poniedziałek, 18 stycznia 2016

17




Chciałam spędzać z nimi jak najwięcej czasu, lecz rodzice uparli się, żebym poszła do Akademii. Ojciec powiedział mi wcześniej, że dla mamy bardzo ważne jest, abym nauczyła się kontroli. Chciałam, żeby byli ze mnie zadowoleni, żeby nie martwili się o mnie, kiedy wyjadą. Niezadowolona wyszłam z tymczasowego domu, gdzie zastałam Leo. Tego mi jeszcze brakowało.
- Hej Theo! Naruszyłaś regulamin, wczoraj nie widzieliśmy się dwa razy. Dlatego poszedłem do Mavis i zapytałem o twój adres. Przyniosłem Ci kandyzowanego ananasa! – Paplał chłopak, nie zauważając emanującej ode mnie niechęci i smutku. Nic nie odpowiedziałam, tylko ruszyłam w stronę szkoły. Leo podskakiwał przy moim boku. – Już niedługo będziemy mieszkać razem, to będzie łatwiej, nie? Ciekawe jacy będą nasi współlokatorzy. Oby tylko nie hałasowali za bardzo,  mogliby być spokojni, cisi, niegadatliwi…
- Mavis serio dała Ci mój adres? Nie pomyślała, że mogłabym chcieć choć tygodnia spokoju? – Zapytałam ostro, zatrzymując się nagle. Chłopak zmieszał się.
- Właściwie to widziałem jak wychodzisz wczoraj z Akademii i poszedłem za tobą. Ale może chcesz ananasa? – Zaczerwieniły mu się policzki i rozcierał kark dłonią. Był wyższy i starszy ode mnie, a wyglądał zupełnie jak dzieciak. 
- Śledziłeś mnie?
- Nie, ja tylko chciałem się z tobą spotkać drugi raz. No bo wiesz, ten cały regulamin… - Zawahał się, widząc mój wyraz twarzy.
- Śledziłeś mnie! Jesteś jakiś nienormalny, czy co? Nie mogę uwierzyć, że Mavis dała mi takiego partnera! – Dopiero po chwili dotarło do mnie, co powiedziałam. Teraz to ja się zmieszałam. Ten chłopak wywoływał we mnie jakieś złe emocje.
- Wiesz, masz rację. Też jesteś średnio fajna. Nawet się ze mną nie przywitałaś. Może masz okres? – Zezłościł się, już nie wyglądał jak dzieciak, tylko przemawiał ironicznym tonem, mrużąc oczy. Przesadził. Otwarłam usta  na znak oburzenia.  Nie spodziewałam się po nim tak niskiego chwytu.
- Pójdę dziś do Mavis poprosić ją o zmianę partnera.
- I bardzo dobrze. Wreszcie może nie będę Ci przeszkadzać. Wcześniej… - Urwał nagle, jakby ugryzł się w język, rzucił mi ostatnie rozzłoszczone spojrzenie i odwrócił się. Ja ruszyłam żwawym krokiem w stronę Akademii, zostawiając czerwonego ze złości Leo za sobą.
To spotkanie zupełnie nie poprawiło mi humoru i przez cały trening z Johnnym Stormem nie mogłam się skupić. Raz przychodziło mi do głowy, że powinnam się wstydzić swojej gburowatości, potem przekonywałam samą siebie, że Leo sam sobie na nie zasłużył swoim brakiem delikatności, ale zaraz wyrzucałam sobie znowu swoje zachowanie i tak w kółko. A ponad tym wszystkim była misja moich rodziców. Mój mentor oczywiście zauważył to roztargnienie.
- Laska, odpocznij chwilę. – Wskazał mi krzesło po kolejnej nieudanej próbie ukształtowania przeze mnie kuli ognia. Posłusznie przysiadłam na brzeżku. – Wczoraj szło ci dużo lepiej.  Coś nie tak?
W tym momencie dużo rzeczy było nie tak, ale wzięłam głęboki oddech, żeby nie dać ponieść się emocjom. To mogłoby się skończyć ponownym wybuchem.
- Parę problemów z rodzicami. I z nowym partnerem. – Odparłam krótko, nie patrząc mu w oczy.
- Z rodzicami. – Rozbił balon z gumy do żucia i skrzyżował ramiona. – Staruszkowie zawsze chcą dla nas najlepiej, ale czasem przedobrzają. Musisz im to wybaczyć. Z tego co słyszałem, twoi są trochę zapracowani. Ale ty jesteś już stara, laska. Dasz sobie radę.
Mówił tak, jakby o wszystkim wiedział, a to niemożliwe, bo misja rodziców była supertajna. Nawet ja nie mogłam znać szczegółów, jeszcze mniej wiedziała Mavis. Popatrzyłam na niego zaskoczona, ale wyglądał zupełnie niewinnie, nonszalancko rozsiadłszy się na krześle i patrząc w okno.
Gdy wróciłam do domu rodzice rozmawiali w salonie. Nie zauważyli mojego wejścia więc zatrzymałam się w progu.
-... stanie. Obiecałem jej dziś rano. Ale nie musiałbym tego robić, gdybyś dała temu spokój. Strażnicy na pewno pozwoliliby ci zrezygnować z misji.  – Usłyszałam głos taty. Po odgłosie kroków poznałam, że znów krąży niespokojnie po pokoju. Bardzo się zmienił przez ostatnie tygodnie, nie był dawnym wesołym i dowcipnym  sobą. Teraz często był spięty, poważny. Bał się.
- Nie mogę zrezygnować z misji. Myślisz, że pozwoliłabym pojechać ci samemu? Jak niby miałabym żyć gdyby coś się stało? Księżyc powierzył mi tę misję w równym stopniu jak każdemu ze Strażników. Nie możesz zabronić mi jechać. – Odwarknęła mama. W jej głosie czaiła się złość, która też pojawiała się u niej teraz częściej niż zwykle.
- A pomyślałaś o Theo? Zostawimy ją tutaj i przepadniemy bez wieści. Nie wiadomo kiedy do niej wrócisz. A mogłabyś być przy niej, zobaczyć jak uczy się kontroli…
- Przestań mydlić mi oczy! Myślisz, że nie chcę tego zobaczyć? Myślisz, że specjalnie jadę na tę misję, żeby zrobić na złość jej i tobie? Tak właśnie myślisz? –Zapadło pełne napięcia milczenie. Po chwili mama odezwała się znowu. – Theo sobie poradzi. Musi. Przeżyła tyle wieków, jest silna. Tutaj jest bezpieczna i pod ochroną, niedługo będzie dorosła i nauczy się panować nad swoją mocą. Nie będę jej potrzebna. Kiedyś od nas odejdzie, wiesz o tym. Ja pogodziłam się z tym wiele wieków temu. Ale ty będziesz mi potrzebny. Nie mogłabym tutaj siedzieć bezczynnie i czekać na wieść o twojej śmierci. To by mnie zabiło, Jack. Ta śmierć byłaby gorsza od wszystkiego. – Głos zaczął się załamywać. – Ona da sobie radę jeśli zginiemy. Ale nie mogę pozwolić ci jechać samotnie i mieć świadomość, że nic nie zrobiłam.
- Nie zginiemy. Ty nie zginiesz. Nie pozwolę na to. Obiecałem to Theo. Obiecałem sobie. Nie możesz zginąć rozumiesz? I moja śmierć nie ma tu nic do rzeczy, nie możesz umrzeć.  A niepotrzebnie wystawiasz się na niebezpieczeństwo! Ja chcę żebyś tu została! Dlaczego mi to robisz Elso?
Znowu cisza.
- Bo cię kocham, Jack.
- A moja miłość już nie ma znaczenia? – Głos taty zabrzmiał żałośnie. Dopiero teraz zorientowałam się, że wstrzymuję oddech. – Ja jestem twoim Strażnikiem, dlaczego to utrudniasz? To nie jest cholerna Romeo i Julia, mamy dziecko!
- I właśnie dlatego postaramy się wrócić oboje. A jeśli nie wrócimy to ona sobie poradzi. Jedziemy  na tę misję dla niej, żeby mogła jeszcze pożyć na tym świecie. Jack. Jack, popatrz na mnie. Wszystko będzie dobrze.
- Wszystko będzie dobrze. – powtórzył głos taty, jakby próbując samego siebie o tym przekonać. Po chwili usłyszałam odgłos wymienianych pocałunków.
W tym momencie postanowiłam się dyskretnie wycofać do swojego pokoju. Byłam zdruzgotana, w oczach kłębiły mi się łzy.
Dni płynęły zdecydowanie zbyt szybko i ani się spostrzegłam, kiedy musiałam wreszcie zacząć przenosić swoje walizki do mieszkania studenckiego. Miałam zamieszkać z Willem Robinsonem i Violet Parr, no i, niestety, z Leo.
Siedząc w skromnym mieszkanku Violet i Willa ( tak naprawdę nazywał się Wilbur, ale nie cierpiał tego imienia) wkrótce poczułam się całkiem swobodnie i pogodziłam się z myślą o mieszkaniu z nimi przez najbliższy czas.  Violet okazała się być drobną dziewczyną o ogromnych, ciemnoniebieskich oczach i pięknych, długich, czarnych włosach, które połyskiwały granatowo. Jej kumpel Will był wysokim, szczupłym chłopakiem z charakterystycznym czarnym czubem na głowie. Rozwalił się bezceremonialnie na kanapie i podniecony opowiadał mi o zajęciach u Mavis.  Wyglądał ekstrawagancko przy skromnie ubranej Violet, która podawała ciastka i tylko czasami wtrącała z uśmiechem jakieś słowo. Gdy usiadła na kanapie obok Willa ostrożnie podsunęła mi niewielki album.

2 komentarze:

  1. genialne!
    już czekam co będzie dalej! emocje mnie rozsadzają od środka! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział!
    Lecę czytać dalej o mam kilka zaległości.
    Soooo
    weny i pozdrawiam ~Snowmoon

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku! Dziękuję, że poświęciłeś czas na czytanie mojej twórczości! Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz tu swoją opinię, dzięki której będę wiedziała, co jeszcze powinnam poprawić! Mam nadzieję, że zobaczymy się przy kolejnym poście :)


(Kopiowanie i rozpowszechnianie opowiadań bez oznaczenia kto jest ich autorem jest zabronione )