niedziela, 18 października 2015

7



Wkrótce stałam się rozwścieczonym miotaczem ognia. Z moich palców, niekontrolowanie, wybuchały słupy ognia, tak, że cała piwnica przypominała wnętrze piekła. Oszołomiona bólem, ale czując ulgę, przy uwalnianiu mocy, starałam się skierować płomienie na siebie, wiedząc, że nic mi się nie stanie. Niestety, opary benzyny skutecznie rozniosły ogień, a ja, jak w amoku, próbowałam osłonić uciekających ludzi, jeszcze bardziej rozniecając pożar.
Wszędzie rozlegały się krzyki zdumienia i przerażenia. Gdy wreszcie oderwałam wzrok od płomieni zobaczyłam, przez zgliszcza spalonych drzwi do drugiej piwnicy, że wszyscy uciekają, tratując się wzajemnie, z balu. Czułam rozpacz i bezradnie machałam rękami, próbując zrobić coś z otaczającą mnie pożogą. Z moich dłoni, na szczęście, przestawało już bić gorąco. Nagle poczułam, że ktoś łapie mnie od tyłu.
- Spróbuj to kontrolować! To twój żywioł, każ mu przestać. Możesz nad nim zapanować! – Wrzasnął mi do ucha znajomy głos. Niewiadomo skąd Domi znalazła się przy mnie i zamiast uciekać dawała mi te dziwaczne rady. Popatrzyłam na nią ze łzami w oczach, a moja mina musiała mówić wyraźnie, że nie wiem co mam zrobić, bo potrząsnęła głową, zrezygnowana. Przez moją głowę przemknęło, że ona od początku wiedziała o mocy i o tym, co się dziś stanie.
Pożar dotarł już do stanowiska dj w następnej Sali, a wokół nas powstał krąg suchej, zupełnie czystej podłogi. Zawsze tak było, byłam chroniona, i choć w piwnicy unosiły się kłęby dymu, przez co straciłam widok na całe to zniszczenie, to wokół mnie powstała bańka czystego, świeżego powietrza. Domi przycisnęła się bliżej, chroniąc się w mojej otoczce.
- Musimy stąd wyjść! Szkoła się zawali! – Wrzasnęła Domi, bo teraz ryk płomieni był głośniejszy niż dudniąca poprzednio muzyka. Zgodziłam się z nią, przypomniawszy sobie drewniane słupy i wyrwałam  się z mojego odrętwienia. Ruszyłyśmy, a ogień rozstępował się posłusznie przed nami.  Tuż przy wyjściu usłyszałam stłumione wołanie, które zmroziło mi krew. Ktoś został w środku. Popatrzyłam na Domi, a jej mina świadczyła o tym, że też to słyszała. Nie zastanawiając się dłużej pozostawiłam przyjaciółkę pod drzwiami wyjściowymi i pobiegłam w głąb piwnic. Krzyknęłam raz jeszcze, ale nikt nie odpowiadał. Powietrze było tak szare, że nie widziałam nic poza moim ochronnym kręgiem.
Nagle coś z hukiem się przełamało i rozległo się upiorne trzeszczenie. Serce biło mi tak szybko, że bałam się, czy zaraz nie wyskoczy mi z piersi. Moja czerwona sukienka powiewała za  mną, tak, że musiałam wyglądać wśród tych płomieni jak jakaś zagubiona królowa śmierci. Miotałam się po całej piwnicy, aż wreszcie, gdy straciłam już nadzieję, z dymu wyłoniły się leżące przy ścianie Katie i Vicky.
Były nieprzytomne, wokół nich szalał ogień. Czym prędzej doskoczyłam do nich jak najbliżej, żeby zmieściły się w mojej ochronce. Nie widziałam u nich żadnych oznak życia, macałam Vicky po szyi, ale pulsu jak na złość nie mogłam znaleźć. Gdy już, cała zlana potem, miałam dać za wygraną, poczułam jak klatka piersiowa Katie wznosi się i opada pod moją dłonią. Odetchnęłam z ulgą, ale zaraz pojawił się nowy problem. Nie miałam złudzeń – nie było szans, żebym je stąd sama wytaszczyła, a gdybym teraz odeszła z pewnością by się udusiły lub spłonęły. Pomyślałam, że straż pożarna jest już na pewno na miejscu i niedługo tu wejdą.
Coś znowu trzasnęło za moimi plecami i w ostatnim momencie odskoczyłam przed żarzącą się belką z drewnianego słupa. Z przerażeniem uświadomiłam sobie, że bez pomocy zostanę tu pogrzebana żywcem, razem z moimi dręczycielkami. W moim umyśle pojawiła się nawet okrutna myśl, że mają, czego chciały. Zobaczyły moje sztuczki. Powinnam je zostawić i ratować siebie. Po chwili wróciła jednak mantra mojego życia: nie umiesz kontrolować mocy. Gdybyś umiała, to czy wywołałabyś pożar przez grupkę nastolatków? Powinnaś za to wszystko zapłacić.
Przez te kołujące po mojej głowie myśli zaklęłam głośno i w tym momencie usłyszałam potworny hałas, jakby niebo spadało mi na głowę. Serce na chwilę przestało mi bić, a ja, dziecinnym odruchem schowałam głowę między kolanami i wcisnęłam się w bezwładne ciała dziewczyn.  To koniec. Szkoła waliła mi się na kark.

Oczekiwałam silnego uderzenia, albo podmuchu, ale, oprócz hałasu, nic się nie działo. Gdy hałas ucichł, a wrócił tylko jednostajny szum pożaru, uniosłam głowę. Obraz zniszczeń na chwilę zaparł mi dech w piersiach. Cudem uniknęłyśmy zmiażdżenia. Nad naszymi głowami sufit trzymał się na ostatnim skrawku ściany i lekko nadpalonym słupie. Tuż przed moją twarzą leżały szczątki Sali, która wyglądała na pracownię chemiczną. Jakiś oderwany kawał ściany leżał sobie na gruzowisku, a na nim wciąż wisiała tablica. Przez fruwające wszędzie szczątki i pył, przedzierał się momentami widok rozgwieżdżonego nieba. Ogień dogasał, a dym rozwiewał się na wszystkie strony.
Czułam jakiś taki spokój na ten widok. Jak przez mgłę docierało do mnie wycie syren, gdzieś z góry. Choć jeszcze przed chwilą świat był pełen ostrości, teraz zaczął mi się rozmywać. Czułam tylko  moje galopujące serce i z roztargnieniem wpatrywałam się w skrawek sufitu wiszący nad nami. Widziałam, jak coraz bardziej się ugina pod ciężarem cegieł i ścian szkoły, które jeszcze utrzymywał w pionie. Już niedługo. Sekundy ciągnęły się nagle jak godziny.
To chyba było moje pogodzenie się  ze śmiercią. Dziwne, ale nawet nie myślałam o tym wtedy. Byłam nieśmiertelna przez tyle wieków i zginę w pożarze 183 szkoły. Wydawało mi się to całkiem zabawne i zastanawiałam się, czy przypadkiem nie okażę się odporna również na zmiażdżenie przez kilka ton cegieł. W tych moich rozmyślaniach było coś szaleńczego, bo właściwie, powinnam wzywać pomocy lub próbować uciekać. Czułam się trochę jak bohaterka, która ratuje swoich prześladowców mimo wszystkich krzywd i sama przypłaca to życiem. Pomyślałam, że może Domi napisze o tym kiedyś powieść. 


Niestety moje wzniosłe czyny przerwał niespodziewany ratunek.  Gdy już byłam pewna, że słup utrzymujący strop zawali się w każdej chwili, gruzowisko obok nas zatrzeszczało i zaczęło się dziać z nim coś dziwnego. Z dziur pomiędzy odłamkami wypływały lśniące węże, które oplatały szczątki mojej szkoły. Świat znów nabrał ostrości. Dopiero gdy węże do mnie dotarły zdałam sobie sprawę, że to lód. Zatrzymał się wokół nas tworząc gładką ścianę. Niedługo potem wijące się lodowe sople zaczęły się zlewać i utworzyły ogromny lodowiec. Tynk i połamane okna znikały w zwałach śniegu i lodu. Tak uformowana konstrukcja zaczęła się lekko poruszać, jakby coś uderzało w nią od tyłu.
Wreszcie, po kilku minutach, choć dla mnie trwało to wieczność, rodzicom udało się odsunąć zamrożone gruzy na tyle, by powstała szczelina przez którą przeciśnie się człowiek. We wnęce zobaczyłam wyraźnie ciemne niebo, a na nim sylwetki dwóch jasnych postaci. Rodzice, korzystając z magicznej laski ojca, wzbili się w powietrze i zanurkowali gładko prosto w naszą stronę.

5 komentarzy:

  1. Strasznie! Naprawdę super to opisał! A na końcu mi użylo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Do boju Jack'ie!
    Serdecznie zapraszam cię do siebie
    http://legends-east-coast.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Wooow... no, ale ja bym zostawiła tam te dziewczyny, a nawet je dobiła...
    -moja zryta psycha

    Lubię takie klimaty *-* chcę więcej!
    ~I.Q.~

    OdpowiedzUsuń
  4. O tak, ratunek nadchodzi! Cudny rozdział mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze!
    Pozdrawiam i weny na kolejne rozdziały! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem co napisać, więc... Świetny rozdział. Ja bym je zostawiła i uciekła XD

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku! Dziękuję, że poświęciłeś czas na czytanie mojej twórczości! Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz tu swoją opinię, dzięki której będę wiedziała, co jeszcze powinnam poprawić! Mam nadzieję, że zobaczymy się przy kolejnym poście :)


(Kopiowanie i rozpowszechnianie opowiadań bez oznaczenia kto jest ich autorem jest zabronione )