Rano
dobry humor zapewniła mi nieobecność Leo i zabawne żarty Willa,
które przypominały mi poranki w domu z rodzicami. Dziś miałam po
raz pierwszy iść na treningi do innych profesorów oraz pomagać
innym uczniom. Profesor Storm ( kazał mi się tak nazywać, bo
twierdził, że dodaje mu to powagi i elegancji) nauczył mnie
podstawowych reguł podgrzewania stopniowego i wytyczania prostej
linii płomienia.
-
A jeśli poczujesz, że jakiś robal podchodzi ci do gardła, szybko
uciekaj na korytarz lub do łazienki, bo inaczej osmalisz wszystkim
brwi, albo inne części ciała. – Instruował mnie cierpliwie. Nie
czuję się zbyt dobra w kontroli, ale w końcu to dopiero mój
pierwszy tydzień.
Tego
dnia dostałam mój elektroniczny wykaz treningów, które miały się
zmieniać, w zależności od zapotrzebowania profesorów na moją
pomoc. Na razie figurowały na niej tylko dwa nazwiska: Storm i
Stark. Mavis tłumaczyła mi, że trenerzy czekają, aż będę miała
za sobą trochę więcej lekcji, ale Will powiedział mi, że tak
naprawdę większość boi się mnie i mi nie ufa. Będą używać
maszyn do czasu, aż dowiedzą się od innych profesorów czy warto
mnie wykorzystywać na zajęciach. Akademia działa na zasadzie
marketingu szeptanego i wszyscy starają się mieć jak najlepsze
opinie. Dlatego denerwowałam się przed treningiem z jedynym
profesorem, który był na tyle odważny, by zaprosić mnie na swoje
zajęcia już po tygodniu.
Profesor
Stark był niskim facetem z bródką. Widywałam go na korytarzu,
zawsze w otoczeniu inżynierów, a szczególnie dziewcząt. Jego
laboratorium było pełne krzątających się uczniów i walających
się po podłodze skrawków metali. Gdy weszłam oczy wszystkich
zwróciły się na mnie.
-
Proszę, proszę! Nasz nowy miotacz ognia. Działa na komendy, jest
wystraszony jak cholera i może w każdej chwili wybuchnąć!
Zapraszamy! - Stark stał na balkoniku powyżej maszyny zajmującej
większą część pomieszczenia. Do maszyny siedziała przypięta
wielka, tęga dziewczyna. Miała na głowie dziwne plastry z
drucikami prowadzącymi do urządzenia. – Słuchaj, zastanawialiśmy
się właśnie, czy umiesz zionąć ogniem na zawołanie, czy tylko
jak zjesz chilli?
Zaczerwieniłam
się, na co inżynierowie zaśmiali się złośliwie. Zacisnęłam
palce mocniej na torbie.
-
Cicho, bo dziewczę gotowe nam zaraz zapłonąć jak świeca. To kto
ma zaszczyt ci mentorować? – Zapytał sarkastycznie.
-
Profesor Johnny Storm. – Odparłam szybko. Stark roześmiał się w
głos.
-
Ten wypierdek każe tytułować się profesorem? Jeśli do niego
mówisz profesorze to do mnie możesz się zwracać Wasza Wysokość
lub Jaśnie Panie. Albo właściwie Wasza Miłość. Co o tym
sądzicie? – Zapytał uczniów, a oni zaczęli krzyczeć na
potwierdzenie. – Dobra, dobra, spokój, zajmijcie się robotą. A
ty nie podniecaj się za bardzo Stormem – zwrócił się do mnie. –
Facet ma rozbuchane ego i jest podejrzanie podobny do Steva „Bóg,
Honor, Ojczyzny”. Myślę, że skrycie mogą być braćmi.
Zmarszczyłam
brwi i dziewczyna siedząca na maszynie popatrzyła na mnie drwiąco.
-
Panie Stark! Ona pomyślała, że to raczej pan jest podobny, ale do
jego wrednej strony charakteru! I jeszcze pomyślała: „ i on mówi
o wypierdkach”. – Wykrzyknęła na całą salę, a Stark
popatrzył na mnie z udawaną groźbą. Popatrzyłam zdziwiona na
dziewczynę i zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio.
-
Widzę, że założyłem hodowlę żmij na własnej piersi! –
Krzyknął z udawanym dramatyzmem. Byłam wtedy tak spięta, że nie
zwracałam uwagi na to, że faktycznie żartuje. Czułam tylko
rozgrzewające się palce. Stark kontynuował z ironią. - Nie myśl
sobie, że wziąłem cię na swoje zajęcia bo jesteś jakaś
specjalna! Po prostu ta skąpa Mavis obcina mi fundusze, a miotacze
ognia i palniki też swoje kosztują. A ja muszę mieć pieniądze,
moja dziewczyna ciągle coś ode mnie wyciąga, firma prosperuje,
takie tam. – Westchnął teatralnie. – Przecież nie będę
korzystał z moich prywatnie zarobionych miliardów! – Tu i ówdzie
rozległy się śmiechy. Studenci krzątali się wokół maszyny i
stołów z różnymi szpargałami. – Wy pracujcie, a ja idę się
zdrzemnąć. Mogę już dziś nie wrócić. Lady „buraczana twarz i
nieprzyzwoite myśli” ma się słuchać tego tam, Harady.
Stark
odwrócił się, a do mnie podszedł chłopak o azjatyckim wyglądzie.
-
Cześć, jestem Tadashi Hamada. Nie przejmuj się nim, on tak już
ma, za tydzień nie będzie nawet cię kojarzył. Proszę, idź do
Emmy, musisz ogrzewać oleje w silniku. Ona na nim siedzi. –
Wskazał mi dziewczynę, która na mnie doniosła.
Gdy
do niej podeszłam i zaczęłam udawać, że rozgrzewam palce, ona
przez chwilę mi się przyglądała z uśmiechem na ustach.
-
Słuchaj, sorry, że mu powiedziałam. Po prostu już tutaj tak mamy,
że śmiejemy z nowych. Stark w gruncie rzeczy jest naprawdę spoko,
no i to geniusz. A tak w ogóle jestem Emma, telepatka. –
Wyciągnęła do mnie rękę, a ja ją uścisnęłam. Dziewczyna
wydawała się być szczera i może faktycznie to nie było nic
strasznego.
-
Przeprosiny przyjęte, ale musisz zejść z tego silnika jeśli mam
go podgrzewać.
-
Chciałabym, ale właśnie testują maszynę do czytania myśli.
Próbują przechwycić moje impulsy mózgowe, czuję się jak jakiś
królik doświadczalny. – Emma nie przestawała paplać, ale
pokazała mi z której strony ogrzewać, żeby rozgrzany metal nie
stopił jej przytwierdzonego nad silnikiem siodełka. Modliłam się
tylko, by pierwszym strumieniem ognia nie trafić przypadkowo w
dziewczynę. – Wiesz, tutaj jest mało ludzi z prawdziwymi mocami,
tak naprawdę większość z nich to chemicy, fizycy i wynalazcy o
ponadprzeciętnie rozwiniętym mózgu. Jajogłowi. Nas traktują jak
jakieś okazy z innej planety. – Nagle spojrzała na mnie z
błyskiem w oku – Ty to dopiero będziesz miała. Będą cię
testować na wszystkie strony. Taka przydatna i… zabójcza moc!
Reszty
jej paplaniny już nie słuchałam, skupiona całą siłą woli na
strumieniu ognia.
Wydawało się, że wszystko poszło gładko, bez katastrofy. Emma towarzyszyła mi w drodze na trening z moim mentorem i szybko ją polubiłam, choć trochę przerażało mnie to, że potrafi czytać w moich myślach. Emma zapewniła mnie, że potrafi to zrobić tylko, kiedy się mocno skupi i kiedy naprawdę tego chce i bez mojego pozwolenia już więcej tego nie zrobi. Nie uspokoiło mnie to do końca.
Kiedy
rozstałam się z profesorem Stormem ( - Co za palant z tego Starka!
Jak następnym razem coś Ci powie to walnij w niego kulką ognia!)
postanowiłam wybrać się do więzienia. Nie, żebym jakoś bardzo o
tym marzyła, ale Mavis przypominała mi już o tym kilka razy.
Właściwie nie bardzo wiedziałam co mam myśleć o tej całej
więziennej rodzince. Nie bałam się - twierdza była tak dobrze
strzeżona, że nic nie mogłoby mi się stać. Uważałam też, że
rodzice za bardzo histeryzowali. Czułam tylko lekki niepokój. Ta
cała sprawa była ciągle bardzo dziwna i niejasna.
-
Gdzieś się wybierasz? – Zapytał łagodnie głos za moimi
plecami. Na przedostatniej stacji pociąg opustoszał, pozostawiając
mnie sam na sam z oceanem nad głową. Prawie sam na sam.
Za
mną siedział Leo. Nie zauważyłam go wcześniej, to dziwne.
Zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem.
-
A co, znowu mnie śledzisz? – Zapytałam zimno. Leo odsunął się
i oparł plecami o siedzenie.
-
Już nie mam na to ochoty. Nie chcesz, nie mów. Każdy ma swoje
sprawy w twierdzy. – Powiedział zirytowany. Od razu poczułam się
źle, zauważyłam, że wpadamy w błędne koło, jedno wkurza
drugie. Ostatecznie byliśmy na siebie skazani. Pytałam Mavis, czy
jest możliwość zmiany partnera, ale ona dość mocno się
zdenerwowała i powiedziała, że nie będzie przewracać regulaminu
Akademii do góry nogami, przez nastoletnie fochy. Nie spodziewałam
się po niej tak gwałtownej reakcji, ale musiałam się pogodzić z
faktami. Lepiej byśmy żyli z Leo przynajmniej we względnej
zgodzie.
-
Nie widziałam cię dzisiaj rano w mieszkaniu. – Zaczęłam gapiąc
się w swoje kolana. – Will i Vi robią naprawdę dobre śniadania.
– Spojrzałam na niego kątem oka. Dziś podjęłam decyzję, że
nie będę się już z nim kłócić, więc chciałam zamazać mój
pierwszy wyskok. Leo podniósł na mnie wzrok jakby się zastanawiał.
-
Może jutro pójdę trochę później do Mistique. Ona i tak zawsze
się spóźnia. I tak w ogóle…– Powiedział powoli. Przez chwilę
nad czymś myślał, po czym znowu nachylił się do mnie. –
Właściwie powinienem cię przeprosić. Za ten wyskok w pokoju i to
wszystko… nie zaczęliśmy zbyt dobrze naszej znajomości. –
Kiedy mówił z takim namysłem strasznie przypominał mi kogoś,
kogo już długo znałam. Miałam wrażenie, jakby deja vu, ale nie
mogłam uświadomić sobie na czym to polega. Czy już go wcześniej
spotkałam?
-
Masz rację, ja też nie byłam fair. Trochę mi się ostatnio
zmieniało w życiu i nie za dobrze to znosiłam. – Potrząsnęłam
głową.
-
Zgoda? – Zapytał Leo wyciągając do mnie dłoń. Uścisnęłam
ją.
-
Zgoda.
Akurat
dojechaliśmy do więzienia. Na szarych murach migotało niebieskie
światło przeświecające przez wodę. Przed wejściem stał
spokojnie zwalisty mężczyzna w brudnym rzeźnickim kitlu i z
ogromnym, trójkątnym metalowym hełmem na głowie. Obok błyskała
złowrogo gigantyczna maczeta, oparta o mur. Leo podszedł do niego
pewnie i uścisnął mu dłoń, i choć nie widziałam twarzy
potwora, to jego ręce zaczęły entuzjastycznie gestykulować, a z
wnętrza hełmu wydobywał się chrapliwy głos.
-
Red, to jest Theo. – Przedstawił mnie Leo kiedy podeszłam. Potwór
przywitał się ze mną. Po chwili zauważyłam, że jego fartuch
pokryty był krwią, podobnie jak ręce. – Znowu muszę poszperać
w archiwum, Mistique nie daje mi spokoju.
-
Cóż za kobieta… - Zacharczał Red marzycielsko. – Przynajmniej
wie czego chce. Bądź dla niej miły i słuchaj się jej, chłopcze.
I daj jej to ode mnie. – Włożył w ręce chłopaka małe
zawiniątko. - A panienka ma przepustkę? – Zwrócił na mnie swą
ogromną trójkątną głowę. Wyciągnęłam specjalny identyfikator
i Red przepuścił nas do drzwi. Gdy weszliśmy do ciemnego korytarza
posłałam Leo pytające spojrzenie.
-
To Red Pyramid, znajomy z dawnych czasów. Wczoraj niespodziewanie
wpadliśmy na siebie w miasteczku. Miał ciężkie życie, bo w
młodości trafił w łapy satanistycznej wiedźmy, która
zahipnotyzowała go i kazała mu zabijać ludzi. Założyła mu też
ten hełm, ale Red nie może go zdjąć, bo w środku jest nabijany
kolcami i wykrwawiłby się na śmierć. - opowiadał beztroskim
tonem.
-
Ciekawych masz przyjaciół…
-
Red odpłacił wystarczająco za swoje winy, musi do końca życia
nosić to żelastwo i czuć zapach krwi swoich ofiar. To naprawdę
porządny potwór! I chyba czuje miętę do mojej mentorki…
-
A jak się poznaliście? – Zapytałam, ale akurat dotarliśmy do
rozwidlenia korytarzy, gdzie czekał już na mnie dawny przewodnik
bez twarzy. Leo nie odpowiedział na moje pytanie i skręcił w
drugi, niestrzeżony korytarz.
Slender ( takie imię widniało na identyfikatorze strażnika) pokazał mi, że będzie pilnował na końcu korytarza i że mam godzinę. Zastanawiałam się jak on obserwuje więźniów nie mając oczu, ale najwyraźniej widział.
Stanęłam
przed celą mojego dziwnego krewnego. Pitch Black siedział wygodnie
w fotelu czytając książkę. Kiedy podeszłam spojrzał na mnie
uważnie.