Rodzice czekali na mnie w przytulnym saloniku. Gdy wpadłam
do domu, nie zauważyłam ich poważnych min, tak byłam pochłonięta nowym
nauczycielem i treningiem. Opowiadałam im z entuzjazmem i trochę nieskładnie, a
oni cieszyli się ze mną, ale wyczułam w ich głosach coś dziwnego. Jeszcze przez
chwilę udawałam, że podniecam się nową szkołą, przy czym bacznie ich
obserwowałam. Wreszcie padłam na poduchy na kanapie i powiedziałam prosto z
mostu:
- Mówcie. Co się stało?
- Ale o co Ci chodzi Theo?! – Mama jeszcze przez chwilę
chciała udawać głupią. Przewróciłam oczami.
- Przecież widzę. Tragedii rodzinnej odcinek czwarty.
Moglibyście mi wreszcie powiedzieć co z wami jest? Pokłóciliście się, czy co? A
może znowu jakiś członek rodziny z wyrokiem?
Mama wyglądała na zszokowaną moim wystąpieniem, ale ja
miałam dość zabawy w ich gierki typu „smutny głosik”, „dla jej dobra nic jej
nie mówmy”, „ tak naprawdę to my jesteśmy tutaj tacy biedni” itp. Chciałam,
żeby wreszcie powiedzieli mi całą prawdę. Na szczęście tata okazał zrozumienie
i uniósł ręce w geście poddania się.
- Wygrałaś. Właśnie dziś mieliśmy zamiar ci powiedzieć.
Theo, dostaliśmy Misję. O statusie apsconditum, czyli najwyższy stopień
utajenia.
Moje serce zabiło mocniej i uniosłam się na poduszkach.
Mimowolnie mruknęłam, że przecież znam łacinę, ale w tym momencie moje myśli
były daleko od wszelkich łacińskich słów i innych takich błahostek.
- To dlatego byliście tacy dziwni ostatnio! – Uświadomiłam
sobie, patrząc z niedowierzaniem na rodziców. Spuścili głowy, zaczerwienieni. I
dobrze, no bo jak oni mogli mi nie powiedzieć? – Od kiedy o tym wiecie? Od
tygodnia, dwóch? A kiedy się was pytałam co się dziej , mówiliście, że się
martwicie. Że nie poradzę sobie sama w szkole. – Prychałam wściekle, naśladując
ich. - Jak mogliście?!
Nawet nie zauważyłam kiedy byłam już na nogach. W oczach
wezbrały mi łzy, zacisnęłam dymiące
pięści. Cały dobry nastrój się ulotnił.
- Mówiliście mi o jakiś głupich Erynach i o Blacku, a nie
powiedzieliście o misji? Czy moje uczucia w ogóle się liczą w tej rodzinie? A
co, jeśli wam się nie uda? Chyba księżyc drugi raz was mi nie wskrzesi, co? Obiecajcie,
że wrócicie! Musicie wrócić! Musicie…
- Theo… - zaczęłam mama, ale ja wybiegłam i zamknęłam się w
pierwszym napotkanym na drodze pokoju, który okazał się sypialnią rodziców. Na
kołdrze spała spokojnie Moon, która, brutalnie obudzona hałasem, przyglądała
się, jak niepowstrzymanie szlocham w poduszkę pachnącą ojcem. Nie myślcie
sobie, że moja rozpacz nie była uzasadniona i że były to tylko skaczące hormony
nastolatki. Otóż, w świecie Strażników istniało wiele zadań, trudniejszych i
łatwiejszych. Lwia część z nich była trudna, ale nie zagrażały raczej
nieśmiertelnemu bytowi Strażnika. Był jednak maleńki ułamek zadań, kiedy
istniało zagrożenie unicestwienia. Takie zadania nazywane były właśnie misjami.
Oczywiście również misje dzieliło się na łatwiejsze, trudniejsze, prawie
niewykonalne oraz apsconditum.
Supertajne, przeżywalność wynosiła 0,01%. Wiedziałam to, bo Mikołaj kiedyś
wnikliwie badał przeszłość tych misji. Zdarzały się one średnio raz na 3000lat.
Rozumiecie więc, że miałam przed sobą perspektywę rychłego
pogrzebu moich (nieśmiertelnych) rodziców. Brzmi jak dowcip? Mało śmieszny, to
jakby dowiedzieć się, że oboje rodzice chorują na nieuleczalną chorobę i umrą w
przeciągu najbliższego roku. Kiedy ty właśnie zacząłeś szkołę, która naprawdę
do ciebie pasuje. Wszyscy będą naiwnie wierzyć, że akurat mama i tata będą w
tym 0,01%. Ale jakie są tak naprawdę szanse…?
I nawet nie będę wiedziała jak zginęli i nie będę miała ich
ciał. Tak jak Mavis. Mavis miała kilkadziesiąt lat, czyli była młodym wampirem,
kiedy jej matka Marta dostała misję. Nikt właściwie nie wiedział, czego
dotyczyła, wszelkie informacje zaginęły. Pewnej nocy zamek rodziny Marty podpalili rozwścieczeni
czymś, agresywni ludzie. Mavis i jej ojcu udało się uciec. Marta zginęła w
pożarze, a może została zamordowana wcześniej, dość, że osierociła córkę. To
właśnie natura misji: dosłownie igra się z ogniem i bardzo trudno przed nim
uciec.
Z tą myślą, wyczerpana płaczem, z wtuloną we mnie piaskową
kotką, zapadłam w niespokojny sen.
Następnego dnia obudziłam się z twarzą obok twarzy mamy.
Musiała położyć się tu w nocy. Podczas snu wydawała się delikatniejsza i
bardziej ludzka, bo z jej twarzy znikała promieniująca siła księżyca i
wspomnienie wszystkich okropieństw, których doświadczyła. Przez całe swoje
życie była naznaczona cierpieniem. Z naszej trójki ona doznała najwięcej bólu o
różnym natężeniu i różnych przyczynach. Jak mogłam nie zauważyć, że ostatnio tak często płacze? To zawsze tata był bardziej emocjonalny, mama
podchodziła do większości rzeczy z dystansem, więc kiedy płakała, to musiało
być coś poważnego.
Jaką ja byłam
egoistką. Przecież to musi być dla nich piekło, wiedzieć, że jadą na pewną
śmierć i będą oglądać nawzajem swoje cierpienie.
Pamiętałam, jak kiedyś tata wariował, kiedy mama dostała
tajemnicze wezwanie z bazy Strażników. Było natychmiastowe, więc pozostawiła
nam tylko krótką kartkę z obietnicą powrotu. Tata był pewny, że zostanie
wysłana na misję, a nie mógł z nią nawet tam pojechać, żeby się pożegnać, nie
było z nią żadnego kontaktu. Całe cztery długie dni przesiedział zamrażając
stopniowo dom i wciąż chciał mieć mnie przy sobie, więc nie pozwolił mi iść do
szkoły. Co jakieś piętnaście minut
wyglądał przez okna, wieczorem i rano latał nad miastem, próbując jakoś zabić
czas. Nie spał całe noce. Byłam wtedy młodsza i nie wiedziałam do końca co się
dzieje, ale czułam rozedrganie ojca, które mi się udzielało.
A kiedy mama wróciła
tata prawie się rozpłakał i potem nie spuszczał jej z oczu. Byli cały czas razem, dla siebie i dla
mnie. Wtedy wyłączyliśmy się zupełnie ze świata, bo siła mamy załamała się i
potrzebowała miłości ojca, żeby się zregenerować. Milczała za dnia, w nocy
budziły ją koszmary, nie kontrolowała swojej mocy. Tata znowu czuwał całymi
nocami, ja się bałam, bo mama zapadła
się w sobie. Na misji straciła swoją ostatnią przyjaciółkę z czasów, kiedy była
człowiekiem. To była Marta, matka Mavis.
Siedziałam chwilę w
pościeli, aż usłyszałam dźwięki dochodzące z kuchni. Wymknęłam się ostrożnie z
pokoju i zastałam robiącego jajecznicę ojca.
- Dlaczego musicie jechać? – Wypaliłam, a tata obrócił się
napięcie.
- Ti. Już wstałaś? Jest dopiero szósta.
- Dlaczego musicie jechać? – Powtórzyłam pytanie, siadając
przy kuchennym stole. Tata oparł się plecami o blat, spuścił wzrok.
- Wiesz, że jesteśmy Strażnikami, mamy obowiązki…
- Macie obowiązki też wobec swojej rodziny. A z moich
obliczeń wynika, że ja też ciągle do niej należę. – warknęłam wściekle, nie
mogąc dłużej powstrzymywać emocji. Tata świdrował mnie teraz swoimi niebieskimi
oczami.
- Wszyscy są w niebezpieczeństwie. Chodzi o cały świat.
Jeśli nie wykonamy misji…
- Co mnie obchodzi świat? Chcę, żebyście żyli. Żebyście
zostali tutaj ze mną. Chcę, żeby raz
chodziło o mnie, nie o świat. – Powiedziałam już łagodniej, a pojedyncze łzy
popłynęły mi po policzkach. Tata usiadł przy stole, przyglądał mi się uważnie.
- Musisz zrozumieć Theo, że nam zawsze chodzi o ciebie.
Chodzi nam o twoje dalsze życie. O twoją rodzinę. O to, żebyś zawsze mogła żyć
spokojnie i godnie. – Mówił powoli, jak do tępawego dziecka.
- Ale jak mogę żyć spokojnie bez ciebie i mamy? Czy nie
moglibyśmy być normalną rodziną, bez tych wszystkich misji, sekretów, demonów…-
Pisnęłam, a tata odgarnął mi włosy z czoła. Z niego też emanowała siła, ale też
coś, czego wcześniej nie dostrzegałam: dojrzałość i doświadczenie. Teraz nie
wyglądał wcale na osiemnastolatka, w jego urodzie było piętno wielu setek
przeżytych lat.
- Gdybym tylko mógł to pozostawiłbym ciebie z mamą
bezpiecznie na wyspie. Mama jednak… musi jechać. I chce jechać. Ale przysięgam
ci, że dopóki to coś z czym idziemy się zmierzyć, nie wyciśnie ze mnie życia,
nie pozwolę jej skrzywdzić. – Czułam dławienie w gardle, ale nie mogłam już
płakać. Ojciec promieniował pewnością siebie, patrzył mi głęboko w oczy i
widziałam to wszystko, tę całą miłość którą w nich miał. – I mama wróci do
ciebie. Obiecuję ci.
Z całej siły przytuliłam się do jego mocnego ciała, które
gwarantowało mi bezpieczeństwo i wiedziałam, że nie kłamie. Nikt nie kochał
nigdy tak jak Jack kochał Elsę. On był jej strażnikiem, ona jego królową. Ta
obietnica nie była tylko dla mnie; była też dla niego. Zachowa spokój tylko,
jeśli będzie wiedział że jej i mnie nic nie jest. I nigdy mnie nie zawiedzie,
nigdy.
Jajecznica zaskwierczała niebezpiecznie na patelni, więc
tata delikatnie odsunął się ode mnie i przyskoczył do kuchenki. Wytarłam twarz,
czując się niewiele lepiej, a tata odwrócił się do mnie ze swoim zwykłym
uśmiechem.
- Ti, naprawdę wyobrażasz sobie nas jako NORMALNĄ rodzinę? –
Powiedział figlarnie i puścił do mnie oko, a ja roześmiałam się słabo i śmiech przyniósł mi ulgę. Napięta atmosfera
nieco zelżała.
- Masz rację, z nazwiskiem Frost nie łączy się tego słowa.
Awww... Jak ja lubię te rodzinne zbliżenia. ^^ Czyli Jack i Elsa jadą na misję, tak? Proszę, niech oni przeżyją! No w końcu to rodzice Theo, no! Ech. Znając moje szczęście, to pewnie wszyscy poumierają.
OdpowiedzUsuńNo cóż. I racja: Z nazwiskiem Frost nie łączy się słowa 'normalni'.
No. Rozdział świetny! :D Czekam, aż Theo pozna jakiegoś chłopaka może czy coś tam :P
Pozdrawiam i weny! ^^ :D
Aww.... *-*
OdpowiedzUsuńSpieszę się troszkum
soł weny
Pozdrawiam ~Snowmoon
Super rozdział... aż się poryczałam :"D
OdpowiedzUsuńNo to ten.. wzruszyłam się. Nie wyobrażam sobie, że Elsa lub Jack mieliby zginąć. To rodzice Theo ona ich potrzebuje. Jak ktoś umrze to chyba będę miała żałobę ._. Świetny rozdział. Czekam na nexta! Pozdrawiam i dużo weny!
OdpowiedzUsuń~Alissa