sobota, 12 września 2015

2



- Właściwie, to po co mi taka sukienka? – Zapytałam, wygładzając materiał.
- Masz już szesnaście lat. Najwyższy czas, żebyś poszła na bal.
- Na bal? Mamo, nie jesteśmy już w siedemnastym wieku… Jaki bal?
- Nie zgrywaj się, dobrze? Widziałam plakaty Twojej szkole. – Powiedziała mama lekko rozdrażnionym tonem. –  Organizują końcoworoczny bal. Musisz na niego iść! – dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Tata podniósł się i otoczył mnie ramieniem.
- Ti, mama ma rację. Od ostatnich 20 lat ciągle siedzisz w domu. Rozumiemy, że bardzo przeżyłaś drugą wojnę światową, ale teraz czas się trochę rozerwać! I może przy okazji zakręci się wokół Ciebie jakiś przystojniak? – Połaskotał mnie i mrugnął porozumiewawczo.
- Jak ty się kręcisz wokół mnie, to wszyscy inni się peszą.- Powiedziałam mu, śmiejąc się. – Zresztą, przecież ja nie mogę zadawać się zbyt blisko ze zwykłymi ludźmi. – W tym momencie rodzice popatrzyli po sobie.
- Zdecydowaliśmy,  że nagniemy trochę zasady. Jeśli będziesz czuła taką potrzebę, żeby mieć chłopaka, to nie będziemy mieć nic przeciwko. Pamiętaj tylko, że jeśli on umrze, to Ty bierzesz odpowiedzialność, ze swoją żałobę. – Powiedziała mama oficjalnie, a ja przewróciłam oczami, choć moja dusza radośnie śpiewała.
- Mamo, w moim wieku ludzi rzadko wiążą się aż do śmierci. Przynajmniej w tych czasach. – Rodzice byli trochę staroświeccy, ale trudno się dziwić, skoro przeżyli 16 wieków. – Jeśli będę rozpaczać, to tylko kiedy on mnie zostawi.
- A więc jest już jakiś on? – Podchwycił tata, a ja oczywiście potwierdziłam, bo cała się zaczerwieniłam i potrząsnęłam głową.
- Dobrze, więc skoro to już ustaliliśmy, pora zastosować środki ostrożności. – Uratowała mnie uśmiechnięta mama, wyciągając mniejsze pudełko, które było schowane pod suknią. W środku leżała para dopasowanych rękawiczek. Westchnęłam.
Jesteśmy wyjątkową rodziną. Nie dość, że żyjemy strasznie długo, jak jakieś wampiry ze Zmierzchu, to jeszcze los „obdarzył” nas mocami.  Moi rodzice potrafią zamrażać, wyczarowywać śnieg i inne takie bajery, ich moce są zupełnie takie same. Naturalne powinno być, że moja moc nie będzie się różnić zbytnio od ich. Ale Wielki Księżyc zrobił nam psikusa. I ja otrzymałam ogień. Totalne przeciwieństwo. Najbardziej. Niszczycielski. Żywioł. Ever.  Lód jest dobry; można nim spajać rzeczy, budować ( mama umie robić też sukienki), a jeśli wymknie się spod kontroli to po prostu rozmrozić. A na niekontrolowany ogień nic poradzić nie można. Jest kompletnie nieprzydatny i ciągle mam przez niego problemy. Kojarzycie pożar Londynu z 1666 r.? Wtedy poszłam pierwszy raz sama po ciastka, miałam 12 lat. Wystraszyłam się jakiegoś draba. 1728r. spaliłam pół Kopenhagi. Miasto to było dla mnie zresztą niefortunne, bo gdy przejeżdżaliśmy przez nie w 1795, znowu je podpaliłam pod wpływem jakichś emocji. I tak można by wymieniać w nieskończoność. Moskwa, 1812 – to ja. Atlanta, 1864 – to ja. Peshtigo , Chicago, Stryj, Hoboken w New Jersey, Jacksonville, znowu Chicago, Norwegia, Baltimore, Toronto. To wszystko przeze mnie. Wystarczy, że się zdenerwuję, wystraszę i pożar murowany.  Staram się robić jak najwięcej dobrego, ale jestem tym typem człowieka, który zawsze ściąga kłopoty. 
Dlatego na każde urodziny dostawałam rękawiczki. To był stary sposób mamy, z czasów, kiedy ona sama nie radziła sobie ze swoją mocą. Teraz to ja przejęłam rolę niebezpiecznej córki. Moje rękawiczki były oczywiście ulepszane. Te, które dostałam dziś były ognioodporne i miały różne ciekawe zabezpieczenia. Teoretycznie nic nie może się zdarzyć.
- Dziękuję wam. To naprawdę piękne prezenty… Ale jeśli nikt mnie nie zaprosi, to i tak nie pójdę na bal w  tym roku. – Powiedziałam zakładając rękawiczki i przyglądając się jak leżą. Mama skrzyżowała ręce na piersi.
- Masz jeszcze miesiąc, kochanie. Założę się, że znajdzie się mnóstwo chętnych. Może nie mieli odwagi cię zaprosić wcześniej. Zresztą - zawsze możesz zaprosić kogoś sama! – Popatrzyłam na nią wzrokiem, który jasno mówił, co sądzę o tym pomyśle. Odchrząknęłam, aby zakończyć ten temat.
- Słuchajcie, zaraz mam autobus. Prezentami nacieszę się później, a teraz muszę się pozbierać.
Rodzice wyszli, a ja odetchnęłam. Szybko przebrałam się w moje normalne ciuchy, czyli jeansy i koszulę, ale wciąż przyglądałam się sukience z mieszaniną uczuć. Cudownie byłoby ją założyć. Jednocześnie przerażała mnie myśl o pokazaniu się w niej znajomym z klasy. 

4 komentarze:

  1. Pierwsza! (chyba) Fajny rozdział i zapraszam do siebie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hah.... no, w takiej średniowiecznej sukni to i ja bym nie chciała wyjść z domu :D
    Chociaż odważyłam się na wyjście z zieloną twarzą [bal w odległej czwartej klasie był XD]

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny rozdział.
    BTW.
    Ehh... rodzice...
    Weny na kolejne cudowne rozdziały!!! Pozdro. ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Idzie do szkoły... no no no coraz bardziej zaczyna mi się podobać! Nadal nie potrafię nic przewidzieć....no nic mogę tylko czekać ^^

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku! Dziękuję, że poświęciłeś czas na czytanie mojej twórczości! Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz tu swoją opinię, dzięki której będę wiedziała, co jeszcze powinnam poprawić! Mam nadzieję, że zobaczymy się przy kolejnym poście :)


(Kopiowanie i rozpowszechnianie opowiadań bez oznaczenia kto jest ich autorem jest zabronione )