Mavis wyglądała z początku na zdezorientowaną, popatrywała
to na ojca to na matkę. Po chwili jednak znowu zagryzła wargę, jakby sobie o
czymś przypomniała.
- Skoro tak na to nalegacie, muszę się zgodzić. Jesteście
Strażnikami, macie do tego prawo. Ale czy to na pewno dobry pomysł? Czemu wasza
córka ma się nim zajmować? Nie zasługuje na to.
Kompletnie nie wiedziałam o czym mówi Mavis, rodzice mieli
twarze jak maski z kamienia, lekko poszarzałe, ale nieustępliwe i władcze, a
sama ciotka zdawała się ekstremalnie niepewna siebie.
- Nie wiesz o czym mówisz, Mavis. To bardzo ważne, aby Theo
go poznała. Nalegam, abyś zaprowadziła nas tam teraz. – Powiedział tata
spokojnie. Zupełnie nie słychać było w jego głosie prośby, tylko jakąś twardą,
napiętą stanowczość. Jakby mówił to wbrew sobie, ale musiał wykuć te zdania na
pamięć, by teraz ich użyć. Na twarzy ciotki pojawił się grymas, ale już nic
więcej nie powiedziała. Pokazała nam tylko, żeby iść za nią. Zauważyłam, że
rodzice złapali się za ręce, a piękna twarz matki jest ściągnięta napięciem.
W milczeniu dotarliśmy do głównego hallu. Stąd Mavis
poprowadziła nas do jedynych prowadzących w dół, szerokich schodów. Zdawało
się, że trochę się już rozluźniła, bo znowu podjęła opowieść o jej
fantastycznej szkole.
- Teraz schodzimy na stację uczniowskiej kolejki podziemnej.
Jeździ po całej wyspie, ale jest
przeznaczona tylko dla naszych studentów. Będziesz nią codziennie przyjeżdżać
na treningi, no i pewnie będziesz nią też jeździła do Twierdzy. Zaraz
zobaczysz, która to stacja.
Nie słuchałam jej zbyt uważnie, bo byłam pochłonięta podziwianiem przepięknej stacji metra. Całe
sklepienie było przeźroczyste, a przez szybę mogliśmy obserwować uczniów
krzątających się na górze. Niewyraźne sylwetki ludzi w białych kitlach krążyły
wokół czegoś, co z naszej perspektywy wyglądało jak dno olbrzymiego garnka.
Najlepiej widoczne były podeszwy butów udające się tam i z powrotem, jak
mrówki.
- To chyba prototyp Moovera 290, maszyny do teleportacji. –
Rzuciła Mavis, a ja wessałam szybko powietrze. Teleportacja? Ta szkoła naprawdę
mi się spodobała. Wreszcie musiałam odkleić wzrok od niesamowitego widoku
laboratorium nad naszymi głowami i skupić się na wsiadaniu do, wyglądającej na
supernowoczesną, kolejki, która nie miała dachu. Zwróciłam przy tym uwagę na inne elementy
wystroju stacji. Oświetlały ją wiszące na stalowych kinkietach mocne
jarzeniówki, ściany, zrobione z wybielonych cegieł, przywodziłyby na myśl
szpital, gdyby nie były potwornie pogryzmolone różnokolorowymi pisakami. Napisy
wnosiły w to surowe wnętrze odrobinę
chaosu i ciepła, więc efekt był całkiem ciekawy i estetyczny. Zanim kolejka
ruszyła zdołałam przeczytać tylko wielkie „Stark na prezydenta” napisane na
jaskrawo- czerwono i jakieś niebieskie obliczenia, które nic mi nie mówiły.
Mavis, która wciąż chyba czytała mi w myślach, pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Uczniowie często wpadają podczas podróży na różne genialne
pomysły, które postanowili zapisywać na tych beznamiętnych ścianach. Oprócz
tego, że wygląda to ładniej, zawsze możesz wrócić do swojego pomysłu i nigdy
nie musisz się martwić, że go zapomnisz, tylko dlatego, że nie miałeś kartki!
Bardzo się cieszę z tej inicjatywy, bo osobiście nie znosiłam stacji naszego metra, którą oczywiście
projektowali architekci TARCZY, no bo jakżeby inaczej… - Ciotka ciągnęła swoje
długie wywody i narzekania, ale ja wolałam patrzeć przez przeszklony dach tunelu na migające drzewa nad nami.
Wjechaliśmy w dżunglę porastającą dalszą część wyspy. Gąszcz był tu tak gęsty,
że często nie można było zobaczyć nieba, tylko zielone sklepienie liści. Na
szklanym dachu tunelu kolejki siadały
jakieś stworzenia, które, wystraszone hałasem pociągu, czmychały w
mgnieniu oka. Postanowiłam, że przy najbliższej okazji pójdę do lasu i trochę
się porozglądam. Idąc szlakiem szklanego szybu na pewno bym się nie zgubiła.
Jechaliśmy dosyć długo, dłużej niż z lotniska do Akademii.
Wyspa musiała być rozleglejsza, niż to się wydawało ze statku. Nagle pociąg
zaczął gwałtownie zjeżdżać i po chwili znaleźliśmy się w oceanie.
- Niesamowite! –Wykrzyknęła mama, wpatrując się w
przepływające nad naszymi głowami ławice rybek. Wyglądało na to, że rodzicom
humor też się poprawił. Wdrapałam się na
jedno z siedzeń i nie mogłam oderwać wzroku od fantastycznego podwodnego
świata. Ryby łypały na nas podejrzliwie, niektóre z nich uciekały. Minęliśmy
wielką ośmiornicę odpoczywającą na szkle, a potem jeszcze większego rekina,
który spokojnie przepływał obok. Na szczęście, kolejka jechała spokojnym
tempem, a my byliśmy jedynymi pasażerami, więc mogliśmy spokojnie podziwiać te
cuda. Po chwili metro zwolniło.
- To tutaj! -
Zawołała na nas Mavis. Byłam ciekawa co też jeszcze zobaczę na tej wyspie, więc
z ochotą wysiadłam na podwodny przystanek. Ten jednak nie był taki ładny, jak
poprzedni. Ściany zrobione były z szarego betonu, ciężkie lampy rozświetlały
niebieski półmrok rzucany przez oszklony dach, a na środku każdej ściany
wisiała ogromna, czerwona syrena alarmowa. Zauważyłam, że z każdego rogu
czujnym okiem śledzi nas malutka kamera. Napis nad wąskimi schodami brzmiał „Stacja
końcowa. Twierdza więzienna”. Więzienie?
Dlaczego mnie tu zaprowadzili?
Ojciec znowu złapał mamę mocno za rękę, a mnie położył dłoń
na ramieniu. Cała swoboda i radość z przejażdżki ulotniły się w mgnieniu oka, a
zastąpiło je dziwne napięcie. Nad stacją znowu przepłynął ogromny rekin.
- Jack, Elso, Theo. – Mavis oddała nam więzienne identyfikatory.
Nasz milczący przewodnik używał ich, aby przeprowadzić nas przez wszystkie,
groźnie wyglądające zabezpieczenia. Każde następne było gorsze i zabijało w
czasie krótszym niż sekunda. Gdy wreszcie ubrany w pogrzebowy garnitur potwór
bez twarzy wyłączył zakamuflowany w ścianie laser strzelający promieniami
jakiegoś magicznego kryształu, jak zrozumiałam z opowieści ciotki, pozostało
nam tylko przejście kilku zakratowanych drzwi. Ostatecznie wszyscy stanęliśmy
niezdecydowani na progu długiego, białego, jasno oświetlonego pomieszczenia.
Pod ścianami stały cele, które nie miały ścian.
Zamrugałam i przyjrzałam im się jeszcze raz. Dopiero po chwili wpatrywania się
dostrzegłam zafalowania powietrza, które układały się w spore prostokąty.
Przypomniałam sobie, że Mavis wspominała o ogromnym wykorzystaniu pola siłowego
i sekretnych środków ostrożności, które zakładała TARCZA, a których nawet ona
nie znała. Niedługo dokładnie widziałam
już zarysy ścian cel, moje oczy nauczyły się wyłapywać zakrzywiony obraz, który
powodowało pole. Po środku pomieszczenia wybrukowano innymi kaflami ścieżkę i
aby jeszcze podkreślić jej położenie, długie okno w suficie, wychodzące na
chłodne wody oceanu, leżało dokładnie
równolegle do niej.
- Każda cela ma własną toaletę i różne wygody. – Zaczęła
cicho ciotka. – Są bardziej luksusowe, niż niektóre mieszkania akademickie. Nie
wiem, czemu TARCZA tak wymyśliła. Ja osobiście skorzystałabym z lochów. Cóż,
jednak to Nick Fury ma główny nadzór nad więzieniem…
Ruszyliśmy po ścieżce. Cele z przodu były zupełnie puste.
Wszystkie nowocześnie umeblowane, połączenie sypialni, gabinetu i salonu. Każda
z nich była dokładną kopią poprzedniej. Gdy dotarliśmy do połowy pomieszczenia
dostrzegłam wreszcie niewielką postać w rogu jednej z cel. Niski, pucułowaty mężczyzna siedział przy
biurku i zawzięcie kreślił coś na kartce. Na jego głowie wyrastały dziwacznie
porozrzucane kępki rudych włosów, a z ust wychylał się język. Ubrany był w
biały, jednoczęściowy kostium. Mavis nie zamierzała nam przedstawiać więźniów,
więc nie miałam pojęcia kim może być i jakie były jego winy. W tym momencie nie
wyglądał specjalnie groźnie.
W następnej elektrycznej klatce było zupełnie pusto. Jedyną
rzeczą, która zdawała się zaburzać porządek celi był leżący na stoliku
kapelusz. Prosty, lekko poszarpany, czarny melonik z ogromną soczewką na czole.
Soczewka lśniła złowrogim, czerwonawym blaskiem.
Po drugiej stronie na fotelu siedział starszy człowiek.
Czytał gazetę zupełnie nas ignorując. Na jego biurku stał kubek z napisem
„Profesor Callahan jest najmądrzejszy”.
Nagle ciotka się zatrzymała. Zajrzałam zza pleców mamy w
głąb celi. Na krześle, nienaturalnie prosto, siedział, patrząc na nas, mężczyzna.
W pierwszej chwili wydawał się zupełnie normalny – ubrany w czarną koszulę,
czarne spodnie i buty, z gładko zaczesanymi do góry, czarnymi włosami. Po
chwili zaczęłam jednak dostrzegać szczegóły, które odróżniały go od zwykłych
ludzi.
Miał ziemistą, szarą skórę. W podłużnej, kościstej twarzy
lśniły niebezpiecznie czarne oczy, pozbawione rzęs i brwi. Niezwykle wąskie
wargi wykrzywiły się w lekkim uśmiechu na nasz widok, tak jakby się nas
spodziewał. W długich palcach trzymał czarny rzemień, na który nawlekał kilka
koralików.
Jego cela zdawała się być ciemniejsza niż poprzednie, jakby
pogrążona w półmroku. Gdy się do niej zbliżyliśmy, poczułam się niepewnie i
niedobrze. Miałam ochotę stąd odejść. Sądząc po minach moich rodziców oni
pragnęli tego jeszcze bardziej. Schowałam się za plecami ojca, tak aby pozostać
poza polem widzenia więźnia.
- Proszę, proszę. Cóż za niespodzianka. Państwo Frost.
Mrok? Czy to był Mrok w tej celi? Powiedz mi, że tak! A jak nie to kto? Bo na początku myślałam, że to Loki xD
OdpowiedzUsuńRozdział super! Coś mi się wydaje, że Theo i jej rodzice będą totalnie to wmieszani i raczej nic dobrego z tego nie wyjdzie. Uwielbiam takie rzeczy! :D
Czekam na kolejne wpisy i weny! :D
Mrok ty piczo! XD nie mam pojęcia czemu to powwiedziałam XDD
OdpowiedzUsuńCzekam na next'a
Weny
Pozdrawiam ~Snowmoon
PS. Sory że taki krótki kom, ale nie mam weny pisać komów ;_;