- Przecież mnie już nie ma co wychowywać. A to, że będzie
się ze mną widywał to chyba nie jest takie straszne? – Stwierdziłam zaskoczona.
Spodziewałam się jakichś ciężkich odpłat, skoro ten cały Pitch jest taki
okropny. Tymczasem chodziło mu tylko o mnie.
- Theo, musisz zrozumieć, że
Pitch to nie jest tylko kolejny Strażnik. On jest czymś więcej. On
kontroluje umysły ludzi, zaciemnia je, zaraża! Jest niezwykle niebezpieczny!
Zresztą, nawet gdy nie używa swoich mocy, to bezwzględny manipulator. Jesteśmy
pewni, że będzie chciał nastawić cię przeciwko nam.
- Chyba trochę przesadzacie. – Powiedziałam niepewnie,
patrząc na krążącego po pokoju ojca. – Facet siedzi w więzieniu. Przy szkole
pełnej superbohaterów. Chronionej przez armię potworów. Czy naprawdę myślicie…
Dobra, nieważne. Będę z nim uważać. I chciał tylko tego? Nic więcej? – Byłam
już powoli zmęczona tą rozmową.
-Oczywiście, że nie. Chciał Leonarda! – Parsknęła, nagle
zezłoszczona czymś mama. Łzy płynęły po jej policzkach strumieniem, ostatnio stała się strasznie
płaczliwa. – Ta pluskwa zabiera zawsze najdroższe mi rzeczy. Zabrał Annę. Nie. To ona do niego
poszła, poświęciła się, za swojego syna i za ciebie. A Leonard zniknął i tak!
Pewnie się zabił. Na nic zdała się ofiara jego matki!
Po tym wybuchu żalu i złości zapadła cisza. Ja siedziałam
już zupełnie zdezorientowana i wyrzucałam sobie, że w ogóle pytałam. Mama
uspokajała się powoli, ale z tej jej całej złości zaczął na nas prószyć lekki
śnieżek. Tata przysiadł wreszcie na krawędzi kanapy i gładził ją delikatnie po
plecach.
- Czemu nigdy mi o tym nie opowiadaliście? – Zapytałam
wreszcie, czując się ociężała i chcąc jak najszybciej już iść spać. Ręce lekko
mi się zaczerwieniły, co mama odebrała za zdenerwowanie i podała mi wyczarowaną
przez siebie śnieżkę.
- Nie było potrzeby. Gdyby nie ta umowa z Pitchem to
wszystko należałoby już tylko do przeszłości. A przeszłość to…
- Przeszłość, tak wiem. – Dokończyłam za ojca, ziewając.
Właściwie, myślałam, że ta opowieść więcej zmieni w moim życiu. Oprócz
dodatkowego członka rodziny ( którzy, bądź co bądź, byli na wagę złota) i
obowiązku chodzenia do więzienia, nic wielkiego się nie zdarzyło. A może ja po
prostu nie rozumiem powagi sytuacji? Rodzice trochę się podenerwowali, tata
może chciał bronić swojego ojcowskiego prawa do bycia jedynym wychowawcą -
trudno. Przez to wszystko zapomniałam o
tym, ile się dziś zdarzyło dobrego i co jeszcze zdarzy się jutro. Rodzice to
jednak potrafią zdołować człowieka.
Kładąc się spać pomyślałam tylko, że tutaj nic złego nie
może mi się stać. Wreszcie jestem w dobrym miejscu i żaden wujek z więzienia
czy jakiś Leonard nie może mi tego odebrać.
Następnego dnia postanowiłam nie przejmować się rodzinnymi
opowieściami o ludziach, których nigdy nie poznam i ponurymi wydarzeniami
sprzed wieków, które ciągle żyją w głowach moich rodziców. Może i byli cudowni
i piękni, ale szaleństwa też im nie brakowało.
Skupiłam się na przeżyciu pierwszego dnia szkoły. Rano
wyszłam, kiedy rodzice jeszcze spali. Postanowiłam przejść się po miasteczku.
Było piękne. Potwory nie mogłyby chyba marzyć o lepszych
warunkach. Poranna mgła nie zdążyła opaść i zielone skwery pogrążone były w
ciszy. Wzdłuż brukowanych ulic ciągnęły się eleganckie domki i kamienice. Od
czasu do czasu nad jakąś bramą kołysał się drewniany szyld, oznajmiający, że
można tutaj kupić olejki do czyszczenia kości lub suszone szczury w paczkach.
Nieliczne zombie lub wampiry spacerowały po chodnikach, a ponad dachami
szybowały spokojnie mantykory, wiwerny i chimery. Przyglądałam się przez chwilę
parze starszych zombie, która przystanęła przed sklepem z ubraniami. Zombie,
wbrew stereotypowi, były ubrane niezwykle elegancko i czysto. Sklep też z
zewnątrz przypominał typowy butik z 5th Avenue, więc cała ta scena wyglądała
jak najzwyklejszy poranek w jakimkolwiek ludzkim mieście. Trochę dalej wisiała
jednak reklama „Szyte na miarę: garnitury, nakrycia gołego mózgu, skórzane
pokrowce na skrzydła, buty na każdą łapę z opcją ‘pazury na wierzchu’,
fragmenty ciała. Zakład&butik ‘Oszukać Przeznaczenie’”, a para zombie
odwróciła się od wystawy, pokazując mi odarte ze skóry dziąsła i wielkie,
podkrążone, przekrwione oczy. Kobieta miała elegancko spięte pod kapeluszem
zniszczone, przetłuszczone włosy, a ja zastanawiałam się, czy ten kapelusz to
nakrycie gołego mózgu. Choć byli tak nieszkodliwi, trudno było się dziwić
ludziom, że się ich bali.
Przez to zagapienie dotarłam do Akademii zaledwie pięć minut
przed umówionym spotkaniem w gabinecie Mavis. Gdy weszłam do okrągłego gabinetu
odwrócił się ku mnie chłopak, którego miałam dziś poznać – mój partner Leonard.
Był uderzająco przystojny. Wysoki, dobrze zbudowany, ale nie
za bardzo, nie jakiś kulturysta. Niesforne czarne włosy zaczesał lekko do tyłu.
W pewien sposób przypominał Karola, ale był bardziej idealny. Miał wystające kości policzkowe, pełne, ale
nie za duże usta, niebieskie oczy, okolone ciemnymi rzęsami, co wcale nie
wyglądało dziewczęco, tylko bardzo męsko.
Był ubrany w elegancką koszulę, która
lekko opinała się na jego klatce piersiowej i ramionach. Poczułam się
głupio w mojej zwyczajnej zielonej bluzce i jeansach. Na mój widok uśmiechnął
się szarmancko i pocałował mnie w rękę, a moje serce załopotało.
Nagle jednak do pokoju wpadła Mavis.
- Panie Aren, proszę natychmiast przestać używać mocy! –
Rozkazała. Na przystojnej twarzy chłopaka pojawił się wyraz przerażenia i
konsternacji. – No już, proszę!
Nagle, przede mną pojawił się ktoś inny. Wysoki, ale
tyczkowaty, dużo szczuplejszy. Czupryna myszowatych włosów stroszyła się
bezładnie na jego głowie. Miał pospolitą twarz z długim nosem okraszonym
piegami i ciemnobrązowymi oczami. Koszula raczej na nim wisiała. Puścił moją
dłoń i spuścił oczy. Miałam nadzieję, że
moja twarz nie wyraża zbytniego rozczarowania.
- Dobrze. Pamiętaj, Leo, że nie okłamujemy tutaj siebie
nawzajem, a wykrywacze używania mocy można kupić w szkolnym sklepie, więc
wszystko szybko wychodzi na jaw. Jeśli masz się czegoś nauczyć, nie możesz
zaczynać od jakiejś innej formy. – Strofowała go Mavis, a mi się zrobiło go
żal. Pewnie też bym się zmieniała, gdybym miała taką moc. Ciotka zwróciła się
do nas. – Theo, to Leonard, Leonardzie, Theo. Moi najmłodsi! Od dziś zaczynacie
naukę. Wasze pierwsze zajęcia to lekcje indywidualne, a w przyszłym tygodniu
zostaniecie ulokowani w jednym z mieszkań studenckich. Na razie nie będziecie
się widywać na zajęciach, lecz wkrótce to się zmieni i otrzymacie szczegółowy
plan treningów ze wszystkimi nauczycielami. Trzymam kciuki za waszą kontrolę i
życzę miłego cyklu nauki! A tak, to dewiza naszej szkoły. – Podała nam
niewielkie plakietki.
- „Każdy może być inny, ale nie każdy może być wyjątkowy”? –
Zapytał sceptycznie Leo. Miał całkiem ciepły głos.
– Tak, tak, przyczepcie sobie to gdzieś. A teraz bierzcie
wasze plany i na zajęcia!
Pożegnałam się z Mavis i stanęłam w korytarzu wpatrując się
w swój plan. Właściwie, nie było na nim wiele. Było tylko: Johnny Storm, sala nuklearna. W kratce
poniżej widniały godziny przerw na posiłki.
- Hej. Super, że cię widzę, teraz został tylko jeszcze jeden
raz. – Leonard wyszczerzył się do mnie. Moja mina musiała nie być zbyt
zachęcająca, bo uśmiech lekko mu przygasł. Byłam na niego zła, że tak mnie
wrobił w gabinecie ciotki, bo nie byłam pewna jaką miałam minę gdy całował mnie
w dłoń. Leo jakby się zmieszał. –Wiesz, mamy się widywać dwa razy…. Więc…
Jestem Leo. – Wyciągnął dłoń, którą ledwie musnęłam, a on znowu miał taki
radosny wyraz twarzy. Po chwili doznałam dziwnego wrażenia, że skądś go znam.
- Theo. Sorry, ale
chyba muszę iść na trening. – Rzuciłam, bo nie mogłam się doczekać nowego
nauczyciela, a wciąż czułam się zażenowana. Leo jednak nie wyczuł naglącej nuty
w moim głosie, bo pobiegł za mną korytarzem.
- Theo i Leo, ale z nas dobrany team! Można nawet pisać
wiersze! O, ja też idę w tym kierunku! Słyszałem, że masz moc ognia! Ale super!
Pokażesz mi coś później? Szkoda, że jeszcze nie mieszkamy razem! – Paplał, idąc
obok mnie. Inni uczniowie oglądali się na niego, bo mówił głośno i zrobił się
cały czerwony. Ja też musiałam się zrobić czerwona i czułam, że ten chłopak od
początku wzbudza we mnie zażenowanie. – No, ja to tylko umiem się przemieniać.
Podobały ci się moje czarne włosy?
Na to wspomnienie już nie wytrzymałam, bo rzeczywiście
czarne włosy bardzo mi się podobały, i zatrzymałam się gwałtownie w korytarzu.
- Słuchaj, nie chcę zaczynać naszej znajomości od kłótni,
ale jak się nie przymkniesz, to poproszę Mavis o zmianę partnera. – Warknęłam.
Na to on zrobił taką minę zbitego psa, że nie mogłam jakoś nie obrócić tego w
żart. Skąd chłopak miał wiedzieć, że swoją początkową przemianą trafił
dokładnie w mój gust i tak się zawiodłam? Uśmiechnęłam się więc lekko. – Albo
dostaniesz kulą ognia w twarz i żadna przemiana ci już nie pomoże!
Ruszyłam dalej w poszukiwaniu Sali nuklearnej, a Leo powlókł
się za mną powoli, śmiejąc się. Na szczęście w tej części budynku było dosyć
pusto, bo wkroczyliśmy chyba w segment laboratoriów i wszyscy tutaj siedzieli
nad badaniami. Po kilku minutach ciszy, chłopak podszedł do mnie z puszką pełną
kandyzowanych ananasów i przepraszającym wzrokiem małego pieska.
- Przepraszam. Za to w gabinecie też.. Nie jestem zbyt obyty
z ludźmi. Zazwyczaj trzymam się na boku… Ananasa? - Powiedział smutno. Zrobiło
mi się głupio, że od razu na niego tak naskoczyłam.
- Skąd wiedziałeś, że uwielbiam ananasy? - Wykrzyknęłam
najradośniej jak umiałam, co najwyraźniej sprawiło mu przyjemność. Poczułam się
trochę lepszym człowiekiem i rzeczywiście uwielbiałam ananasy.
- Przeczucie! – Wzruszył ramionami, znowu szczerząc zęby w
szerokim uśmiechu. – To chyba twoja sala.