niedziela, 10 stycznia 2016

16



Rodzice czekali na mnie w przytulnym saloniku. Gdy wpadłam do domu, nie zauważyłam ich poważnych min, tak byłam pochłonięta nowym nauczycielem i treningiem. Opowiadałam im z entuzjazmem i trochę nieskładnie, a oni cieszyli się ze mną, ale wyczułam w ich głosach coś dziwnego. Jeszcze przez chwilę udawałam, że podniecam się nową szkołą, przy czym bacznie ich obserwowałam. Wreszcie padłam na poduchy na kanapie i powiedziałam prosto z mostu:
- Mówcie. Co się stało?
- Ale o co Ci chodzi Theo?! – Mama jeszcze przez chwilę chciała udawać głupią. Przewróciłam oczami.
- Przecież widzę. Tragedii rodzinnej odcinek czwarty. Moglibyście mi wreszcie powiedzieć co z wami jest? Pokłóciliście się, czy co? A może znowu jakiś członek rodziny z wyrokiem?
Mama wyglądała na zszokowaną moim wystąpieniem, ale ja miałam dość zabawy w ich gierki typu „smutny głosik”, „dla jej dobra nic jej nie mówmy”, „ tak naprawdę to my jesteśmy tutaj tacy biedni” itp. Chciałam, żeby wreszcie powiedzieli mi całą prawdę. Na szczęście tata okazał zrozumienie i uniósł ręce w geście poddania się.
- Wygrałaś. Właśnie dziś mieliśmy zamiar ci powiedzieć. Theo, dostaliśmy Misję. O statusie apsconditum, czyli najwyższy stopień utajenia.
Moje serce zabiło mocniej i uniosłam się na poduszkach. Mimowolnie mruknęłam, że przecież znam łacinę, ale w tym momencie moje myśli były daleko od wszelkich łacińskich słów i innych takich błahostek.
- To dlatego byliście tacy dziwni ostatnio! – Uświadomiłam sobie, patrząc z niedowierzaniem na rodziców. Spuścili głowy, zaczerwienieni. I dobrze, no bo jak oni mogli mi nie powiedzieć? – Od kiedy o tym wiecie? Od tygodnia, dwóch? A kiedy się was pytałam co się dziej , mówiliście, że się martwicie. Że nie poradzę sobie sama w szkole. – Prychałam wściekle, naśladując ich. -  Jak mogliście?!
Nawet nie zauważyłam kiedy byłam już na nogach. W oczach wezbrały mi  łzy, zacisnęłam dymiące pięści. Cały dobry nastrój się ulotnił.
- Mówiliście mi o jakiś głupich Erynach i o Blacku, a nie powiedzieliście o misji? Czy moje uczucia w ogóle się liczą w tej rodzinie? A co, jeśli wam się nie uda? Chyba księżyc drugi raz was mi nie wskrzesi, co? Obiecajcie, że wrócicie! Musicie wrócić! Musicie…
- Theo… - zaczęłam mama, ale ja wybiegłam i zamknęłam się w pierwszym napotkanym na drodze pokoju, który okazał się sypialnią rodziców. Na kołdrze spała spokojnie Moon, która, brutalnie obudzona hałasem, przyglądała się, jak niepowstrzymanie szlocham w poduszkę pachnącą ojcem. Nie myślcie sobie, że moja rozpacz nie była uzasadniona i że były to tylko skaczące hormony nastolatki. Otóż, w świecie Strażników istniało wiele zadań, trudniejszych i łatwiejszych. Lwia część z nich była trudna, ale nie zagrażały raczej nieśmiertelnemu bytowi Strażnika. Był jednak maleńki ułamek zadań, kiedy istniało zagrożenie unicestwienia. Takie zadania nazywane były właśnie misjami. Oczywiście również misje dzieliło się na łatwiejsze, trudniejsze, prawie niewykonalne oraz  apsconditum. Supertajne, przeżywalność wynosiła 0,01%. Wiedziałam to, bo Mikołaj kiedyś wnikliwie badał przeszłość tych misji. Zdarzały się one średnio raz na 3000lat.
Rozumiecie więc, że miałam przed sobą perspektywę rychłego pogrzebu moich (nieśmiertelnych) rodziców. Brzmi jak dowcip? Mało śmieszny, to jakby dowiedzieć się, że oboje rodzice chorują na nieuleczalną chorobę i umrą w przeciągu najbliższego roku. Kiedy ty właśnie zacząłeś szkołę, która naprawdę do ciebie pasuje. Wszyscy będą naiwnie wierzyć, że akurat mama i tata będą w tym 0,01%. Ale jakie są tak naprawdę szanse…?
I nawet nie będę wiedziała jak zginęli i nie będę miała ich ciał. Tak jak Mavis. Mavis miała kilkadziesiąt lat, czyli była młodym wampirem, kiedy jej matka Marta dostała misję. Nikt właściwie nie wiedział, czego dotyczyła, wszelkie informacje zaginęły. Pewnej nocy  zamek rodziny Marty podpalili rozwścieczeni czymś, agresywni ludzie. Mavis i jej ojcu udało się uciec. Marta zginęła w pożarze, a może została zamordowana wcześniej, dość, że osierociła córkę. To właśnie natura misji: dosłownie igra się z ogniem i bardzo trudno przed nim uciec.   
Z tą myślą, wyczerpana płaczem, z wtuloną we mnie piaskową kotką, zapadłam w niespokojny sen.
Następnego dnia obudziłam się z twarzą obok twarzy mamy. Musiała położyć się tu w nocy. Podczas snu wydawała się delikatniejsza i bardziej ludzka, bo z jej twarzy znikała promieniująca siła księżyca i wspomnienie wszystkich okropieństw, których doświadczyła. Przez całe swoje życie była naznaczona cierpieniem. Z naszej trójki ona doznała najwięcej bólu o różnym natężeniu i różnych przyczynach. Jak mogłam nie zauważyć,  że ostatnio tak często płacze?  To zawsze tata był bardziej emocjonalny, mama podchodziła do większości rzeczy z dystansem, więc kiedy płakała, to musiało być coś poważnego.
 Jaką ja byłam egoistką. Przecież to musi być dla nich piekło, wiedzieć, że jadą na pewną śmierć i będą oglądać nawzajem swoje cierpienie.
Pamiętałam, jak kiedyś tata wariował, kiedy mama dostała tajemnicze wezwanie z bazy Strażników. Było natychmiastowe, więc pozostawiła nam tylko krótką kartkę z obietnicą powrotu. Tata był pewny, że zostanie wysłana na misję, a nie mógł z nią nawet tam pojechać, żeby się pożegnać, nie było z nią żadnego kontaktu. Całe cztery długie dni przesiedział zamrażając stopniowo dom i wciąż chciał mieć mnie przy sobie, więc nie pozwolił mi iść do szkoły.  Co jakieś piętnaście minut wyglądał przez okna, wieczorem i rano latał nad miastem, próbując jakoś zabić czas. Nie spał całe noce. Byłam wtedy młodsza i nie wiedziałam do końca co się dzieje, ale czułam rozedrganie ojca, które mi się udzielało.
 A kiedy mama wróciła tata prawie się rozpłakał i potem nie spuszczał jej  z oczu. Byli cały czas razem, dla siebie i dla mnie. Wtedy wyłączyliśmy się zupełnie ze świata, bo siła mamy załamała się i potrzebowała miłości ojca, żeby się zregenerować. Milczała za dnia, w nocy budziły ją koszmary, nie kontrolowała swojej mocy. Tata znowu czuwał całymi nocami, ja się bałam, bo mama  zapadła się w sobie. Na misji straciła swoją ostatnią przyjaciółkę z czasów, kiedy była człowiekiem. To  była Marta, matka Mavis.
 Siedziałam chwilę w pościeli, aż usłyszałam dźwięki dochodzące z kuchni. Wymknęłam się ostrożnie z pokoju i zastałam robiącego jajecznicę ojca. 
- Dlaczego musicie jechać? – Wypaliłam, a tata obrócił się napięcie.
- Ti. Już wstałaś? Jest dopiero szósta.
- Dlaczego musicie jechać? – Powtórzyłam pytanie, siadając przy kuchennym stole. Tata oparł się plecami o blat, spuścił wzrok.
- Wiesz, że jesteśmy Strażnikami, mamy obowiązki…
- Macie obowiązki też wobec swojej rodziny. A z moich obliczeń wynika, że ja też ciągle do niej należę. – warknęłam wściekle, nie mogąc dłużej powstrzymywać emocji. Tata świdrował mnie teraz swoimi niebieskimi oczami.
- Wszyscy są w niebezpieczeństwie. Chodzi o cały świat. Jeśli nie wykonamy misji…
- Co mnie obchodzi świat? Chcę, żebyście żyli. Żebyście zostali tutaj ze mną. Chcę, żeby  raz chodziło o mnie, nie o świat. – Powiedziałam już łagodniej, a pojedyncze łzy popłynęły mi po policzkach. Tata usiadł przy stole, przyglądał mi się uważnie.
- Musisz zrozumieć Theo, że nam zawsze chodzi o ciebie. Chodzi nam o twoje dalsze życie. O twoją rodzinę. O to, żebyś zawsze mogła żyć spokojnie i godnie. – Mówił powoli, jak do tępawego dziecka.
- Ale jak mogę żyć spokojnie bez ciebie i mamy? Czy nie moglibyśmy być normalną rodziną, bez tych wszystkich misji, sekretów, demonów…- Pisnęłam, a tata odgarnął mi włosy z czoła. Z niego też emanowała siła, ale też coś, czego wcześniej nie dostrzegałam: dojrzałość i doświadczenie. Teraz nie wyglądał wcale na osiemnastolatka, w jego urodzie było piętno wielu setek przeżytych lat.
- Gdybym tylko mógł to pozostawiłbym ciebie z mamą bezpiecznie na wyspie. Mama jednak… musi jechać. I chce jechać. Ale przysięgam ci, że dopóki to coś z czym idziemy się zmierzyć, nie wyciśnie ze mnie życia, nie pozwolę jej skrzywdzić. – Czułam dławienie w gardle, ale nie mogłam już płakać. Ojciec promieniował pewnością siebie, patrzył mi głęboko w oczy i widziałam to wszystko, tę całą miłość którą w nich miał. – I mama wróci do ciebie. Obiecuję ci.
Z całej siły przytuliłam się do jego mocnego ciała, które gwarantowało mi bezpieczeństwo i wiedziałam, że nie kłamie. Nikt nie kochał nigdy tak jak Jack kochał Elsę. On był jej strażnikiem, ona jego królową. Ta obietnica nie była tylko dla mnie; była też dla niego. Zachowa spokój tylko, jeśli będzie wiedział że jej i mnie nic nie jest. I nigdy mnie nie zawiedzie, nigdy.
Jajecznica zaskwierczała niebezpiecznie na patelni, więc tata delikatnie odsunął się ode mnie i przyskoczył do kuchenki. Wytarłam twarz, czując się niewiele lepiej, a tata odwrócił się do mnie ze swoim zwykłym uśmiechem.
- Ti, naprawdę wyobrażasz sobie nas jako NORMALNĄ rodzinę? – Powiedział figlarnie i puścił do mnie oko, a ja roześmiałam się słabo i śmiech przyniósł mi ulgę. Napięta atmosfera nieco zelżała.
- Masz rację, z nazwiskiem Frost nie łączy się tego słowa.


4 komentarze:

  1. Awww... Jak ja lubię te rodzinne zbliżenia. ^^ Czyli Jack i Elsa jadą na misję, tak? Proszę, niech oni przeżyją! No w końcu to rodzice Theo, no! Ech. Znając moje szczęście, to pewnie wszyscy poumierają.
    No cóż. I racja: Z nazwiskiem Frost nie łączy się słowa 'normalni'.
    No. Rozdział świetny! :D Czekam, aż Theo pozna jakiegoś chłopaka może czy coś tam :P
    Pozdrawiam i weny! ^^ :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Aww.... *-*
    Spieszę się troszkum
    soł weny
    Pozdrawiam ~Snowmoon

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział... aż się poryczałam :"D

    OdpowiedzUsuń
  4. No to ten.. wzruszyłam się. Nie wyobrażam sobie, że Elsa lub Jack mieliby zginąć. To rodzice Theo ona ich potrzebuje. Jak ktoś umrze to chyba będę miała żałobę ._. Świetny rozdział. Czekam na nexta! Pozdrawiam i dużo weny!
    ~Alissa

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku! Dziękuję, że poświęciłeś czas na czytanie mojej twórczości! Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz tu swoją opinię, dzięki której będę wiedziała, co jeszcze powinnam poprawić! Mam nadzieję, że zobaczymy się przy kolejnym poście :)


(Kopiowanie i rozpowszechnianie opowiadań bez oznaczenia kto jest ich autorem jest zabronione )