niedziela, 29 listopada 2015

12

Mavis wyglądała z początku na zdezorientowaną, popatrywała to na ojca to na matkę. Po chwili jednak znowu zagryzła wargę, jakby sobie o czymś przypomniała.
- Skoro tak na to nalegacie, muszę się zgodzić. Jesteście Strażnikami, macie do tego prawo. Ale czy to na pewno dobry pomysł? Czemu wasza córka ma się nim zajmować? Nie zasługuje na to.
Kompletnie nie wiedziałam o czym mówi Mavis, rodzice mieli twarze jak maski z kamienia, lekko poszarzałe, ale nieustępliwe i władcze, a sama ciotka zdawała się ekstremalnie niepewna siebie.
- Nie wiesz o czym mówisz, Mavis. To bardzo ważne, aby Theo go poznała. Nalegam, abyś zaprowadziła nas tam teraz. – Powiedział tata spokojnie. Zupełnie nie słychać było w jego głosie prośby, tylko jakąś twardą, napiętą stanowczość. Jakby mówił to wbrew sobie, ale musiał wykuć te zdania na pamięć, by teraz ich użyć. Na twarzy ciotki pojawił się grymas, ale już nic więcej nie powiedziała. Pokazała nam tylko, żeby iść za nią. Zauważyłam, że rodzice złapali się za ręce, a piękna twarz matki jest ściągnięta napięciem.   


W milczeniu dotarliśmy do głównego hallu. Stąd Mavis poprowadziła nas do jedynych prowadzących w dół, szerokich schodów. Zdawało się, że trochę się już rozluźniła, bo znowu podjęła opowieść o jej fantastycznej szkole.
- Teraz schodzimy na stację uczniowskiej kolejki podziemnej. Jeździ  po całej wyspie, ale jest przeznaczona tylko dla naszych studentów. Będziesz nią codziennie przyjeżdżać na treningi, no i pewnie będziesz nią też jeździła do Twierdzy. Zaraz zobaczysz, która to stacja.
Nie słuchałam jej zbyt uważnie, bo byłam pochłonięta   podziwianiem przepięknej stacji metra. Całe sklepienie było przeźroczyste, a przez szybę mogliśmy obserwować uczniów krzątających się na górze. Niewyraźne sylwetki ludzi w białych kitlach krążyły wokół czegoś, co z naszej perspektywy wyglądało jak dno olbrzymiego garnka. Najlepiej widoczne były podeszwy butów udające się tam i z powrotem, jak mrówki. 
- To chyba prototyp Moovera 290, maszyny do teleportacji. – Rzuciła Mavis, a ja wessałam szybko powietrze. Teleportacja? Ta szkoła naprawdę mi się spodobała. Wreszcie musiałam odkleić wzrok od niesamowitego widoku laboratorium nad naszymi głowami i skupić się na wsiadaniu do, wyglądającej na supernowoczesną, kolejki, która nie miała dachu.  Zwróciłam przy tym uwagę na inne elementy wystroju stacji. Oświetlały ją wiszące na stalowych kinkietach mocne jarzeniówki, ściany, zrobione z wybielonych cegieł, przywodziłyby na myśl szpital, gdyby nie były potwornie pogryzmolone różnokolorowymi pisakami. Napisy  wnosiły w to surowe wnętrze odrobinę chaosu i ciepła, więc efekt był całkiem ciekawy i estetyczny. Zanim kolejka ruszyła zdołałam przeczytać tylko wielkie „Stark na prezydenta” napisane na jaskrawo- czerwono i jakieś niebieskie obliczenia, które nic mi nie mówiły. Mavis, która wciąż chyba czytała mi w myślach, pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Uczniowie często wpadają podczas podróży na różne genialne pomysły, które postanowili zapisywać na tych beznamiętnych ścianach. Oprócz tego, że wygląda to ładniej, zawsze możesz wrócić do swojego pomysłu i nigdy nie musisz się martwić, że go zapomnisz, tylko dlatego, że nie miałeś kartki! Bardzo się cieszę z tej inicjatywy, bo osobiście nie znosiłam  stacji naszego metra, którą oczywiście projektowali architekci TARCZY, no bo jakżeby inaczej… - Ciotka ciągnęła swoje długie wywody i narzekania, ale ja wolałam patrzeć przez przeszklony  dach tunelu na migające drzewa nad nami. Wjechaliśmy w dżunglę porastającą dalszą część wyspy. Gąszcz był tu tak gęsty, że często nie można było zobaczyć nieba, tylko zielone sklepienie liści. Na szklanym dachu tunelu kolejki  siadały  jakieś stworzenia, które, wystraszone hałasem pociągu, czmychały w mgnieniu oka. Postanowiłam, że przy najbliższej okazji pójdę do lasu i trochę się porozglądam. Idąc szlakiem szklanego szybu na pewno bym się nie zgubiła.
Jechaliśmy dosyć długo, dłużej niż z lotniska do Akademii. Wyspa musiała być rozleglejsza, niż to się wydawało ze statku. Nagle pociąg zaczął gwałtownie zjeżdżać i po chwili znaleźliśmy się w oceanie.
- Niesamowite! –Wykrzyknęła mama, wpatrując się w przepływające nad naszymi głowami ławice rybek. Wyglądało na to, że rodzicom humor też się poprawił.  Wdrapałam się na jedno z siedzeń i nie mogłam oderwać wzroku od fantastycznego podwodnego świata. Ryby łypały na nas podejrzliwie, niektóre z nich uciekały. Minęliśmy wielką ośmiornicę odpoczywającą na szkle, a potem jeszcze większego rekina, który spokojnie przepływał obok. Na szczęście, kolejka jechała spokojnym tempem, a my byliśmy jedynymi pasażerami, więc mogliśmy spokojnie podziwiać te cuda. Po chwili metro zwolniło.
- To tutaj!  - Zawołała na nas Mavis. Byłam ciekawa co też jeszcze zobaczę na tej wyspie, więc z ochotą wysiadłam na podwodny przystanek. Ten jednak nie był taki ładny, jak poprzedni. Ściany zrobione były z szarego betonu, ciężkie lampy rozświetlały niebieski półmrok rzucany przez oszklony dach, a na środku każdej ściany wisiała ogromna, czerwona syrena alarmowa. Zauważyłam, że z każdego rogu czujnym okiem śledzi nas malutka kamera. Napis nad wąskimi schodami brzmiał „Stacja końcowa. Twierdza więzienna”. Więzienie?  Dlaczego mnie tu zaprowadzili?
Ojciec znowu złapał mamę mocno za rękę, a mnie położył dłoń na ramieniu. Cała swoboda i radość z przejażdżki ulotniły się w mgnieniu oka, a zastąpiło je dziwne napięcie. Nad stacją znowu przepłynął ogromny rekin.


- Jack, Elso, Theo. – Mavis oddała nam więzienne identyfikatory. Nasz milczący przewodnik używał ich, aby przeprowadzić nas przez wszystkie, groźnie wyglądające zabezpieczenia. Każde następne było gorsze i zabijało w czasie krótszym niż sekunda. Gdy wreszcie ubrany w pogrzebowy garnitur potwór bez twarzy wyłączył zakamuflowany w ścianie laser strzelający promieniami jakiegoś magicznego kryształu, jak zrozumiałam z opowieści ciotki, pozostało nam tylko przejście kilku zakratowanych drzwi. Ostatecznie wszyscy stanęliśmy niezdecydowani na progu długiego, białego, jasno oświetlonego pomieszczenia.
 Pod  ścianami stały cele, które nie miały ścian. Zamrugałam i przyjrzałam im się jeszcze raz. Dopiero po chwili wpatrywania się dostrzegłam zafalowania powietrza, które układały się w spore prostokąty. Przypomniałam sobie, że Mavis wspominała o ogromnym wykorzystaniu pola siłowego i sekretnych środków ostrożności, które zakładała TARCZA, a których nawet ona nie znała.  Niedługo dokładnie widziałam już zarysy ścian cel, moje oczy nauczyły się wyłapywać zakrzywiony obraz, który powodowało pole. Po środku pomieszczenia wybrukowano innymi kaflami ścieżkę i aby jeszcze podkreślić jej położenie, długie okno w suficie, wychodzące na chłodne wody oceanu,  leżało dokładnie równolegle do niej.
- Każda cela ma własną toaletę i różne wygody. – Zaczęła cicho ciotka. – Są bardziej luksusowe, niż niektóre mieszkania akademickie. Nie wiem, czemu TARCZA tak wymyśliła. Ja osobiście skorzystałabym z lochów. Cóż, jednak to Nick Fury ma główny nadzór nad więzieniem…
Ruszyliśmy po ścieżce. Cele z przodu były zupełnie puste. Wszystkie nowocześnie umeblowane, połączenie sypialni, gabinetu i salonu. Każda z nich była dokładną kopią poprzedniej. Gdy dotarliśmy do połowy pomieszczenia dostrzegłam wreszcie niewielką postać w rogu jednej z cel.  Niski, pucułowaty mężczyzna siedział przy biurku i zawzięcie kreślił coś na kartce. Na jego głowie wyrastały dziwacznie porozrzucane kępki rudych włosów, a z ust wychylał się język. Ubrany był w biały, jednoczęściowy kostium. Mavis nie zamierzała nam przedstawiać więźniów, więc nie miałam pojęcia kim może być i jakie były jego winy. W tym momencie nie wyglądał specjalnie groźnie.
W następnej elektrycznej klatce było zupełnie pusto. Jedyną rzeczą, która zdawała się zaburzać porządek celi był leżący na stoliku kapelusz. Prosty, lekko poszarpany, czarny melonik z ogromną soczewką na czole. Soczewka lśniła złowrogim, czerwonawym blaskiem.
Po drugiej stronie na fotelu siedział starszy człowiek. Czytał gazetę zupełnie nas ignorując. Na jego biurku stał kubek z napisem „Profesor Callahan jest najmądrzejszy”.  
Nagle ciotka się zatrzymała. Zajrzałam zza pleców mamy w głąb celi. Na krześle, nienaturalnie prosto, siedział, patrząc na nas, mężczyzna. W pierwszej chwili wydawał się zupełnie normalny – ubrany w czarną koszulę, czarne spodnie i buty, z gładko zaczesanymi do góry, czarnymi włosami. Po chwili zaczęłam jednak dostrzegać szczegóły, które odróżniały go od zwykłych ludzi.
Miał ziemistą, szarą skórę. W podłużnej, kościstej twarzy lśniły niebezpiecznie czarne oczy, pozbawione rzęs i brwi. Niezwykle wąskie wargi wykrzywiły się w lekkim uśmiechu na nasz widok, tak jakby się nas spodziewał. W długich palcach trzymał czarny rzemień, na który nawlekał kilka koralików.
Jego cela zdawała się być ciemniejsza niż poprzednie, jakby pogrążona w półmroku. Gdy się do niej zbliżyliśmy, poczułam się niepewnie i niedobrze. Miałam ochotę stąd odejść. Sądząc po minach moich rodziców oni pragnęli tego jeszcze bardziej. Schowałam się za plecami ojca, tak aby pozostać poza polem widzenia więźnia.
- Proszę, proszę. Cóż za niespodzianka. Państwo Frost. 

2 komentarze:

  1. Mrok? Czy to był Mrok w tej celi? Powiedz mi, że tak! A jak nie to kto? Bo na początku myślałam, że to Loki xD
    Rozdział super! Coś mi się wydaje, że Theo i jej rodzice będą totalnie to wmieszani i raczej nic dobrego z tego nie wyjdzie. Uwielbiam takie rzeczy! :D
    Czekam na kolejne wpisy i weny! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Mrok ty piczo! XD nie mam pojęcia czemu to powwiedziałam XDD
    Czekam na next'a
    Weny
    Pozdrawiam ~Snowmoon
    PS. Sory że taki krótki kom, ale nie mam weny pisać komów ;_;

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku! Dziękuję, że poświęciłeś czas na czytanie mojej twórczości! Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz tu swoją opinię, dzięki której będę wiedziała, co jeszcze powinnam poprawić! Mam nadzieję, że zobaczymy się przy kolejnym poście :)


(Kopiowanie i rozpowszechnianie opowiadań bez oznaczenia kto jest ich autorem jest zabronione )