piątek, 4 września 2015

1



Ta. Więc wreszcie nadszedł dzień moich 16 urodzin. Leżałam przez chwilę w łóżku gapiąc się w sufit i próbując dobudzić. Sama nawet nie pamiętałabym, że to już moje urodziny, gdyby nie rodzice budzący mnie radosnym sto lat i pozostawiający stos prezentów przy mojej twarzy. Leniwie podniosłam się na łokciach i już miałam zabrać się do pakunków, ale usłyszałam szuranie pod drzwiami. Westchnęłam teatralnie, chociaż zrobiło mi się przyjemnie.
- Tak, możecie obejrzeć ze mną prezenty! – Krzyknęłam  i w drzwiach pojawiła się głowa ojca.
- Mówiłaś coś, Ti? – Zapytał zupełnie niewinnie, a ja obdarzyłam go krzywym uśmiechem.
- Już się nie zgrywajcie.
Uśmiechnął się szeroko, co do niego świetnie pasowało i dlatego robił to często. Wskoczył żwawo do pokoju, jakby był małym chłopcem i usiadł obok mnie na łóżku. Za nim, dostojnym krokiem weszła mama, niosąc śniadanie na tacy.
- Wow, czuję się jak królowa. - Powiedziałam z uznaniem.
 – Teoretycznie nią jesteś. – Stwierdziła rzeczowo mama, a ja uniosłam oczy do góry.
- To była metafora! – Powiedziałam z udawaną irytacją, po czym się roześmiałam. Po zjedzeniu śniadania przeniosłam wreszcie uwagę na prezenty, a oni zasiedli i przyglądali się w napięciu mojej reakcji. Podniosłam pierwszy pakunek. To na pewno nie była paczka od nich – rodzice zawsze dawali swoje podarunki na koniec, żeby wywrzeć największy efekt.
- Oh! Zestaw kosmetyków! Maseczki, kremy, szampony i niekończąca się przez rok pasta do zębów… i szczoteczka najnowszej generacji… Ciotka Zębuszka ma niezły gust do kolorów. – Oznajmiłam z trochę przesadnym zachwytem oglądając wielką, czerwono niebieską szczoteczkę i ogromną pakę kosmetyków. – Załączyła chyba nawet instrukcję skutecznego mycia zębów… O, czy to prezent od Zająca? – Zajrzałam do pudła wypełnionego po brzegi wszystkimi możliwymi rodzajami słodyczy. – Jacie, te czekoladki nie są u nas dostępne! Ani te! O tym w ogóle nie słyszałam, ale wygląda tak apetycznie… - Tym razem mój zachwyt był w stu procentach autentyczny, bo jedną z moich wielu słabości były słodycze. Mogłabym jeść je kilogramami.   Następny prezent zawierał supernowoczesny telefon, mający kilka dodatkowych funkcji, które musiał wynaleźć sam Mikołaj. Od czternastych urodzin wujek przestał przysyłać mi zabawki, a zamiast tego otrzymywałam najróżniejsze gadżety. Był strasznie napalony na nowinki techniczne i powtarzał ciągle, że musi iść z duchem czasu.
- Tato, co to jest „ogłuszacz”? – zapytałam unosząc brwi nad telefonem, a ojciec roześmiał się w głos.
- Wujek chyba stwierdził, że świat jest dziś bardzo niebezpieczny i masz tego użyć w wypadku, gdyby ktoś cię atakował. – wyjaśniła mama, patrząc na ojca zwijającego się ze śmiechu. Szybko odsunęłam palec znad ikonki opisanej „ogłuszacz”. Cokolwiek robił, lepiej nie testować go w tym momencie.
W małej paczce owiniętej szarym pakowym papierem znajdował się prosty wisior w stylu indiańskiego amuletu. Był zupełnie czarny i bardzo mi się podobał, ale ojciec spoważniał i odebrał mi go. Nie wiedziałam od kogo może być.
- Przecież on nie miał jej przysyłać żadnych prezentów! Muszę porozmawiać o tym z Mavis, miała go pilnować…
- Zobaczcie tylko! – Przerwałam niecierpliwie, bo kolejny prezent był od mojego kochanego wujka Piaska.  Z pudła wyskoczył żółty kot. Miał przewiązaną wstążkę, a na liściku były tylko dwa słowa: Na zawsze. 
- Kot? Przecież wie, jakie są zasady… - zdziwiła się matka, ale po chwili trzymała kota w ramionach. Gdy go dotknęłam poczułam dziwną teksturę jego sierści.
- Zdaje się, że Piasek znalazł sposób na utrwalenie swojej magii. Muszę się zastanowić jak go nazwać.- Uśmiechnęłam się. Zawsze chciałam mieć kota, ale z różnych względów nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Nareszcie będę miała przyjaciela.

Na łóżku został już ostatni pakunek. Prezent od rodziców. Nagle oboje przestali się zajmować kotem i przyglądali się, jak wyciągam ostrożnie długi zwój aksamitu, który okazał się sukienką. Była śliczna. Nawet ja, która nigdy nie chodziłam w sukienkach, musiałam to przyznać. Długie fałdy tkaniny spływały delikatnie, rozszerzając się. Przez sukienkę biegł kwiatowy wzór srebrno-zielonej nici. Jej koloru nie można było określić jednym słowem. Na gorsecie była jasnopomarańczowa, jak czubki płomieni. Im bardziej w dół tym bardziej kolor przechodził w intensywną czerwień, aż po wrażenie piekielnych ogni u dołu. Cała sukienka wyglądała jakby płonęła, a między płomieniami wiła się srebrna nić podkreślająca ten ogień.
- Doszyłam ci rękawy, bo wiem, że nie lubisz na ramiączkach… To była sukienka twojej mamy chrzestnej. – Powiedziała cicho mama. Na jej policzki wstąpił niepokojący rumieniec, a oczy wyglądały podejrzanie wilgotnie. Ojciec objął ją ramieniem. Poczułam się niezręcznie. Moja matka chrzestna nie żyła od wielu wieków i nigdy tak naprawdę jej nie znałam. Była to siostra mamy i jej najlepsza przyjaciółka. Nigdy nie wiedziałam, jak ją pocieszyć, gdy za nią tęskniła. Na szczęście mama kazała mi  przymierzyć suknię, co było świetnym pretekstem do zakończenia tej nieprzyjemnej sytuacji..
W łazience przystanęłam przed lustrem. Spoglądała na mnie zmęczona, wyjątkowo blada twarz pokryta piegami. Brązowe włosy w nieładzie gromadziły się na moich ramionach. To ja, Theo Frost. Byłam zupełnie niepodobna do rodziców. Czasami zastanawiałam się nawet, czy nie jestem adoptowana. Wielu ludzi w niezliczonych szkołach, które zaliczyłam, tak właśnie uważało.
 Moi rodzice… cóż, byli bosko piękni. Ojciec był niezwykle przystojny – oczywiście, sama nie umiałam tego do końca ocenić, ale nie mogłam zaprzeczyć, że wysokie kości policzkowe, kwadratowa szczęka, wiecznie zmierzwione, białe włosy i wysportowane ciało nadawało mu wygląd co najmniej top modela. Do zażenowania, które czułam zawsze gdy nauczycielki i uczennice z moich szkół próbowały z nim flirtować, już zdążyłam się przyzwyczaić. Co gorsza, ogromna ilość zafascynowanych nim kobiet próbowało się z nim porozumieć przeze mnie. Pragnęły zaprosić go na herbatę, na prywatkę, na bal, bankiet, randkę lub imprezę, pisały do niego listy, poszukiwały jego numeru telefonu i maila.
 Zwracały się z tym do mnie.  Na tego typu zaczepki odpowiadałam zawsze, że ojciec wyjechał na delegację, a ja nie pamiętam jego służbowego telefonu i wręcz nie wiem kiedy wróci. Wraz z wiekiem bajeczka ta była coraz mniej wiarygodna, lecz co inteligentniejsze wielbicielki mojego ojca rozumiały aluzję i porzucały marzenie o nim. Te bardziej zdesperowane, bo i takie się zdarzały, potrafiły mimo to wykręcać najgorsze numery, których nie chciałam nawet wspominać. Oczywiście  żadna, ale to żadna, nie miała najmniejszych szans przy mamie, w której ojciec był zresztą wciąż niemożliwie zakochany. Podczas gdy mama nic sobie nie robiła z zalotnic otaczających ojca, tak tata miał co jakiś czas napady zazdrości, gdy któryś z atakujących mamę pozwolił sobie na zbyt wiele.
Kto jednak nie broniłby takiego skarbu jak ona? Poza tym, że jej złote, długie loki okalały po prostu idealną twarz, przyczepioną do równie idealnego ciała, co sprawiało, że mama wyglądała jak nordycka bogini, to jeszcze jej zrównoważony, czuły i dobry charakter sprawiał, że trudno było jej nie lubić. Czasami złościłam się i miałam żal do mamy, że nie jestem taka jak ona, choć przecież to nie była jej wina. Niestety często czułam się totalnie nieudana przy moich wspaniałych rodzicach.  Próbowali pomagać mi w radzeniu sobie z kompleksami, ale wystarczyło, żebym poszła z mamą na basen; ona, z długimi nogami, talią osy, idealnym brzuchem i w dopasowanym bikini, a ja drepcząca z tyłu na swoich krótkich, niezgrabnych nogach i z trochę zbyt okrągłą twarzą. Świetne uczucie.
Aa, no i nie wspominałam o tym, że moi rodzice od ponad 1000 lat wyglądali jak 18 latkowie.
Cała sprawa obracała się wokół człowieka z księżyca, który uczynił moich staruszków swoimi strażnikami. Teoretycznie nie mogli mieć dzieci, ale byłam spłodzona jeszcze kiedy mama była zwyczajnym człowiekiem i kiedy przyszłam na świat, okazało się, że też jestem nieśmiertelna. To dość zabawne, ale ja obchodziłam urodziny co sto lat. Starzałam się dużo wolniej od zwykłych ludzi i wraz z osiągnięciem 18 lat ( za dwa wieki),miałam zostać już taka na zawsze.
Pewnie myślicie sobie, że to fajna sprawa, można tyle zdziałać, tyle się nauczyć... Jesteście w błędzie. Sztywne zasady określają życie nieśmiertelnych. Najboleśniejszą z nich jest zakaz przywiązywania się. Nie mogłam mieć przyjaciół, chłopaka, nawet kota, chyba że byliby nieśmiertelni. Bo po prostu dostalibyśmy świra. Tak jak mama wciąż wspominała swoją siostrę. Życie ludzkie było dla nas bardzo krótkim odcinkiem czasu, więc mielibyśmy wspomnienia pełne nieżyjących przyjaciół, ukochanych itd. Człowiek z księżyca bałby się, że zrobimy się zgorzkniali i rodzice nie będą dobrymi Strażnikami. Więc widzicie: grono mojej rodziny było bardzo wąskie.
W ogóle ten cały Człowiek Księżycowy to był nasz taki Bóg. Każdy z mojej rodzinki już z nim kiedyś gadał i to najczęściej nie były przyjemne okoliczności, ale ostatecznie okazywał się spoko. Moi rodzice, na przykład, spotkali się z nim po swojej śmierci, z tym, że każde z nich jakoś tam wskrzesił, Mimo to, jakoś nie garnęłam się do spotkania z nim, bo póki co, ja jedyna jeszcze go nie widziałam. Miałam nadzieję, że wystarcza mu, że moi rodzice dla niego pracują i zajmują się ochroną dzieci z jego ramienia. Zawsze się śmiałam, że powinni sobie uszyć uniformy z napisem „Moonlight Security sp. Z.o.o.”
Te rozmyślania przerwał mi mój nowy przyjaciel, kot, który zwiedzał nasz dom. Jak już mówiłam, nigdy nie mogłam mieć normalnego kota; ten jednak, był stworzony z magii mojego wujka Piaska. Wujek potrafił wytwarzać rzeczy, które zawsze były w podobnym kolorze, ale miały też tę przypadłość, że szybko się rozpływały. Piasek jednak wciąż dążył do stworzenia czegoś trwałego i dziś właśnie, w moje urodziny, chciał się nam pochwalić, że wreszcie mu się udało, a przy okazji dostałam jeden z najpiękniejszych prezentów. Zwierzę, przyjaciela, który nie umrze za dwadzieścia lat.
Założyłam sukienkę i wróciłam do sypialni, gdzie zażenowana zauważyłam, że rodzice się namiętnie całują. Ciągle to robili - powinnam się już przyzwyczaić, jednak na moich policzkach pojawił się palący rumieniec. Poczułam, że w brzuchu przewraca mi się również dziwna gula zazdrości i melancholii. Nie zdarzało się to, gdy byłam młodsza. Oni natomiast, spokojnie dokończyli pocałunek i spojrzeli na mnie z zachwytem.
- Wyglądasz przepięknie! – zapiała mama. – Zupełnie jak Anna! – jej oczy znów dziwnie zabłysły na wspomnienie siostry.  Minęło już dobrych kilkanaście wieków od jej śmierci, a ona wciąż za nią tęskniła. Ja wcale jej nie pamiętałam, znałam ją praktycznie tylko z opowieści.

7 komentarzy:

  1. Nanana no i spoko :D za dużo nie piszę, bo mam lenia xc bay ozodo i ta de

    OdpowiedzUsuń
  2. Tego bym się totalnie nie spodziewała! Przeszłaś chyba samą siebie! Wspaniale się zaczyna! No i ten twój humor! No nic, czekam na kolejne rozdziały i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. *chlip* To było... *chlip* Piękne! :* Mogę być kotem? xD

    OdpowiedzUsuń
  4. CUDO! Nie mogę się doczekać następnego rozdziału . Życzę weny i pozdrawiam .

    OdpowiedzUsuń
  5. super :) nawet nie wiesz ile się naczekałam na ten rozdział xD a tak w ogóle, opiszesz potem co się działo przed tym rozdziałem? XP wzruszyłam się aż :D

    OdpowiedzUsuń
  6. To było coś nierealnie cudownego xD czyli to jest kontynuacja tamtego bloga? Hmm... ale przydałoby się wyjaśnić kilka rzeczy - jak zginęła Anna (no chyba że ze starości... ), kim "nim" jest ten, co podarował wisior Theo (chociaż jestem pewna, że to... albo nipowiem xd)

    Mimo wszystko - kocham <33

    OdpowiedzUsuń
  7. Śliczne... tylko na tyle mnie stać To było piękne.... *.^

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku! Dziękuję, że poświęciłeś czas na czytanie mojej twórczości! Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz tu swoją opinię, dzięki której będę wiedziała, co jeszcze powinnam poprawić! Mam nadzieję, że zobaczymy się przy kolejnym poście :)


(Kopiowanie i rozpowszechnianie opowiadań bez oznaczenia kto jest ich autorem jest zabronione )