Chciałam spędzać z nimi jak najwięcej czasu, lecz rodzice
uparli się, żebym poszła do Akademii. Ojciec powiedział mi wcześniej, że dla
mamy bardzo ważne jest, abym nauczyła się kontroli. Chciałam, żeby byli ze mnie
zadowoleni, żeby nie martwili się o mnie, kiedy wyjadą. Niezadowolona wyszłam z
tymczasowego domu, gdzie zastałam Leo. Tego mi jeszcze brakowało.
- Hej Theo! Naruszyłaś regulamin, wczoraj nie widzieliśmy
się dwa razy. Dlatego poszedłem do Mavis i zapytałem o twój adres. Przyniosłem
Ci kandyzowanego ananasa! – Paplał chłopak, nie zauważając emanującej ode mnie
niechęci i smutku. Nic nie odpowiedziałam, tylko ruszyłam w stronę szkoły. Leo
podskakiwał przy moim boku. – Już niedługo będziemy mieszkać razem, to będzie
łatwiej, nie? Ciekawe jacy będą nasi współlokatorzy. Oby tylko nie hałasowali
za bardzo, mogliby być spokojni, cisi,
niegadatliwi…
- Mavis serio dała Ci mój adres? Nie pomyślała, że mogłabym
chcieć choć tygodnia spokoju? – Zapytałam ostro, zatrzymując się nagle. Chłopak
zmieszał się.
- Właściwie to widziałem jak wychodzisz wczoraj z Akademii i
poszedłem za tobą. Ale może chcesz ananasa? – Zaczerwieniły mu się policzki i
rozcierał kark dłonią. Był wyższy i starszy ode mnie, a wyglądał zupełnie jak
dzieciak.
- Śledziłeś mnie?
- Nie, ja tylko chciałem się z tobą spotkać drugi raz. No bo
wiesz, ten cały regulamin… - Zawahał się, widząc mój wyraz twarzy.
- Śledziłeś mnie! Jesteś jakiś nienormalny, czy co? Nie mogę
uwierzyć, że Mavis dała mi takiego partnera! – Dopiero po chwili dotarło do
mnie, co powiedziałam. Teraz to ja się zmieszałam. Ten chłopak wywoływał we
mnie jakieś złe emocje.
- Wiesz, masz rację. Też jesteś średnio fajna. Nawet się ze
mną nie przywitałaś. Może masz okres? – Zezłościł się, już nie wyglądał jak
dzieciak, tylko przemawiał ironicznym tonem, mrużąc oczy. Przesadził. Otwarłam
usta na znak oburzenia. Nie spodziewałam się po nim tak niskiego
chwytu.
- Pójdę dziś do Mavis poprosić ją o zmianę partnera.
- I bardzo dobrze. Wreszcie może nie będę Ci przeszkadzać.
Wcześniej… - Urwał nagle, jakby ugryzł się w język, rzucił mi ostatnie
rozzłoszczone spojrzenie i odwrócił się. Ja ruszyłam żwawym krokiem w stronę
Akademii, zostawiając czerwonego ze złości Leo za sobą.
To spotkanie zupełnie nie poprawiło mi humoru i przez cały
trening z Johnnym Stormem nie mogłam się skupić. Raz przychodziło mi do głowy,
że powinnam się wstydzić swojej gburowatości, potem przekonywałam samą siebie,
że Leo sam sobie na nie zasłużył swoim brakiem delikatności, ale zaraz
wyrzucałam sobie znowu swoje zachowanie i tak w kółko. A ponad tym wszystkim
była misja moich rodziców. Mój mentor oczywiście zauważył to roztargnienie.
- Laska, odpocznij chwilę. – Wskazał mi krzesło po kolejnej
nieudanej próbie ukształtowania przeze mnie kuli ognia. Posłusznie przysiadłam
na brzeżku. – Wczoraj szło ci dużo lepiej.
Coś nie tak?
W tym momencie dużo rzeczy było nie tak, ale wzięłam głęboki
oddech, żeby nie dać ponieść się emocjom. To mogłoby się skończyć ponownym
wybuchem.
- Parę problemów z rodzicami. I z nowym partnerem. –
Odparłam krótko, nie patrząc mu w oczy.
- Z rodzicami. – Rozbił balon z gumy do żucia i skrzyżował
ramiona. – Staruszkowie zawsze chcą dla nas najlepiej, ale czasem przedobrzają.
Musisz im to wybaczyć. Z tego co słyszałem, twoi są trochę zapracowani. Ale ty
jesteś już stara, laska. Dasz sobie radę.
Mówił tak, jakby o wszystkim wiedział, a to niemożliwe, bo
misja rodziców była supertajna. Nawet ja nie mogłam znać szczegółów, jeszcze
mniej wiedziała Mavis. Popatrzyłam na niego zaskoczona, ale wyglądał zupełnie
niewinnie, nonszalancko rozsiadłszy się na krześle i patrząc w okno.
Gdy wróciłam do domu rodzice rozmawiali w salonie. Nie
zauważyli mojego wejścia więc zatrzymałam się w progu.
-... stanie. Obiecałem jej dziś rano. Ale nie musiałbym tego
robić, gdybyś dała temu spokój. Strażnicy na pewno pozwoliliby ci zrezygnować z
misji. – Usłyszałam głos taty. Po
odgłosie kroków poznałam, że znów krąży niespokojnie po pokoju. Bardzo się
zmienił przez ostatnie tygodnie, nie był dawnym wesołym i dowcipnym sobą. Teraz często był spięty, poważny. Bał
się.
- Nie mogę zrezygnować z misji. Myślisz, że pozwoliłabym
pojechać ci samemu? Jak niby miałabym żyć gdyby coś się stało? Księżyc
powierzył mi tę misję w równym stopniu jak każdemu ze Strażników. Nie możesz
zabronić mi jechać. – Odwarknęła mama. W jej głosie czaiła się złość, która też
pojawiała się u niej teraz częściej niż zwykle.
- A pomyślałaś o Theo? Zostawimy ją tutaj i przepadniemy bez
wieści. Nie wiadomo kiedy do niej wrócisz. A mogłabyś być przy niej, zobaczyć
jak uczy się kontroli…
- Przestań mydlić mi oczy! Myślisz, że nie chcę tego
zobaczyć? Myślisz, że specjalnie jadę na tę misję, żeby zrobić na złość jej i
tobie? Tak właśnie myślisz? –Zapadło pełne napięcia milczenie. Po chwili mama
odezwała się znowu. – Theo sobie poradzi. Musi. Przeżyła tyle wieków, jest
silna. Tutaj jest bezpieczna i pod ochroną, niedługo będzie dorosła i nauczy
się panować nad swoją mocą. Nie będę jej potrzebna. Kiedyś od nas odejdzie,
wiesz o tym. Ja pogodziłam się z tym wiele wieków temu. Ale ty będziesz mi
potrzebny. Nie mogłabym tutaj siedzieć bezczynnie i czekać na wieść o twojej
śmierci. To by mnie zabiło, Jack. Ta śmierć byłaby gorsza od wszystkiego. –
Głos zaczął się załamywać. – Ona da sobie radę jeśli zginiemy. Ale nie mogę
pozwolić ci jechać samotnie i mieć świadomość, że nic nie zrobiłam.
- Nie zginiemy. Ty nie zginiesz. Nie pozwolę na to.
Obiecałem to Theo. Obiecałem sobie. Nie możesz zginąć rozumiesz? I moja śmierć
nie ma tu nic do rzeczy, nie możesz
umrzeć. A niepotrzebnie wystawiasz
się na niebezpieczeństwo! Ja chcę żebyś tu została! Dlaczego mi to robisz Elso?
Znowu cisza.
- Bo cię kocham, Jack.
- A moja miłość już nie ma znaczenia? – Głos taty zabrzmiał
żałośnie. Dopiero teraz zorientowałam się, że wstrzymuję oddech. – Ja jestem
twoim Strażnikiem, dlaczego to utrudniasz? To nie jest cholerna Romeo i Julia,
mamy dziecko!
- I właśnie dlatego postaramy się wrócić oboje. A jeśli nie
wrócimy to ona sobie poradzi. Jedziemy
na tę misję dla niej, żeby mogła jeszcze pożyć na tym świecie. Jack.
Jack, popatrz na mnie. Wszystko będzie dobrze.
- Wszystko będzie dobrze. – powtórzył głos taty, jakby
próbując samego siebie o tym przekonać. Po chwili usłyszałam odgłos
wymienianych pocałunków.
W tym momencie postanowiłam się dyskretnie wycofać do
swojego pokoju. Byłam zdruzgotana, w oczach kłębiły mi się łzy.
Dni płynęły zdecydowanie zbyt szybko i ani się spostrzegłam,
kiedy musiałam wreszcie zacząć przenosić swoje walizki do mieszkania
studenckiego. Miałam zamieszkać z Willem Robinsonem i Violet Parr, no i,
niestety, z Leo.
Siedząc w skromnym mieszkanku Violet i Willa ( tak naprawdę
nazywał się Wilbur, ale nie cierpiał tego imienia) wkrótce poczułam się całkiem
swobodnie i pogodziłam się z myślą o mieszkaniu z nimi przez najbliższy
czas. Violet okazała się być drobną dziewczyną
o ogromnych, ciemnoniebieskich oczach i pięknych, długich, czarnych włosach,
które połyskiwały granatowo. Jej kumpel Will był wysokim, szczupłym chłopakiem
z charakterystycznym czarnym czubem na głowie. Rozwalił się bezceremonialnie na
kanapie i podniecony opowiadał mi o zajęciach u Mavis. Wyglądał ekstrawagancko przy skromnie ubranej
Violet, która podawała ciastka i tylko czasami wtrącała z uśmiechem jakieś
słowo. Gdy usiadła na kanapie obok Willa ostrożnie podsunęła mi niewielki
album.
genialne!
OdpowiedzUsuńjuż czekam co będzie dalej! emocje mnie rozsadzają od środka! :D
Super rozdział!
OdpowiedzUsuńLecę czytać dalej o mam kilka zaległości.
Soooo
weny i pozdrawiam ~Snowmoon