- Właściwie, to po co mi taka sukienka? – Zapytałam,
wygładzając materiał.
- Masz już szesnaście lat. Najwyższy czas, żebyś poszła na
bal.
- Na bal? Mamo, nie jesteśmy już w siedemnastym wieku… Jaki
bal?
- Nie zgrywaj się, dobrze? Widziałam plakaty Twojej szkole.
– Powiedziała mama lekko rozdrażnionym tonem. –
Organizują końcoworoczny bal. Musisz na niego iść! – dodała tonem
nieznoszącym sprzeciwu. Tata podniósł się i otoczył mnie ramieniem.
- Ti, mama ma rację. Od ostatnich 20 lat ciągle siedzisz w
domu. Rozumiemy, że bardzo przeżyłaś drugą wojnę światową, ale teraz czas się
trochę rozerwać! I może przy okazji zakręci się wokół Ciebie jakiś
przystojniak? – Połaskotał mnie i mrugnął porozumiewawczo.
- Jak ty się kręcisz wokół mnie, to wszyscy inni się peszą.-
Powiedziałam mu, śmiejąc się. – Zresztą, przecież ja nie mogę zadawać się zbyt
blisko ze zwykłymi ludźmi. – W tym momencie rodzice popatrzyli po sobie.
- Zdecydowaliśmy, że
nagniemy trochę zasady. Jeśli będziesz czuła taką potrzebę, żeby mieć chłopaka,
to nie będziemy mieć nic przeciwko. Pamiętaj tylko, że jeśli on umrze, to Ty
bierzesz odpowiedzialność, ze swoją żałobę. – Powiedziała mama oficjalnie, a ja
przewróciłam oczami, choć moja dusza radośnie śpiewała.
- Mamo, w moim wieku ludzi rzadko wiążą się aż do śmierci. Przynajmniej
w tych czasach. – Rodzice byli trochę staroświeccy, ale trudno się dziwić,
skoro przeżyli 16 wieków. – Jeśli będę rozpaczać, to tylko kiedy on mnie
zostawi.
- A więc jest już jakiś on? – Podchwycił tata, a ja
oczywiście potwierdziłam, bo cała się zaczerwieniłam i potrząsnęłam głową.
- Dobrze, więc skoro to już ustaliliśmy, pora zastosować
środki ostrożności. – Uratowała mnie uśmiechnięta mama, wyciągając mniejsze
pudełko, które było schowane pod suknią. W środku leżała para dopasowanych
rękawiczek. Westchnęłam.
Jesteśmy wyjątkową rodziną. Nie dość, że żyjemy strasznie
długo, jak jakieś wampiry ze Zmierzchu, to jeszcze los „obdarzył” nas
mocami. Moi rodzice potrafią zamrażać,
wyczarowywać śnieg i inne takie bajery, ich moce są zupełnie takie same.
Naturalne powinno być, że moja moc nie będzie się różnić zbytnio od ich. Ale
Wielki Księżyc zrobił nam psikusa. I ja otrzymałam ogień. Totalne
przeciwieństwo. Najbardziej. Niszczycielski. Żywioł. Ever. Lód jest dobry; można nim spajać rzeczy,
budować ( mama umie robić też sukienki), a jeśli wymknie się spod kontroli to
po prostu rozmrozić. A na niekontrolowany ogień nic poradzić nie można. Jest
kompletnie nieprzydatny i ciągle mam przez niego problemy. Kojarzycie pożar
Londynu z 1666 r.? Wtedy poszłam pierwszy raz sama po ciastka, miałam 12 lat.
Wystraszyłam się jakiegoś draba. 1728r. spaliłam pół Kopenhagi. Miasto to było
dla mnie zresztą niefortunne, bo gdy przejeżdżaliśmy przez nie w 1795, znowu je
podpaliłam pod wpływem jakichś emocji. I tak można by wymieniać w
nieskończoność. Moskwa, 1812 – to ja. Atlanta, 1864 – to ja. Peshtigo , Chicago, Stryj, Hoboken w New Jersey, Jacksonville,
znowu Chicago, Norwegia, Baltimore, Toronto. To wszystko przeze mnie.
Wystarczy, że się zdenerwuję, wystraszę i pożar murowany. Staram się robić jak najwięcej dobrego, ale
jestem tym typem człowieka, który zawsze ściąga kłopoty.
Dlatego na każde urodziny dostawałam rękawiczki. To był
stary sposób mamy, z czasów, kiedy ona sama nie radziła sobie ze swoją mocą.
Teraz to ja przejęłam rolę niebezpiecznej córki. Moje rękawiczki były
oczywiście ulepszane. Te, które dostałam dziś były ognioodporne i miały różne
ciekawe zabezpieczenia. Teoretycznie nic nie może się zdarzyć.
- Dziękuję wam. To naprawdę piękne prezenty… Ale jeśli nikt
mnie nie zaprosi, to i tak nie pójdę na bal w
tym roku. – Powiedziałam zakładając rękawiczki i przyglądając się jak
leżą. Mama skrzyżowała ręce na piersi.
- Masz jeszcze miesiąc, kochanie. Założę się, że znajdzie
się mnóstwo chętnych. Może nie mieli odwagi cię zaprosić wcześniej. Zresztą -
zawsze możesz zaprosić kogoś sama! – Popatrzyłam na nią wzrokiem, który jasno
mówił, co sądzę o tym pomyśle. Odchrząknęłam, aby zakończyć ten temat.
- Słuchajcie, zaraz mam autobus. Prezentami nacieszę się
później, a teraz muszę się pozbierać.
Rodzice wyszli, a ja odetchnęłam. Szybko przebrałam się w
moje normalne ciuchy, czyli jeansy i koszulę, ale wciąż przyglądałam się
sukience z mieszaniną uczuć. Cudownie byłoby ją założyć. Jednocześnie
przerażała mnie myśl o pokazaniu się w niej znajomym z klasy.
Pierwsza! (chyba) Fajny rozdział i zapraszam do siebie!
OdpowiedzUsuńHah.... no, w takiej średniowiecznej sukni to i ja bym nie chciała wyjść z domu :D
OdpowiedzUsuńChociaż odważyłam się na wyjście z zieloną twarzą [bal w odległej czwartej klasie był XD]
Cudowny rozdział.
OdpowiedzUsuńBTW.
Ehh... rodzice...
Weny na kolejne cudowne rozdziały!!! Pozdro. ;D
Idzie do szkoły... no no no coraz bardziej zaczyna mi się podobać! Nadal nie potrafię nic przewidzieć....no nic mogę tylko czekać ^^
OdpowiedzUsuń