Wkrótce stałam się rozwścieczonym miotaczem ognia. Z moich
palców, niekontrolowanie, wybuchały słupy ognia, tak, że cała piwnica
przypominała wnętrze piekła. Oszołomiona bólem, ale czując ulgę, przy
uwalnianiu mocy, starałam się skierować płomienie na siebie, wiedząc, że nic mi
się nie stanie. Niestety, opary benzyny skutecznie rozniosły ogień, a ja, jak w
amoku, próbowałam osłonić uciekających ludzi, jeszcze bardziej rozniecając
pożar.
Wszędzie rozlegały się krzyki zdumienia i przerażenia. Gdy
wreszcie oderwałam wzrok od płomieni zobaczyłam, przez zgliszcza spalonych drzwi
do drugiej piwnicy, że wszyscy uciekają, tratując się wzajemnie, z balu. Czułam
rozpacz i bezradnie machałam rękami, próbując zrobić coś z otaczającą mnie
pożogą. Z moich dłoni, na szczęście, przestawało już bić gorąco. Nagle
poczułam, że ktoś łapie mnie od tyłu.
- Spróbuj to kontrolować! To twój żywioł, każ mu przestać.
Możesz nad nim zapanować! – Wrzasnął mi do ucha znajomy głos. Niewiadomo skąd
Domi znalazła się przy mnie i zamiast uciekać dawała mi te dziwaczne rady.
Popatrzyłam na nią ze łzami w oczach, a moja mina musiała mówić wyraźnie, że
nie wiem co mam zrobić, bo potrząsnęła głową, zrezygnowana. Przez moją głowę
przemknęło, że ona od początku wiedziała o mocy i o tym, co się dziś stanie.
Pożar dotarł już do stanowiska dj w następnej Sali, a wokół
nas powstał krąg suchej, zupełnie czystej podłogi. Zawsze tak było, byłam
chroniona, i choć w piwnicy unosiły się kłęby dymu, przez co straciłam widok na
całe to zniszczenie, to wokół mnie powstała bańka czystego, świeżego powietrza.
Domi przycisnęła się bliżej, chroniąc się w mojej otoczce.
- Musimy stąd wyjść! Szkoła się zawali! – Wrzasnęła Domi, bo
teraz ryk płomieni był głośniejszy niż dudniąca poprzednio muzyka. Zgodziłam
się z nią, przypomniawszy sobie drewniane słupy i wyrwałam się z mojego odrętwienia. Ruszyłyśmy, a ogień
rozstępował się posłusznie przed nami. Tuż
przy wyjściu usłyszałam stłumione wołanie, które zmroziło mi krew. Ktoś został
w środku. Popatrzyłam na Domi, a jej mina świadczyła o tym, że też to słyszała.
Nie zastanawiając się dłużej pozostawiłam przyjaciółkę pod drzwiami wyjściowymi
i pobiegłam w głąb piwnic. Krzyknęłam raz jeszcze, ale nikt nie odpowiadał.
Powietrze było tak szare, że nie widziałam nic poza moim ochronnym kręgiem.
Nagle coś z hukiem się przełamało i rozległo się upiorne
trzeszczenie. Serce biło mi tak szybko, że bałam się, czy zaraz nie wyskoczy mi
z piersi. Moja czerwona sukienka powiewała za
mną, tak, że musiałam wyglądać wśród tych płomieni jak jakaś zagubiona
królowa śmierci. Miotałam się po całej piwnicy, aż wreszcie, gdy straciłam już
nadzieję, z dymu wyłoniły się leżące przy ścianie Katie i Vicky.
Były nieprzytomne, wokół nich szalał ogień. Czym prędzej
doskoczyłam do nich jak najbliżej, żeby zmieściły się w mojej ochronce. Nie widziałam
u nich żadnych oznak życia, macałam Vicky po szyi, ale pulsu jak na złość nie
mogłam znaleźć. Gdy już, cała zlana potem, miałam dać za wygraną, poczułam jak
klatka piersiowa Katie wznosi się i opada pod moją dłonią. Odetchnęłam z ulgą,
ale zaraz pojawił się nowy problem. Nie miałam złudzeń – nie było szans, żebym
je stąd sama wytaszczyła, a gdybym teraz odeszła z pewnością by się udusiły lub
spłonęły. Pomyślałam, że straż pożarna jest już na pewno na miejscu i niedługo
tu wejdą.
Coś znowu trzasnęło za moimi plecami i w ostatnim momencie
odskoczyłam przed żarzącą się belką z drewnianego słupa. Z przerażeniem
uświadomiłam sobie, że bez pomocy zostanę tu pogrzebana żywcem, razem z moimi
dręczycielkami. W moim umyśle pojawiła się nawet okrutna myśl, że mają, czego
chciały. Zobaczyły moje sztuczki. Powinnam je zostawić i ratować siebie. Po
chwili wróciła jednak mantra mojego życia: nie umiesz kontrolować mocy. Gdybyś
umiała, to czy wywołałabyś pożar przez grupkę nastolatków? Powinnaś za to
wszystko zapłacić.
Przez te kołujące po mojej głowie myśli zaklęłam głośno i w
tym momencie usłyszałam potworny hałas, jakby niebo spadało mi na głowę. Serce
na chwilę przestało mi bić, a ja, dziecinnym odruchem schowałam głowę między
kolanami i wcisnęłam się w bezwładne ciała dziewczyn. To koniec. Szkoła waliła mi się na kark.
Oczekiwałam silnego uderzenia, albo podmuchu, ale, oprócz
hałasu, nic się nie działo. Gdy hałas ucichł, a wrócił tylko jednostajny szum
pożaru, uniosłam głowę. Obraz zniszczeń na chwilę zaparł mi dech w piersiach.
Cudem uniknęłyśmy zmiażdżenia. Nad naszymi głowami sufit trzymał się na
ostatnim skrawku ściany i lekko nadpalonym słupie. Tuż przed moją twarzą leżały
szczątki Sali, która wyglądała na pracownię chemiczną. Jakiś oderwany kawał
ściany leżał sobie na gruzowisku, a na nim wciąż wisiała tablica. Przez
fruwające wszędzie szczątki i pył, przedzierał się momentami widok
rozgwieżdżonego nieba. Ogień dogasał, a dym rozwiewał się na wszystkie strony.
Czułam jakiś taki spokój na ten widok. Jak przez mgłę
docierało do mnie wycie syren, gdzieś z góry. Choć jeszcze przed chwilą świat
był pełen ostrości, teraz zaczął mi się rozmywać. Czułam tylko moje galopujące serce i z roztargnieniem
wpatrywałam się w skrawek sufitu wiszący nad nami. Widziałam, jak coraz
bardziej się ugina pod ciężarem cegieł i ścian szkoły, które jeszcze utrzymywał
w pionie. Już niedługo. Sekundy ciągnęły się nagle jak godziny.
To chyba było moje pogodzenie się ze śmiercią. Dziwne, ale nawet nie myślałam o
tym wtedy. Byłam nieśmiertelna przez tyle wieków i zginę w pożarze 183 szkoły.
Wydawało mi się to całkiem zabawne i zastanawiałam się, czy przypadkiem nie
okażę się odporna również na zmiażdżenie przez kilka ton cegieł. W tych moich
rozmyślaniach było coś szaleńczego, bo właściwie, powinnam wzywać pomocy lub
próbować uciekać. Czułam się trochę jak bohaterka, która ratuje swoich
prześladowców mimo wszystkich krzywd i sama przypłaca to życiem. Pomyślałam, że
może Domi napisze o tym kiedyś powieść.
Niestety moje wzniosłe czyny przerwał niespodziewany ratunek. Gdy już byłam pewna, że słup utrzymujący
strop zawali się w każdej chwili, gruzowisko obok nas zatrzeszczało i zaczęło
się dziać z nim coś dziwnego. Z dziur pomiędzy odłamkami wypływały lśniące
węże, które oplatały szczątki mojej szkoły. Świat znów nabrał ostrości. Dopiero
gdy węże do mnie dotarły zdałam sobie sprawę, że to lód. Zatrzymał się wokół
nas tworząc gładką ścianę. Niedługo potem wijące się lodowe sople zaczęły się
zlewać i utworzyły ogromny lodowiec. Tynk i połamane okna znikały w zwałach
śniegu i lodu. Tak uformowana konstrukcja zaczęła się lekko poruszać, jakby coś
uderzało w nią od tyłu.
Wreszcie, po kilku minutach, choć dla mnie trwało to
wieczność, rodzicom udało się odsunąć zamrożone gruzy na tyle, by powstała szczelina
przez którą przeciśnie się człowiek. We wnęce zobaczyłam wyraźnie ciemne niebo,
a na nim sylwetki dwóch jasnych postaci. Rodzice, korzystając z magicznej laski
ojca, wzbili się w powietrze i zanurkowali gładko prosto w naszą stronę.
Strasznie! Naprawdę super to opisał! A na końcu mi użylo.
OdpowiedzUsuńDo boju Jack'ie!
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam cię do siebie
http://legends-east-coast.blogspot.com/
Wooow... no, ale ja bym zostawiła tam te dziewczyny, a nawet je dobiła...
OdpowiedzUsuń-moja zryta psycha
Lubię takie klimaty *-* chcę więcej!
~I.Q.~
O tak, ratunek nadchodzi! Cudny rozdział mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny na kolejne rozdziały! :)
Nie wiem co napisać, więc... Świetny rozdział. Ja bym je zostawiła i uciekła XD
OdpowiedzUsuń