrusza. – Orzekła złowróżbnie Katie. Chłopcy z pozornym znudzeniem przyglądali się ich staraniom, lecz po chwili na ich twarzach pojawiła się ekscytacja.
Roxie przytaszczyła skądś kanister benzyny. To ona wydawała z siebie ten ostry zapach. Krąg wokół mnie się zawężał, a moje dłonie paliły  mnie pod skórą. Czułam, że długo już nie wytrzymam. Myślałam gorączkowo o tym, co będzie, jeśli nie wyjdę stąd zanim stracę kontrolę. Benzyna zdecydowanie nie pomagała w mojej sytuacji, a, co gorsza, stwierdziłam, że w piwnicy są podpierające szkołę drewniane słupy.
Wyjścia jednak brakowało; jedyne drzwi znajdowały się za moimi plecami, ale także za plecami pięciu chłopców Coba. Wtedy zauważyłam, że dziewczyny pozostawiły lukę w kręgu, bo podeszły do mnie całkiem blisko. Adrenalina szumiała mi w uszach, dookoła, w migotliwym świetle świeczek tańczyły nieprzyjazne twarze, a Katie z uśmiechem  zbliżała się do mnie z zapaloną zapałką. Stałam jak sparaliżowana, ale pomyślałam, że takiej szansy już nie będę mieć. Inaczej oni wszyscy zginą.
Przedarłam się przez zaskoczoną Katie i Roxie, potknęłam się na kanistrze z benzyną, który rozlał się na całą posadzkę. Czułam, że moje palce są rozgrzane do białości i modliłam się tylko o to, żeby dobiec do drzwi.
Zaskoczyłam ich moją nagłą ucieczką, więc miałam już chwilkę przewagi, w czasie gdy oni próbowali zrozumieć, co się dzieje. Przerażenie  i adrenalina pchały mnie w przód, choć ślizgałam się na benzynie. Gdy złapałam za klamkę metal stopił mi się w dłoniach. Zaklęłam i gdy już jedną nogą dotykałam starej mapy po drugiej stronie, poczułam uścisk na ramionach. Wlepiłam oczy w twarz brzydkiego dresiarza, który z całej siły uderzył mnie w brzuch. Potem, jak przez mgłę, obserwowałam jak cały świat niknie w płomieniach.

niedziela, 4 października 2015

5



Punktualnie o ósmej pod moim domem pojawił się Karol. Na jego widok zaparło mi dech; wyglądał niesamowicie w czarnym, sportowym garniturze, który świetnie pasował do jego włosów. Zawsze był przystojny, ale teraz oprócz tego emanował taką męskością. Gdy wyszłam zrobił zachwyconą minę, która nie była chyba udawana, więc byłam zadowolona z efektu. To był jeden z niewielu przypadków, kiedy naprawdę podobałam się sobie patrząc w lustro.
 Szkoła była niedaleko, a ja miałam szaloną przyjemność z patrzenia ukradkiem w przeszklone witryny sklepów i przyglądania się nam idącymi pod rękę. Suknia od rodziców lekko falowała i pomyślałam, że dziś rękawiczki na nic mi się nie przydadzą, bo czuję się tak świetnie, że nie dojdzie do żadnego wypadku. Moje wcześniejsze wątpliwości wydawały mi się kompletnie bezpodstawne, bo nic nie mogłoby zakłócić mojego fantastycznego wieczora.
- Niektórzy chyba nie traktują balu poważnie. Patrz na tamtego chłopaka. – Szepnął mi pogardliwie Karol wskazując na kogoś w tłumie garniturów i balowych sukien. Z zażenowaniem spostrzegłam, że to moja przyjaciółka Domi.
Rzeczywiście można było pomylić ją z chłopakiem – nigdy nie ubierała sukienek czy spódnic, miała co prawda długie, ale cienkie włosy i grube szkła, zakrywające całą twarz. Nie nosiła nawet modnych oprawek, tylko stare, okrągłe okulary. Dziś ubrała się trochę porządniej w jeansy i koszulę, choć zwykle wolała wyciągnięte t-shirty. Wciąż jednak wyróżniała się z eleganckiego tłumu zdążającego do szkolnej piwnicy. Miałam nadzieję, że nas nie zauważy i nawet nie wyprowadziłam Karola z błędu. Szybko znaleźliśmy się w wielkim pomieszczeniu, które dekorowałam przez te kilka tygodni, nie mając nadziei, że będę tutaj w towarzystwie kogokolwiek.
Podczas oficjalnego powitania uczniów przez dyrektora, ja wyciągałam szyję, żeby dojrzeć moich ulubionych znajomych z paczki Katie. Ku mojemu zdziwieniu nigdzie ich nie było. Pomyślałam, że pewnie piją gdzieś wódkę i przyjdą dopiero później na bal. Tak czy siak, na pewno ich miny będą warte zapamiętania.
Rozpoczęły się pierwsze tańce. Szalałam na parkiecie, ale tak, żeby wciąż wyglądać ładnie. Karol wciąż się uśmiechał i gadał z ludźmi. Czekałam na jakąś wolną piosenkę, by poczuć  tak naprawdę, jak to jest tańczyć z chłopakiem. Na rozkręcenie dj’e puszczali jednak ciągle coś szybkiego, tak, że wkrótce byłam zdyszana i podeszłam do stolika z napojami. Zdarłam z rąk niewygodne rękawiczki i położyłam je na pobliskim blacie. Jeśli przez chwilę nie będę ich miała na dłoniach przecież nic się nie stanie, zupełnie się kontroluję!
 Karol rozmawiał z kilkoma kumplami po drugiej stronie Sali. Pod ścianą znalazła mnie Domi. Twarz miała ponurą, najwyraźniej nie bawiła się zbyt dobrze. Powiedziała coś do mnie, ale nie usłyszałam, muzyka dudniła na całego. Wrzasnęłam do niej, żeby poszła poskakać na parkiet. Potrząsnęła głową i pociągnęła mnie do wyjścia. Z jej ust zrozumiałam tylko „musimy porozmawiać”.
W tym momencie pojawił się przy mnie Karol.
- A gdzie to się wybieramy? – wrzasnął mi do ucha, a ja pokręciłam głową, że nigdzie. Wyrwałam rękę z uścisku Domi, która popatrzyła na Karola nieufnie. Chłopak uniósł brwi i ją zignorował.
- Chcę cię komuś przedstawić! – Krzyknął znowu. Uśmiechnęłam się do niego i poczułam, że Domi znowu mnie ciągnie od tyłu. Wyrwałam się i rzuciłam jej ostrzegawcze spojrzenie. – Idziemy?
Pokiwałam głową i wcisnęłam się za nim w tłum. Domi wciąż stała przy drzwiach z założonymi rękami i zaniepokojonym wyrazem twarzy. Karol poprowadził mnie do drzwi na końcu Sali, których wcześniej nie widziałam, bo były przesłonięte starą mapą. Zamek był wyłamany. Znaleźliśmy się w przylegającej do poprzedniej Sali, nieużywanej piwnicy. Poczułam dziwny niepokój, który starałam się stłumić. Pomyślałam o rękawiczkach, które zostawiłam w Sali balowej. Już chciałam po nie wrócić, ale poczułam, że Karol trzyma mnie za ramię. 




Hejka! Sorry za spóźnienie. Na pocieszenie dam wam cuuudowny filmik Jelsowy <3  https://www.youtube.com/watch?v=6QfMPWG_Gao
Suby dla nich za tak świetną robotę!!! / Annie